Reklama

Arek Kłusowski "Lumpeks": Second hand z wyższej półki [RECENZJA]

"Lumpeks" to płyta inna niż wydany dwa lata temu debiut Arka Kłusowskiego, a jednocześnie nie traci nic z zalet poprzedniej produkcji.

"Lumpeks" to płyta inna niż wydany dwa lata temu debiut Arka Kłusowskiego, a jednocześnie nie traci nic z zalet poprzedniej produkcji.
Arek Kłusowski na okładce płyty "Lumpeks" /

Po licznych zawirowaniach wydawniczych, Arek Kłusowski - pamiętany z trzeciej edycji "The Voice of Poland" - nakładem niezależnej wytwórni Fonobo wydał w 2019 swój debiutancki album "Po tamtej stronie". Było wówczas co chwalić: artysta łączył tam tradycję z nowoczesnością, organiczne dźwięki z elektroniką oraz przebojowość z tekstami wybiegającymi poza wyśpiewywanie truizmów. Składało się to wszystko na popowy album, który jednak bardzo chętnie mrugał w stronę alternatywnych brzmień. "Lumpeks" jest kontynuacją tej filozofii artystycznej, choć nie da się ukryć: zmieniło się sporo.

Reklama

Oczywiście pierwszą kwestią jest to, że Arek otrzymał wsparcie Kayaxu, co widoczne jest już chociażby w działaniach promocyjnych odbijających się większym echem niż w przypadku poprzedniej płyty. Ale to w żaden sposób nie jest kluczowa kwestia - "Lumpeks" zwyczajnie eksploruje inne tereny niż "Po tamtej stronie".

Sprawa staje się już jasna przy rozpoczynającym album "Nie przechodźmy na ty", które w wyraźny sposób wyznacza kierunek, jakim podąża cały krążek. To już nie ta organicznie brzmiąca produkcja z subtelną elektroniką, która jednak nie wpływa na wrażenie organiczności całości. Druga solówka Arka Kłusowskiego to electropop pełną gębą.

W porównaniu do poprzedniego materiału to żywe instrumenty stanowią tutaj dodatek do elektroniki, co szczególnie słychać na pierwszej połowie płyty. Często usłyszycie chłodne syntezatorowe leady na szerokich pogłosach, synthwave'owe, repetywne arpeggia oraz automaty perkusyjne miarowo wyznaczające rytm. Trudno oskarżać jednak Arka o bazowanie na sentymentach do lat 80 - wszystko zostało ostatecznie upchnięte w nowoczesne ramy, dzięki czemu osobom śliniącym się na widok słów "retro" serce nie wyskoczy z piersi.

Nie sposób nie docenić tego, jak faktycznie lodowata "Antarktyda" w refrenie odżegnuje się od electropopu na rzecz rockowej formy. "Szarobury" to nadająca pulsu całości funkowa partia gitary basowej, która ostatecznie zostaje osadzona synthpopową, oszczędną kompozycją. Jeśli gdzieś doszukać się synthwave'u, który mógłby zasilić ścieżki dźwiękowe "Hotline Miami" czy "Drive", to rękę wyciągają tu "Dzieci z prowincji". Nie da się nie ulec taneczności tytułowego "Lumpeksu" czy "Nie bądźcie tacy", szczególnie że Kłusowski ma niewątpliwy talent do pisania przebojowych refrenów.

Wokal? O ile na debiucie można było zarzucić ekspresję bliską temu, jak swój wokal prowadzi Artur Rojek, tak na "Lumpeksie" i to uległo zmianie. Wokal Arka jest mniej wycofany, rozmarzony. Teraz dużo stabilniej trzyma się ziemi, dzięki czemu zyskał na pewności siebie. Może to kwestia muzyki, która nakierowuje na bardziej ofensywne podejście; może większy budżet na miks i mastering pozwolił na lepsze wyeksponowanie śpiewu. Ale najprawdopodobniej Kłusowski przez dwa lata intensywnie pracował nad swoim charakterystycznym głosem, który - choć pewnie prowadzony - mógł wcześniej sprawiać wrażenie kruchego. To zdecydowanie zaowocowało.  

Liryka to w dalszym ciągu mocna strona twórczości Arka Kłusowskiego. To tekściarz, który chętnie ubiera proste obrazy w nieoczywiste słowa, wymagające od słuchacza ruszenia wyobraźnią. Naprawdę miło posłuchać rodzimego artysty de facto popowego, który w każdym przez siebie napisanym utworze ma potrzebę mówienia o czymś.  

Autor "Lumpeksu" miejsca z młodości nazwie "dzieciństwa siedliskami". Kiedy indziej wystosuje apostrofę do nauczycieli w "Naszej klasie" wyśpiewując słowa "Drodzy pedagodzy/Kto polecił tę robotę/Na sumieniu miał was potem". Potrafi zahaczyć o temat niespełniania oczekiwań rodziców w "Idealnym synu", nawiązując przy okazji do klasyków polskiej muzyki rozrywkowej wersami "Niech żyje bal/Nic dwa razy się nie zdarzy nam". Następnie zaś w "Szaroburym" jest w stanie skrytykować tendencję rodzimego społeczeństwa do wpychania nosa w nieswoje sprawy przy jednoczesnej znieczulicy emocjonalnej.

Mam za to wątpliwości co do jedynej zwrotki gościnnej. Mery Spolsky, owszem, trudno zarzucić coś, jeżeli mowa o warsztacie wokalnym. Jednak jej wersy "Dzieciach z prowincji", gdy już na wstępie atakuje tekstem "Jestem z Polski - z miasta, co z głowy wyrasta/Kiedy chcę to mam wieś, czasem tej wsi mówię basta", brzmią jakby przez cały czas rzucała pierwsze rymy, jakie przychodzą na myśl. To ogromny kontrast do aspirujących poetycko wersów Kłusowskiego. Niestety, może to powodować zgrzyt.

Tych zgrzytów na całe szczęście na "Lumpeksie" jest naprawdę mało. Cieszy, że Arek zmienił kierunek swojej twórczości, a jednocześnie nie zrezygnował z filozofii tworzenia, jaką sobie założył. Dzięki temu ja sam mogę założyć teraz, że to zdecydowanie jedna z mocniejszych popowych pozycji, które wyjdą w tym roku na rodzimym rynku.

Arek Kłusowski "Lumpeks", Kayax

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Arek Kłusowski | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy