Spring Break 2016
Reklama

Agi Brine: Dla mnie pisanie piosenek jest wyżywaniem się

Choć jest nazywana debiutantką, to może pochwalić się sporym doświadczeniem na scenie. Dotąd wspierała na koncertach innych, teraz rusza w Polskę ze swoim autorskim projektem. Poznajcie Agi Brine. Już teraz, zanim zrobi się o niej głośno.

Choć jest nazywana debiutantką, to może pochwalić się sporym doświadczeniem na scenie. Dotąd wspierała na koncertach innych, teraz rusza w Polskę ze swoim autorskim projektem. Poznajcie Agi Brine. Już teraz, zanim zrobi się o niej głośno.
Agi Brine już wkrótce zaprezentuje swoją pierwszą EP-kę /Dominka Śnieg /.

Agi Brine, czyli Agnieszka Bigaj, to wokalistka, pianistka i autorka tekstów. W maju ukaże się jej debiutancka EP-ka, ale zanim to nastąpi, posłuchać jej można podczas koncertów. Najbliższa sposobność to 23 kwietnia na poznańskim festiwalu Spring Break.  

Justyna Grochal, Interia: - W materiałach prasowych możemy przeczytać, że jesteś "zaprawionym w bojach muzykiem". Jest to prawdą, bo zanim postanowiłaś działać jako Agi Brine, wspierałaś na scenie innych artystów. Kiedy zaświtało ci w głowie, żeby otworzyć swój własny rachunek i zacząć działać pod swoim szyldem?

Reklama

Agi Brine: - Wiesz, ta myśl kiełkowała od bardzo dawna. Nie było tak, że w pewnym momencie stwierdziłam, że napiszę piosenkę czy zrobię swoje numery. Zupełnie nie. Od lat licealnych tworzyłam utwory, a wszystko to oczywiście bardzo ewoluowało. Zawsze gdzieś tam pod skórą wiedziałam, że chcę to robić i było to moim marzeniem, ale brakowało mi chyba odwagi. A jednak trzeba być bardzo odważnym, żeby powiedzieć "To jest moje! Posłuchajcie tego, jestem dobra!". Myślę, że granie z innymi artystami pozwoliło mi uzyskać to doświadczenie sceniczne. Zresztą bardzo lubię to robić. Kiedyś powiedziałam, że wtedy jestem częścią zespołu, a nie stoję na froncie. Jest to bardzo fajne, bo nie muszę się martwić o całość, tylko po prostu wykonuję dobrze moją robotę. Jeśli jest mniejsza odpowiedzialność, to jest wtedy dużo zabawy. Uwielbiam to robić!

Żeby rozwijać swój solowy projekt musiałaś porzucić współpracę z innymi muzykami?

- Nie, cały czas gram choćby z Lari Lu. Oprócz swojego koncertu na poznańskim Spring Breaku w kwietniu, zagram tam także z nią.

W parze z prezentowaniem słuchaczom nowych utworów, publikujesz teledyski do nich. Strona wizualna projektu jest dla ciebie równie istotna co muzyka?

- Jasne! To jest jakby Flip i Flap. Moim zdaniem muzyka i teledysk się dopełniają. To powinna być para możliwie jak najbardziej dopasowana, idealna. Też bardzo ważne jest dla mnie, żeby charakter tych teledysków oddawał piosenkę. Pierwszy teledysk ("Tik Tok" - przyp. red.) stworzył w całości Karol Łakomiec, który był i operatorem, i scenarzystą, i reżyserem. To był jego pomysł. Wystąpił w nim Marcel Borowiec, którego szukałam przez prawie pół roku!

Szukałaś go przez pół roku? Co masz na myśli?

- Karol wpadł na pomysł, że facet, który zagra w tym klipie musi być niesamowicie oryginalny i musi mieć to "coś" w sobie. Przeglądając wszystkie agencje modeli widziałam tylko samych pięknych "Kenów". Nie było nikogo z charakterem. Patrzyłam na te twarze i za godzinę już ich nie pamiętałam. Potem z Karolem poszliśmy do kina na film "Body", a Marcel tam gra jakiś maleńki epizod - półtorej minuty, a może nawet mniej - jako ekspedient w sklepie. No więc siedzę w tym kinie i myślę: "O mój Boże, przecież to jest mój model! Mój aktor!". To było coś przełomowego. On świetnie dopełnia całości, jest taką "kropką nad i" w tym teledysku. Moim zdaniem pasujemy do siebie.

Jesteś typem osoby, która podczas prac nad teledyskiem dogląda wszystkiego, kontroluje i czuwa nad każdym najdrobniejszym szczegółem?

- Akurat w przypadku Karola, po obejrzeniu pierwszego montażu właściwie nie miałam żadnych uwag. Co więcej, poruszyło mnie to, bo Karol robi bardzo emocjonalne teledyski. Wzruszyłam się, nawet miałam ciarki. Najważniejsze jest, żeby dobra osoba to kręciła, a jeżeli zaufam tej osobie, to wiem, że efekt końcowy będzie dobry.

Podkreślasz w wypowiedziach, że dwiema twoimi największymi inspiracjami są Aaliyah oraz Tori Amos, których działalność odcisnęła piętno na tobie i ukształtowała cię muzycznie. Ale doszły mnie słuchy, że wielkim uczucie darzysz również twórczość Jamiego Woona...

- Jamie Woon, tak! Nowa płyta totalnie mnie rozczarowała, ale "Mirror Writing" katowałam (śmiech). Byłam dwa razy na jego koncercie i niestety na żywo nie do końca mnie przekonał. Jest strasznie nieśmiałą osobą i wydaje mi się, że granie koncertów nie sprawia mu aż takiej przyjemności. Chyba nie czuje się wtedy, jak ryba w wodzie. Jest świetnym artystą i na pewno introwertykiem. Być może odniosłam mylne wrażenie.  

Powiedziałaś kiedyś, że "muzyka jest dla ciebie terapią". To oznacza, że teksty na płycie są mocno autobiograficzne?

- Niektóre są mocno autobiograficzne, niektóre są tylko lekko inspirowane zdarzeniami z mojego życia. Dla mnie pisanie piosenek jest wyżywaniem się - kiedy mam zły humor albo kiełkują we mnie jakieś emocje, nie do końca chciane. Przez to, że mogę to przelać na dźwięki, jest to pewnego rodzaju katharsis. Oczyszczam się wtedy i to mi bardzo pomaga.

A zakładasz pisanie polskich tekstów w przyszłości?

- Nie wykluczam języka polskiego, ale po prostu jak dotąd nie czułam się na tyle pewna, żeby się przełamać. Język polski jest bardzo wymagający, szczególnie w muzyce. Oczywiście zależy, jaką muzykę się gra, bo nie do każdego stylu ten polski będzie pasował. Może brzmieć po prostu tandetnie. Trochę się tego boję, ale tak jak mówię - nie wykluczam tego w przyszłości. Nie zamykam sobie furtki, może kiedyś to nastąpi...

Wszystkie teksty, które trafią na EP-kę, zostały napisane przez ciebie?

- Tak, to są moje teksty.

A wyobrażasz sobie śpiewanie piosenek napisanych dla ciebie przez kogoś innego?

- Myślałam o tym intensywnie, ponieważ miałam kilka prób napisania tekstu po polsku i nie do końca byłam zadowolona. Czułam się trochę "naga", bo nie dość, że mam śpiewać o czymś, co przeżyłam, to jeszcze własnymi słowami i po polsku. To jest takie odarcie z wszystkiego. Nie do końca czułam się z tym komfortowo. Myślę, że mogłabym zaśpiewać tekst napisany przez kogoś innego, aczkolwiek byłoby to raczej nakreślenie historii przeze mnie. Powiedziałabym autorowi, co chcę przekazać. Pisząc piosenkę, mam własne emocje, które w niej przekazuję i chciałabym, by zostały też w tekście.

Jak trafiłaś na perkusistkę Wiktorię Jakubowską, która towarzyszy ci na scenie i dlaczego akurat ją zaprosiłaś do wspólnego koncertowania?

- Wiki poznałam półtorej roku temu. Zaczęłyśmy grać razem w innym bandzie i po prostu "zażarło". Bardzo się z nią zaprzyjaźniłam. Niby znamy się półtorej roku, a wydaje nam się, że o wiele więcej. W czerwcu zeszłego roku zagrałyśmy razem pierwszy koncert. Wcześniej graliśmy bez żywych bębnów, a szukałam rozwoju dla mojej muzyki w wersji live. Myślę, że Wiktoria jest świetnym dopełnieniem.

Nie macie za sobą wielu wspólnych koncertów, ale obydwie jesteście doświadczone muzycznie i koncertowo. To pozwala wam czasem poimprowizować na koncertach?

- W moich piosenkach nie ma za bardzo pola do improwizacji, więc jeśli już, to wprowadzamy małe zmiany, nie ma raczej szaleńczych posunięć. Na razie są to zamknięte, piosenkowe formy, ale może kiedyś...

Wkrótce zaprezentujesz się podczas festiwalu showcase’owego Spring Break w Poznaniu. Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że wielu jest w Polsce świetnych artystów, którzy mimo wszystko krążą gdzie w drugim, trzecim obiegu i niewiele osób o nich wie. Myślisz, że tego typu eventy jak Spring Break są w stanie znacznie pomóc początkującym twórcom?

- Myślę, że tak, bo po pierwsze przychodzi na to wydarzenie bardzo dużo osób. W zeszłym roku bilety były wyprzedane. Niektóre kluby były aż za małe, żeby pomieścić chętnych! No więc jest to ciekawe dla słuchaczy, ale pojawia się tam też cała długa lista osób z branży, które też chodzą na koncerty. Sądzę, że niektórzy artyści na pewno złapią tam jakieś kontrakty płytowe, tudzież jakąś pomoc menedżerską. Spring Break to jest super sprawa, a w tym roku line-up jest bardzo mocny, gra mnóstwo fajnych zespołów i sporo znajomych (śmiech). Poza tym odbywa się w mieście, w którym się urodziłam, więc tym bardziej czuję do niego sympatię.

Festiwale showcase’owe rządzą się swoimi prawami - artyści mają ograniczony czas na swoje występy, a to może rodzić dodatkowy stres. Obawiasz się tego?

- Jak wiesz, że masz te pół godziny, to inaczej planujesz taki koncert. Bierzesz najmocniejsze numery i te rzeczy, które chcesz zaprezentować. To jest podobne do suportów, podczas których też gra się krótszy set. Graliśmy ich teraz kilka i myślę, że to bardzo pomaga wgryźć się taką konwencję. A pół godziny to nie jest znowu tak mało czasu, to jakieś pięć, sześć piosenek. Na festiwalu showcase’owym jest mnóstwo zespołów, a przez te 30 minut nie da się zmęczyć i znudzić słuchaczy.

Wkrótce ukaże się twoja EP-ka. To oznacza, że chcesz zamykać się właśnie w takiej formie, czy jest to tylko preludium do długogrającej pyty?

- Na EP-ce będzie w sumie aż sześć piosenek, a może i siedem (śmiech).  Oczywiście chciałabym nagrać longplaya i mam nadzieję, że jak najszybciej pojawi się taka możliwość. Materiał już jest w zanadrzu, trzeba go tylko dopracować. Zobaczymy, jaki będzie odbiór tej płyty, która ukaże się w maju. Wtedy wszystko będzie wiadomo. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy