Reklama

Almost Famous "Almost Famous 2": Męskie rapowanie [RECENZJA]

Najbardziej niepokorne trio rapowe trafiło pod skrzydła koncernu. Nadal hałasują, choć formuła wyczerpuje się chyba wcześniej niż myśleliśmy. Wersów i świetnych bitów nie brakuje, nie ma za to synergii.

Najbardziej niepokorne trio rapowe trafiło pod skrzydła koncernu. Nadal hałasują, choć formuła wyczerpuje się chyba wcześniej niż myśleliśmy. Wersów i świetnych bitów nie brakuje, nie ma za to synergii.
Okładka albumu "Almost Famous 2" /materiały prasowe

Przepis na Almost Famous jest prosty i nie zmienił się od pierwszej płyty. Weź raperów z jawnym i ostentacyjnym wrogim podejściem, zalej posamplowanymi gitarami i poczekaj aż bębny z rymami się ugotują. Takie nieskomplikowane receptury mają to do siebie, że wychodzą świetnie przy najwyższej jakości składników. Jak wyszło tym razem? No prawie fajnie. Almost, almost.

Całe to rapowanie w konwencji "leczymy kompleksy wyzywając leszczy / taka zabawa dla nizin społecznych" wymaga stuprocentowej adrenaliny i pełni zaangażowania. Na tym polu Bonson niestety umie zawieść i polecieć na autopilocie, na oparach, na może nie pół, ale trzy czwarte gwizdka. 

Reklama

Już mniejsza o to, że na dziesięć wersów wypisanych z AF dziewięć będzie Laika. Bons nawet wrzeszczeć i wyzywać potrafi tu bez entuzjazmu, gdy jego kompan dokłada starań, żeby za mikrofonem nie wybuchnąć. "Wataha" powinna zagryźć, a tu wjeżdża nawinięty obniżonym głosem bridge o tym, że lepiej nie stać na drodze, że wilki są głodne i wzruszasz ramionami. Są wyjątki, bo na przykład "AF11" ma tę zaczepność, daje tę iskrę, która pada na chrust, ale w tym kontekście pasywny nihilizm czy po prostu odbębnienie swoich zadań irytuje jeszcze bardziej.

Z kolei Laikike1 chyba nigdy nie był lepszy. OK, na "Milczmen Screamdustry" potrafił zrobić większe wrażenie, ale na pewno tworząc nie był tak równy i w takiej relacji z bitem. "On się na podkładach ewidentnie męczy" - pisze mi znajomy producent i raper. To chyba nie do końca sprawiedliwe, bo może niekoniecznie mu pomagają, za to przynajmniej już nie przeszkadzają. 

Facet jest nadal głodny, nadal drapieżny i w końcu należycie skoncentrowany. Mógłbym się po polsku poprzyczepiać, na przykład tego snobistycznego wymawiania zagranicznych nazwisk a la Mateusz Borek - ale na miłość boską, typ spędził pół życia na Wyspach, on nas powinien uczyć wymowy. Mógłbym drwić z tego, że ktoś tu chyba przegrał zakład i dlatego upycha w wersy słowa pokroju "westybul", "kordegarda" czy "attache" - hmm, partia rządząca nie panoszy się chyba jednak w Polsce dostatecznie długo, by karać za zbyt szerokie słownictwo. 

Hermetyzm i dziwactwo konstrukcji słownych Laika nadal miewa posmak grafomanii, ma też jednak swoją intrygującą moc i to ona tym razem przeważa. Nikt jak on i to na zdecydowanie więcej niż raz. Zwrotka w "Decyzjach" jest rewelacyjna, do zacytowania właściwie cała, choć poprzestanę na "wyjmowaniu zębów z wody jak Posejdon". Nie umiałbym wyjaśnić całego "Tempa", za to transmisja energii na odległość jest taka, że Tesla dostaje pewno w grobie elektrowstrząsów. Niemiarowe bębny bardzo raperowi służą.

Podkłady Soulpete'a to taki hard rock hop, nieustanne żonglowanie przesterowanymi gitarami, riffami, z pełną kontrolą naturalnego, niesyntetycznego brzmienia. Pewnym wyjątkiem jest "Feel So Good" bazujące na świetnym basie i samplu wokalnym, ale jest to generalnie "skotłowana" płyta, której wersję instrumentalną śmiało można by puszczać wychowanym na Trójce. 

Gdyby trzeba było ją zagrać na żywo, to na wiosłach mógłby poszaleć Grzegorz Skawiński z Markiem Dulewiczem i sprawdziłoby się to wszystko potem jako support przed Organkiem. Czy to wada, czy zaleta, na to każdy odpowie sobie według własnego gustu, choć jeśli dodamy jeszcze Laika, który lubi pocisnąć od "pedałów", albo Jareckiego śpiewającego o "dawaniu do Żyda", uwzględnimy całe to rockmańskie knajactwo i megalomanię, to prosto będzie przybić płycie etykietkę "dziaderskiej".

Ja nie mam z tym problemu, rozumiem konwencję i uważam, że artystom wolno więcej, a wentyl bezpieczeństwa jest konieczny, bo nas kontra względem poprawności politycznej wszystkich wepchnie w szambo. 

Kiedy tak trafione sample sparowane zostają z tak potężnymi bębnami jak w "Decyzjach", kiedy żre i płynie jak w "AF11", kiedy tylko skreczuje Eprom, to w ogóle nie mam pytań. Te pojawiają się przy refrenach takich jak w "Banderze" i "Musztrze", wersach pokroju "Siła rażenia wypala mandale, reenergetyzując ugór" (co?), a przede wszystkim gdy wezmę pod lupę nie każdego z członków Almost Famous z osobna, tylko to, co między nimi. Brakuje chemii. To powinno być nagrywane na setkę, krótszymi wejściami, z podbijaniem się nawzajem, żeby naprawdę ruszyło z kopyta i zostawiło popiół. Teraz można ogrzać ręce.

Almost Famous "Almost Famous 2", Def Jam Poland

6/10

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy