Reklama

Amerykanin w Paryżu

Beat Assailant "Rhyme Space Continuum", Discograph/ Sonic

Co powinien robić Jankes u Żabojadów? Beat Assailant daje jasną odpowiedź - raczej zwiedzać, niż grać. Jego "Rhyme Space Continuum" to cała masa równie starannych co nudnych muzycznych pocztówek. Ucieszy głównie niewymagających i niedoświadczonych.

Pamiętacie zespół One Block Radius? Nie? To była jedna z tych względnie utalentowanych kapel, która próbowała olśnić publikę prześlizgując się przez multum gatunków muzycznych. Jej materiał wydawał się niezwykle efektowny, właściwie skazany na sukces, a dzisiaj mało kto do niego wraca. Podobny los wydaje się czekać Beat Assailanta, poszedł bowiem tą samą drogą.

Reklama

Trzeba przyznać - jego historia brzmi ciekawiej, niż biografia jakiegoś tam kalifornijskiego trio. Facet z południa Stanów podczas wakacji odwiedził Francję i... zakochał się bez pamięci. W miejscu i jego piosenkach. Nawiązał zatem odpowiednie znajomości, pozwalające połączyć myśl muzyczną obu odległych krajów. Próbował z brzmieniem plastikowym, potem wykonał zwrot w stronę organiczną, by zjeździć Galię wzdłuż i wszerz, nabrać dystansu, i na płycie "Rhyme Space Continuum" wymieszać wszystkie swoje inspiracje w futurystycznym (w założeniu) koktajlu. Brzmi dobrze, ale wynik jego wysiłków nie nosi śladu troski o przyszłość muzyki, nie zdradza frankofońskich ciągotek, w ogóle nie ma w sobie czegokolwiek intrygującego. To bezpieczny produkt, obliczony na zainteresowanie szerokiego odbiorcy. Wykonany z pieczołowitością i rozmachem, z pomocą imponującego grona muzyków, a przy tym nieznośnie bezbarwny.

Te piętnaście krótkich utworów to kalejdoskop. Z retro klimatu "Spy", stylizowanej na starą piosenki á la filmy z Jamesem Bondem, wpadamy w rockowe "Fire". Soulowy "Creep" znajduje się tu obok agresywnego, plastikowego "Fuck Da Jonez". I jeśli to wydaje się komuś trudne do ogarnięcia, musi usłyszeć jak pretensjonalnie jazzowe "Rhyme Space Interlude" przechodzi w numetalowy właściwie "Won't Dance". Niechby wyzierał z tego zamysł, straceńcza koncepcja opętanego alchemika, gotowego połączyć ze sobą niebezpieczne, żrące substancje. U Beat Assailanta nie żre jednak nic.

Właściwie nie wiadomo co zniechęca najbardziej. Czy funk, który zupełnie nie rusza ("Get Your Life On Track"), czy wspomniane już, gitarowe "Fire", podczas którego wokalista wrzeszczy "Oni chcą cię złamać", wyje syrena policyjna, słuchacz zaś dyskretnie ziewa? Nagroda bubla płyty i tak należy się nieprzyzwoicie eminemowemu "What Do You Do". Chyba, że przyznamy "wyróżnienie" za całokształt, zwracając uwagę na słabo podrabiany styl Jaya-Z czy wchodzące zupełnie od czapy partie saksofonów.

Krytycy Beat Assailanta ponoć lubią. Nie wiem czemu. Być może dowiem się na zaplanowanym na 24 stycznia koncercie w Warszawie. Póki co uważam, że nie trzeba importować nad Sekwanę Amerykanów. Mają już we Francji eklektycznych czarodziejów, którym wychodzi wszystko, co Assailantowi się nie udało. Zamiast "Rhyme Space Continuum" proszę sprawdzić wydany właśnie u nas "In The Mood For Life" Waxa Tailora.

4/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Paryż | Sonic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy