Reklama

​Recenzja Ich Troje "Pierwiastek z dziewięciu": Słabo, słabo, słabo

Czasy, w których Ich Troje rozdawali karty w polskim show-biznesie, minęły bezpowrotnie. Album "Pierwiastek z dziewięciu" doskonale pokazuje dlaczego.

Czasy, w których Ich Troje rozdawali karty w polskim show-biznesie, minęły bezpowrotnie. Album "Pierwiastek z dziewięciu" doskonale pokazuje dlaczego.
Nowa członkini Ich Troje to prawdopodobnie najjaśniejszy punkt tego albumu /

Trudno w to uwierzyć, ale od wydania poprzedniego krążka Ich Troje minęło już dziewięć lat - i zapewne nie jest to przypadek, bo taka przerwa wręcz wydaje się idealnym momentem na to, by wydać dziewiątego długograja w dyskografii zespołu. Szczególnie że od czasu wydania "Ósmego obcego pasażera" grupa czterokrotnie zmieniała wokalistkę. Wygląda jednak na to, że Agata Buczkowska - swego czasu uczestniczka 7. edycji "The Voice of Poland" - zagrzała miejsce w trójcy na dłużej, bo to właśnie jej przypadły żeńskie partie na "Pierwiastku z dziewięciu".

Reklama

Zaczynając więc od zalet: nowa członkini Ich Troje to prawdopodobnie najjaśniejszy punkt tego albumu. Muzykę czuje w zasadzie instynktownie, prowadzi swoje partie pewnie, czysto, stanowiąc przeciwwagę dla chrypiącego wokalu Michała Wiśniewskiego. Agacie brakuje jeszcze nieco siły przebicia czy - mówiąc ogólniej - charyzmy, a do tego można czasem zastanawiać się też nad interpretacją wokalną części tekstów, ale prawdopodobnie to wszystko z czasem nadejdzie. Cieszy za to zwyczajnie, że Ich Troje ma satysfakcjonującą technicznie wokalistkę. Z kolei wokal Jacka Łągwy nabrał dodatkowej zadziorności, a jednocześnie stał się zdecydowanie dojrzalszy.

I właśnie, wady: najgorzej prezentuje się najbardziej kojarzony głos grupy. Chrypa Wiśniewskiego zdążyła się już osłuchać i byłaby może bardziej znośna, gdyby muzyk potrafił ją jeszcze odpowiednio ukierunkować. Niestety, brakuje mu wyczucia. Gdy ma przeciągnąć wokale, zaczyna charczeć; gdy z kolei melodia prosi się o delikatniejsze podejście, wchodzi w nieznośną płaczliwość. Przez brak umiejętności wypośrodkowania zabija chociażby cały budowany w zwrotkach potencjał "Po tej stronie" - utworze utrzymanym w dość zaskakującej cave'owo-porterowskiej stylistyce - swoimi partiami w refrenie oraz na mostku.

Dużym problemem "Pierwiastka z dziewięciu" jest też produkcja. Utwory wydają się bardzo wycofane - co jeszcze samo w sobie nie jest takie złe - a przy tym zdają się okropnie zimne, przez co jawią się wręcz jako relikt dawnych czasów, poszukiwania odpowiedniego brzmienia w marudności lat 90. Najbardziej słyszalne jest to w numerach śpiewanych przez Jacka Łągwę, w których instrumenty wybrzmiewają stosunkowo blisko, kiedy na partie wokalne nakładane są pogłosy, odrywające brzmieniowo te składniki utworu od siebie.

"Ból" i "Padół", które miały być nieco mroczniejsze, są prawdopodobnie największą ofiarą złej produkcji. Wokale zagłuszają tu instrumenty, a środek i góra są w korektorze tak wysunięte przy jednoczesnym okrutnym pozbawieniu dołu, że łatwo uwierzyć, gdyby Michał Wiśniewski powiedział, iż nagrywał swoje partie w piwnicy.

Sporym problemem na całej płycie są też zupełnie bezsilne perkusje, które ledwo wychodzą z dalszego planu utworów, stając się tylko i wyłącznie wyznacznikiem rytmu, zamiast stanowić ważny element kompozycji. A mogłyby dodawać im mocy, wszak niejednokrotnie jej brakuje, szczególnie gdy instrumentaliści próbują napędzić numery innymi sposobami. Jakby zabrakło tej elementarnej wiedzy, że bębny mogą stanowić fundament w budowaniu siły piosenki.

Może nie prezentowałoby się to tak źle, gdyby nie kompozycje, które ściągają ewidentny talent Agaty Buczkowskiej w dół - "Idę po szkle" ma być rozdzierającą balladą w duchu poezji śpiewanej, ale wyzierający się spod fortepianu patetyzm i wzniosłe chóry kierują ją w stronę pretensjonalności. Eksperyment z elektroniką w postaci drum'n'bassowych bębnów w "Za oknem" nie wnosi w zasadzie nic do numeru, bo nie dość, że perkusja została dość ścięta w korektorze, aby nie zawadzać, to jeszcze traktowana jest ewidentnie jako tło, które mogłoby zostać zastąpione czymkolwiek. A kiedy już schodzi z obiegu, błyskawicznie zostaje zastąpione przez marszowy rytm przy przesadnie nadmuchanych gitarach.

Gdy w "Męskiej braci" wchodzą dęciaki, wybrzmiewają nazbyt sztucznie - albo to MIDI, albo ktoś nie zadbał odpowiednio o realizację. "W mokrym płaszczu stoję" dobrze sprawdziłoby się jako piosenka otwierająca telenowelę, ale zupełnie nie radzi sobie jako autonomiczna piosenka, ujawniając zresztą spory problem z Ich Troje - refleksja czy wzruszenia w ich piosenkach operują na płaskim poziomie, a na dodatek wkrada się tu zwyczajna egzaltacja.

Niespodziewanie i zupełnie w oderwaniu w porównaniu do reszty płyty wyskakuje... EDM-owe "Where is the Love?", które miało być prawdopodobnie potwierdzeniem pojawiających się w informacji prasowej słów o zabawie gatunkowej. I chociaż w zwrotkach nasuwa skojarzenie prędzej z powerdance’em, szczególnie gdy stopa nie pompuje odpowiednio tempa numeru, to sam drop już daje radę, odpowiednio goniąc za trendami. Gorzej, że przy śpiewającym tu po angielsku Michale Wiśniewskim "trauma" wydaje się jednym z najlżejszych słów.

Znacznie lepiej lider Ich Troje wybrzmiewa, gdy jego głos zostaje zmodyfikowany jak w "Guardians of the Night" - chociaż gryzie to podobieństwo refrenu do "You Give Love A Bad Name", oj, gryzie bardzo. Kontrowersyjna "Letnia przygoda" nie wstydzi się swojego biesiadnego rodowodu i w sumie nie ma w tym nic złego, chociaż ten rodzaj ironii politycznej w tekście wydaje się dzisiaj już nieco przebrzmiały.

Sprawdź tekst utworu "LETNIA PRZYGODA" w serwisie Teksciory.pl!

No właśnie - warstwa liryczna. Ech, dużo banałów pod płaszczem pięknych słów nam sprzedają Ich Troje. Technicznie też nie zachwycają. Gdy Agata Buczkowska śpiewa w "Młodość to nie wstyd" wersy "Co jest złego w tym/żeby znaleźć rym/do słów cudnych, naiwnych tak jak baśń/Co jest złego w tym/Żeby iść jak w dym/Do miejsc, w których twe ciało będą kraść" można już czuć lekki zgrzyt.

Kiedy jednak dobija to w refrenie rymami "Młodym być i marzyć/Że się miłość zdarzy (...)/Młodym być i kochać/Potem głupio szlochać" odnosi się wrażenie, że ktoś tu wyjął swój zeszyt z rymami z czasów podstawówki. I nie - niech nikt nie próbuje tu odbijać piłki przesłaniem samego tekstu. Pierwszy nasuwający się rym, do którego dostosowana jest reszta treści, to zresztą powracająca przypadłość: "Dziś usiadłem przy stole całkiem sam/Telewizor włączyłem - znowu chłam/gadające głowy/mają pełne żłoby/a ty pchaj człowieku wózek tam/gdzie cię wzrok poniesie/po całym świecie/Byle sam, byle sam" słyszymy w "Za oknem".

Pojawia się też problem urywanych wątków czy braku spójności stylistycznej, jak w "Idę po szkle", gdzie ciekawy motyw główny zostaje zupełnie zmarnotrawiony. "Chodzę po szkle, a szkło się wbija w nas" słyszymy - i co dalej? Nic, dalej znowu mamy dosłowność. Po co więc wprowadzać przenośnię?

Ich Troje mają wciąż rzeszę oddanych fanów, więc na pewno do kogoś ich nowy album trafi. Jeżeli jednak wpadniecie na pomysł, aby przesłuchać ich nową pozycję, bo z powodu czasów młodzieńczych darzyliście grupę pewnym sentymentem, ale nie słyszeliście jej od kilkunastu lat, stanowczo odradzam. "Pierwiastek z dziewięciu" brzmi tak archaicznie, że staje się żywym dowodem na to, jakby brzmiał słabo wyprodukowany pop z przełomów wieków, przeniesiony niespodziewanie do 2017 roku.

Ich Troje "Pierwiastek z dziewięciu", Warner Music Poland

1/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ich Troje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy