Orange Warsaw Festival 2018
Reklama

Orange Warsaw Festival 2018: Warszawski bieg im. Florence Welch [relacja, zdjęcia]

O Orange Warsaw Festivalu 2018 można już mówić w czasie przeszłym. Kto drugiego dnia imprezy podbijał serca uczestników, kto kradł im wianki, a kto wytykał błędy z przeszłości?

Żeby dobrze zobrazować to, kto królował drugiego dnia Orange Warsaw Festivalu, zacznę od zabawnej i na swój sposób uroczej sceny, jaką zobaczyłam tuż po wejściu na teren imprezy. Zostaliśmy z kolegą wpuszczeni bocznym wejściem dla mediów, po czym stojący obok pracownik festiwalowej obsługi z tajemniczym uśmiechem poradził, byśmy lepiej zeszli z głównej drogi prowadzącej pod scenę. Nie mieliśmy czasu zastanowić się nad tajemnicą tego lakonicznego ostrzeżenia, bo wtem otworzyły się festiwalowe wrota i wszystko stało się jasne. Oto - stosownie zresztą do lokalizacji - rozpoczął się bieg im. Florence Welch, w którym stawką było miejsce tuż pod sceną przy barierkach. Jak wiadomo, dla najwierniejszych fanów miejscówka na miarę złota (tudzież złotego brokatu, jak w przypadku miłośników Flo).

Reklama

Florence and the Machine śmiało można nazwać koncertowym pewniakiem. Mimo że rudowłosa wokalistka w zasadzie wraca do nas już regularnie, chętnych, by posłuchać jej na żywo, jest w naszym kraju wciąż zaskakująco wielu. I niezależnie od wielkości tłumu, na jaki Florence Welch przychodzi patrzeć ze sceny, artystka ma tę cudowną umiejętność dyrygowania nim z niezwykłą lekkością. 

"Sprawiacie, że czuję się jak w domu" - komplementowała publikę Brytyjka, choć jej sztuka zaklinania tłumu tkwi nie w komplementach. Chodzi chyba raczej o tę rozbrajającą delikatność i onieśmielającą szczerość. Zresztą, czymkolwiek to jest, Florence robi to dobrze. 

Jak zawsze jej setlistę koncertową stanowiła mieszanka utworów ze wszystkich poprzednich płyt - od debiutu po "How Big, How Blue, How Beautiful" - ale tym razem Brytyjka przywiozła też garść nowości, które znajdziemy na albumie "High As Hope" (premiera 29 czerwca).

Poza tym nie obyło się oczywiście od swawolnego biegania po fosie i przytulania fanów oraz zbierania od nich wianków - te zresztą już chyba na stałe wpisały się w krajobraz koncertów FATM w Polsce. Ponadto nienasyconej i głośnej publiczności udało się sprowadzić zespół z powrotem na scenę, przez co brytyjski band zagrał bodaj jedyny bis na tegorocznej edycji OWF, kawałek "Shake It Out". "Jesteście niesamowici" - mówiła szczęśliwa Florence, wcześniej chwaląc gościnność polskich fanów.

Szczerość w przekazie to jednak domena nie tylko Florence. Tyler, The Creator wykazał się szczerością bardziej z kategorii rozbrajających, mówiąc Polakom, że jego poprzedni koncert u nas był... totalną klapą.

Uwaga amerykańskiego rapera oczywiście rozbawiła fanów, ale gdzieś podskórnie pewnie i zmobilizowała do poczynienia wszelkich możliwych starań, by dobry stan rzeczy podtrzymać. A przeboje takie jak "Who Dat Boy" czy "Tamale" tylko dodawały wiatru w skrzydła.

Nowości na festiwalu zaprezentowała jednak nie tylko Florence i jej kompani. Świeżymi piosenkami podzieliła się również Marcelina. Jeszcze przed koncertem zdradziła nam w rozmowie, jak bardzo stresuje się przed swoim występem na Orange Warsaw Festivalu. Wokalistka zaprezentowała bowiem prawie wyłącznie premierowy materiał (do setlisty wpadł też kawałek "Nie mogę zasnąć" z jej ostatniej płyty), który światło dzienne ujrzy dopiero na jesień.

Piosenki powstałe pod uchem Kuby Karasia (The Dumplings) są zadziorne, z mocnym gitarowym akcentem (to zdecydowanie moja ulubiona wersja Marceliny), a zapowiedzianemu jako singel utworowi już teraz wróżyć można powodzenie. Marcelina swój eksperyment może jak najbardziej zaliczyć do udanych.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Orange Warsaw | Florence Welch | Florence & The Machine | Marcelina
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy