Orange Warsaw Festival 2022
Reklama

Florence + The Machine porwała tłumy na Orange Warsaw Festival 2022. [RELACJA Z DRUGIEGO DNIA, ZDJĘCIA]

Na tym koncercie, jak to zazwyczaj na koncercie Florence Welch i jej zespołu, działo się wszystko. Były momenty wzruszenia, niepohamowana energia, specjalne gesty do polskich fanów oraz jak się okazuje krew na scenie.

Na tym koncercie, jak to zazwyczaj na koncercie Florence Welch i jej zespołu, działo się wszystko. Były momenty wzruszenia, niepohamowana energia, specjalne gesty do polskich fanów oraz jak się okazuje krew na scenie.
Florence Welch na scenie Orange Warsaw Festival 2022 /Ewelina Eris Wójcik /INTERIA.PL

Są takie dni na festiwalach muzycznych, że wszyscy wykonawcy dają z siebie wszystko, ale i tak wiadomo, że nikt nie skradnie show największej gwieździe. Tak było i tym razem. Świetnych muzycznych momentów w sobotnie popołudnie i wieczór nie brakowało, ale i tak królowa sceny była jedna.

Polska rozgrzewka

Drugi dzień festiwalu rozpoczęła Kasia Lins, która na Orange Warsaw Festival ponownie zaprezentowała widowisko stworzone na potrzeby płyty "Moja Wina". Na głównej scenie jako pierwsza pojawiła się natomiast Rosalie., która nie kryła ogromnego szczęścia, że mogła pojawić się właśnie na Main Stage’.

Reklama

A mogło się tak wydarzyć, gdyż wiadomo było, że problemy z dotarciem na teren festiwalu będzie miał Earl Sweatshirt. Ostatecznie raperowi nie udało się dolecieć do Polski, a w awaryjnym trybie organizatorzy zaprosili na ostatni koncert wieczoru duet Karaś / Rogucki.

Pod namiotem tego wieczoru dominowali polscy wykonawcy. Wystąpił tam również Kukon oraz projekt Kasperczyk. Zagranicznym wyjątkiem w tym gronie była norweska wokalistka Sigrid, która dała świetny koncert, a przesunięcie jej na godzinę 22, czyli przed Florence + The Machine, okazało się może i wymuszoną zmianą, ale nad wyraz korzystną.

Zagraniczna rozgrzewka

25-latka dobrze pamiętała swój pierwszy pobyt w Polsce, który miał miejsce podczas Open’era 2018. "Nie mieliśmy pojęcia, jak zareaguje na nas polska publiczność, a okazało się, że zgotowano nam świetne przyjęcie" - wspominała artystka. Do Polski tym razem przyjechała promować drugą płytę "How To Let Go", nieco bardziej wyważoną i mniej przebojową niż jej poprzedni krążek, jednak dzięki temu Sigrid mogła idealnie dawkować emocje podczas występu w Warszawie.

Nowy materiał na scenie prezentowali również Foalsi, którzy - jak sami stwierdzili - również nie mogli doczekać się powrotu do Polski. Fani usłyszeli więc zapowiedź nowej płyty w postaci utworów "2AM" oraz "2001". Nie zabrakło też świetnie rozpoznawalnych kawałków, takich jak "Spanish Sahara", "My Number" i "Runner", jednak to końcówka była zdecydowanie najmocniejszym fragmentem ich show. Panowie podkręcili tempo z numerami "Inhaler", "What Went Down" oraz "Two Steps, Twice". Koncert zakończył się tradycyjnie, czyli zejściem lidera formacji - Yannisa Philippakisa -  do stojących przy barierkach fanach.

O ile Sigrid świetnie pamiętała, kiedy odbył się jej poprzedni koncert w Polsce, tak nie do końca pamiętał o tym brytyjski raper Stormzy, który podczas swojego występu cały czas zapewniał, że w Polsce nie występował od pięciu lat. Najwidoczniej zapomniał, że awaryjnie zastępował ASAP Rocky'ego na Open'erze, a jego ostatni koncert odbył się 3 marca 2020 w warszawskiej Stodole, na krótko przed całkowitym zamknięciem sceny koncertowej na długi czas.

Luki w koncertowej pamięci nie wpłynęły jednak na jakość tego, co zobaczyliśmy. Na dużej scenie Stormzy wystąpił tuż przed Florence + The Machine. Potężnie zbudowany Brytyjczyk zaprezentował się znakomicie przed warszawską publicznością, podpalając scenę kolejnymi grime’owymi hitami. Całość zwieńczył oczywiście "Vossi Bop" a także gospelowy utwór "Blinded By Your Grace, Pt. 2", podczas którego w niebo poleciała chmura confetti.

Na scenie towarzyszył mu skład Energy Crew ze znakomitymi chórzystkami, które z resztą w nastrojowych momentach koncertu, spychały rapera na drugi plan.

Florence + The Machine w Warszawie. Anioł na scenie...

Florence Welch pojawiła się na scenie po godzinie 23 w zwiewnej, nieco prześwitującej kreacji. "Wygląda jak anioł, nasz pie*rzony anioł" - krzyczała jedna osoba z publiczności, stojąca bardzo blisko mnie. Faktycznie wokalistka dzięki grze świateł wyglądała jak postać nie tego świata.

Do Polski wokalistka i jej formacja przyjechali promować nowy album "Dance Fever". Był to pierwszy przystanek gwiazdy w ramach światowej trasy koncertowej. I faktycznie aż pięć utworów w sobotnim repertuarze pochodziło z najnowszego krążka zespołu, w tym dwa na samym początku. Formacja umiejętnie wymieszała je z największymi przebojami.

Po "Heaven Is Here" i "Kingu" mogliśmy usłyszeć świetne wykonanie "What Kind of Man" (podczas którego po raz pierwszy zbiegła do fanów przy barierkach), a chwilę później Florence Welch przypomniała publiczności o wojnie w Ukrainie. Wokalistka zadedykowała walczącemu sąsiadowi Polski piosenkę o jakże wymownym tytule "Free".

"Witamy w kręgach Florence + The Machine. Ci, którzy byli już na moi koncertach, mogą wtajemniczyć nowych członków w to, jak one wyglądają" - mówiła ze sceny Welch, a następnie odhaczała kolejne przeboje. Usłyszeliśmy m.in. "Rabbit Heart" oraz "Hunger".

...ze zranioną stopą

W połowie występu Florence nagle przestała śpiewać i wezwała obsługę techniczną. Po chwili wytłumaczyła, co było przyczyną zamieszania. Bosonoga piosenkarka poprosiła o uporanie się z wystającym gwoździem. W tamtym momencie Welch niejasno komunikowała, co dokładnie się stało, a sama przerwa trwała bardzo krótko.

Mimo pewnych niespodziewanych trudności Florence kontynuowała koncert, wykonując m.in. utwory "Ship to Wreck" i "Cosmic Love". Następnie widownia usłyszała utwór "Never Let Me Go". Zanim do tego doszło, gwiazda wieczoru wyznała, że nie lubiła wykonywać tej piosenki na żywo i unikała śpiewania jej przez bardzo wiele lat, gdyż kojarzyła jej się ze złymi momentami w jej życiu. Ostatecznie jednak dzięki fanom, również tym z Polski, co Flo mocno podkreślała, przekonała się, aby wrócić do tego utworu.

Podczas finału nie mogło zabraknąć monumentalnego wykonania "Spectrum", "Shake It Out" oraz kolejnego podbiegania do fanów. Jednak to nie był koniec. Po powrocie na scenę, Florence przyznała, że gdy przerwała koncert, nadziała się stopą na gwoździa, przez co zakrwawiła scenę. "Co to za festiwal, bez krwi na scenie?" - żartowała. Następnie - specjalnie dla polskich fanów - wykonała piosenkę "Lights of Love" powstałą w 2020 roku. "Czekaliśmy z jej wykonaniem na powrót festiwali" - przyznała.

Całość zwieńczył spektakularny finisz z piosenką "Dog Days Are Over", podczas której tradycyjnie fani zostali poproszeni o wyskok. "Przekażcie tym, którzy są tu pierwszy raz, co trzeba zrobić" - mówiła do swoich najzagorzalszych sympatyków rudowłosa gwiazda. Jednak jej czarowi uległy nie tylko dziewczyny z wiankami na samym przodzie, a ponownie kilkudziesięciotysięczny tłum Polaków. 

Wokalistka wciąż wie, jak przyciągać fanów i nie zmieniła tego w żadnym stopniu pandemia. Co więcej, właśnie na takich festiwalach widać, że mimo ciężkich czasów, głód obcowania z największymi gwiazdami muzyki, wciąż jest ogromny, a dwuletnia przerwa tylko go zaostrzyła.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy