Open'er Festival 2016
Reklama

Open'er Festival 2016: Wielkie rozczarowanie na wielki finał? (relacja, zdjęcia)

To miało być wyjątkowe zamknięcie 15. edycji Open'era i było, z drobnym zgrzytem, czyli nieudanym występem Pharrella Williamsa. Amerykański gwiazdor nie poradził sobie z ciężarem bycia headlinerem. Dużo lepiej zaprezentowali się inni, mniejsi wykonawcy.

Open'er Festival zaimponował w tym roku bogatą ofertą rodzimych wykonawców. Polscy debiutanci dawali się poznać nie tylko na scenie Firestone Stage, ale również na Gdynia Open Stage, usytuowanej w centrum Gdyni. To właśnie tam znana aktorka Julia Pietrucha dała swój pierwszy koncert, podczas którego zaprezentowała materiał z pierwszej (samodzielnie skomponowanej i wyprodukowanej) płyty "Parsley". Trzeba przyznać, że jak na debiutantkę, Julia zgromadziła zaskakująco liczną publiczność. Co więcej, wokalistka już zaliczyła swoją pierwszą koncertową akcję fanów - w górę uniosły się kolorowe serduszka - oraz pierwszy bis. Dobre dobrego początki.

Reklama

Jeżeli ktoś nie był zainteresowany koncertami w centrum Gdyni i wolał zobaczyć polskich artystów zaczynających ostatni dzień festiwalu miał do dyspozycji cztery opcje: Nagrobki, Terrific Sunday, Spoken Love oraz Klarę. Sielankę imprezy przerwał potężny front, który nawiedził lotnisko Kosakowo. Efekt? Uszkodzona została instalacja przy VIP Roomie, a i na scenie głównej nie działo się zbyt dobrze. Porywisty wiatr i ogromna ulewa sprawiły, że koncert The 1975 został opóźniony ze względów bezpieczeństwa.

Opiniotwórczy magazyn "New Musical Express" po koncercie The 1975 na tegorocznym Glastonbury nazwał Matta Healy’a, wokalistę formacji, Nową Brytyjską Gwiazdą Popu (Britain's Greatest New Popstar). Opinię dziennikarzy z ojczyzny Szekspira trudno było w Gdyni zweryfikować. The 1975 przyszło grać w bardzo ciężkich warunkach. Fakt, że ich wyjście na scenę, z uwagi na ulewny deszcz i potężny wiatr, zostało opóźnione o ponad godzinę, najlepiej obrazuje sytuację. Szacunek w tych okolicznościach należy się fanom zespołu, którzy moknąc, czekali cierpliwie na start koncertu. 

Kilkuletni chłopczyk, po usłyszeniu dźwięków dochodzących z Tent Stage, wykrzyknął w stronę swojego opiekuna: "O Boże, zaczyna się! Podnieś mnie do góry". Byłaby to zwyczajna sytuacja - wśród uczestników Open’era są też dzieciaki - gdyby nie fakt, że miała miejsce tuż przed koncertem najostrzej grającej załogi tegorocznej edycji festiwalu - formacji At The Drive-In. Jaki koncert zobaczył maluch (o ile opiekun mu pozwolił)?  

Powracająca do regularnej działalności posthardcore’owa formacja z Teksasu zdetonowała na scenie potężną dawkę energii, dając lekcję tego, jak powinno się grać nieskażony syntetycznym brzmieniem, pokręcony aranżacyjnie materiał i jak się przy nim bawić: były i skoki z perkusji, i wywijanie stojakiem od mikrofonu, i stage diving. Zgromadzeni przy scenie szaleli w najlepsze, ich żywiołowe reakcje przypadły do gustu nawet wymagającemu Cedricowi Bixler-Zavale. Wokalista At The Drive-In wielokrotnie komplementował open’erowiczów. Pod koniec występu zapowiedział powrót nad Wisłę z regularnymi koncertami. Obiecał też nowy materiał.

W czasie kiedy At The Drive-In nie brało jeńców na Tent Stage, swój koncert w drugim namiocie rozpoczynała raperka i wokalistka Soom T wraz z zespołem. Młoda i mało znana w Polsce artystka starała się rozkręcić publiczność, która częściowo trafiła na Alter Stage przypadkiem, chowając się przed deszczem. Koncert był przeplatanką momentów dobrych, w trakcie których można było szaleć pod sceną i nieco słabszych, kiedy to człowiek przeglądał telefon lub starał się nie zasnąć (mimo iż Soom starała się nie zwalniała tempa w żadnym numerze). Oprócz chimeryczności, można było wyczuć również pewne spięcie w zachowaniu raperki. Minusy równoważyła natomiast bardzo dobra gra zespołu towarzyszącemu Soom, którzy bez problemu poruszali się między kilkoma gatunkami. Hip hop? Nie ma problemu. Funk? Bardzo proszę. Teraz wypadałoby, aby za luzem muzyków poszła większa pewność siebie artystki.

Po namiotowych emocjach przyszła pora na kolejnego wykonawcę na Main Stage'u. Brytyjczycy z Bastille popularność w Polsce zdobyli przy okazji płyty "Bad Blood". Teraz przygotowują się do wydania kolejnego materiału, przy okazji intensywnie koncertując. Grupa od występu w 2015 roku dorzuciła do swojego repertuaru kilka nowych utworów, najlepszym odbiorem cieszył się oczywiście singel "Good Grief". Jednak utwór nie ma szans z bardziej znanymi przebojami, takimi jak "Things We Lost in the Fire", "Pompeii" oraz "Of the Night". Bastille ze swoimi utworami zaprezentowali się nad wyraz poprawnie, niczym nie zaskakując. Oczywiście fani grupy na pewno są zadowoleni z takiego obiegu sprawy. Inaczej może być z postronnymi słuchaczami, którym repertuar zespołu mógł się wydać monotonny i mało interesujący. Warto wspomnieć, że Bastille swój czas na scenie wykorzystali do maksimum, prezentując niemal 20 utworów.

"Ten namiot jest jak wielki parasol, ochroni nas. Jak w tym kawałku Rihanny" - żartowała Lauren Mayberry, liderka Chvrches, witając przy Tent Stage przerażonych perspektywą kolejnej ulewy festiwalowiczów i zaintonowała fragment utworu "Umberella". Naśladując charakterystyczne postękiwanie RiRi rozpoczynające słynną piosenkę, dowcipkowała: "Też podbijalibyśmy listy przebojów, gdybym tak robiła". Szkocka grupa dała świetny koncert, którego ozdobą, obok tyrad znanej z ciętego języka Lauren (w Gdyni dostało się od wokalistki "pieprzonym dupkom", którzy głosowali za wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, "My byliśmy za pozostaniem! - podkreśliła), były piosenki "Recover", "Bury It" i zagrana na finał "The Mother We Share".

To co działo się na koncertach Chvrches i We Draw A (grali na Alter Stage) zeszło na drugi plan, kiedy do akcji wszedł headliner ostatniego dnia - Pharrell Williams. Wokalista, producent, autor tekstów i ikona przemysłu rozrywkowego zgromadził pod główną sceną naprawdę spory tłum. Jednak nie po ilości zachęconych osób, a po jakości występu, należy oceniać wykonawców.  I tu z ciężkim sercem należy przyznać - Pharrell nie podołał.

Williamsowi już od początku występu brakowało energii. Na scenie ewidentnie się męczył, a jego wokal był ledwo słyszalny. Wokalista nigdy nie był znany z potężnego głosu, a dodatkowo jego wokal nie był dostatecznie dobrze nagłośniony, więc gdy do gry wchodził zespół Pharella, ten ginął w hałasie.

Charyzmę i umiejętność władania tłumem Pharrell pokazał dopiero pod koniec przy utworze "Freedom". Wcześniej brakowało pazura i nawet akcje z polskimi fanami i fankami wypadały średnio. A było ich kilka. Najpierw na scenę zaproszono jedną z fanek, która starała się zrobić wszystko, aby zdobyć atencję swojego idola. Nieco później na scenie pojawiła się grupa chłopaków oraz dziewczyn. Damska część została na scenie dłużej, a Pharrell zaprosił je do twerkowania. Energiczne potrząsanie pupami przed Pharrellem było jednym z ciekawszych wydarzeń całego koncertu, jednak i temu wydarzeniu brakowało werwy. Wszystko wydawało się zbyt grzeczne i uładzone, a przecież mówimy o tańcu pełnym seksualnego napięcia!

Pharrella mogły obronić hity, jednak i te nie wybrzmiały na zbyt dobrze. "Lose Yourself to Dance" było zaledwie krótkim wstępem, "Drop It Like It’s Hot" bez Snoop Dogga traci swoją wartość, "Get Lucky" zabrzmiało średnio, nie mówiąc już o największym przeboju Williamsa "Happy". "Hollaback Girl" z udziałem tancerek mogło cieszyć oko, ale raczej nie ucho. Słabym odbiorem cieszyły się natomiast numery N.E.R.D.-a. Pozytywy? "Blurred Lines", "Marylin Monroe" oraz "Freedom" (chociaż zabieg z powtórzeniem utworu chyba nie okazał się do końca trafiony). Pharrell jest może i kapitalnym producentem, ale jako charyzmatyczny wokalista na scenie zupełnie się nie sprawdził.

Warto wspomnieć, że po zakończeniu występu Pharrella, równo o północy, zaprezentowano spektakularny pokaz sztucznych ogni, natomiast na telebimach sceny głównej pokazano zdjęcia uczestników Open’era.

Gdy Pharrell Williams żegnał fanów utworem "Freedom", Kanadyjka Grimes witała licznie przybyłą publiczność na Tent Stage. Niesamowita żywiołowość wokalistki i seksowne ruchy towarzyszących jej tancerek nie pozwalały oderwać oczu od tego, co działo się na scenie. Open'erowa publika zgotowała Grimes niezwykle dobre i entuzjastyczne przyjęcie, które wręcz onieśmielało niespodziewającą się tego artystkę - na wyjątkowo długie oklaski zarumieniona Kanadyjka chowała twarz, zakrywając ją włosami. Swoją repertuarową perełkę - singel "Kill V. Maim" - Grimes zostawiła na sam koniec, powodując po raz kolejny wybuch dzikiej radości (zwłaszcza, że w trakcie wykonywania utworu zarzuciła na ramiona wyłowioną z tłumu polską flagę). Open'erowe spotkanie z polskimi fanami nie pójdzie w zapomnienie, bo jak zdradziła wokalistka, w trakcie występu publiczność stała się udziałem jej nowo powstającego teledysku. 

Po pokazie sztucznych ogni na scenie zawitał ostatni headliner gdyńskiego festiwalu, czyli Kygo. Ten 25-letni norweski DJ i producent przez wielu nazywany jest następcą Aviciiego. Zaczynał od remiksów, by w tym roku zaprezentować światu płytę z autorskim materiałem. Album "Cloud Nine" imponuje długą listą różnorodnych stylistycznie wokalistów, stąd też open'erowy tłum swoje ostatnie taneczne siły pożytkował przy takich utworach jak "Fiction" z Tomem Odellem, "Happy Birthday" z Johnem Legendem czy singlowym "Stole the Show" z Parsonem Jamesem. W swoim secie Kygo postanowił zaspokoić publiczność również wizualnie - nie zabrakło dymu, ogni i wizualizacji z mieniącą się feerią barw. 

Ci, którzy nie podzielają fascynacji twórczością norweskiego DJ-a mogli na sąsiedniej scenie Alter Stage oddać się hipnotyzującemu setowi grupy Jaaa!, będącej zeszłorocznym objawieniem polskiej sceny elektronicznej. Autorzy docenionej płyty "Remik" robią jeszcze większe wrażenie podczas koncertu na żywo, a odczucia te dodatkowo potęgują wysmakowane wizualizacje.

Zmagania na Tent Stage ostatniego dnia zamknął Rasmentalism. Skład koncertowy poszerzony o sekcję dętą zaprezentował się niezwykle pozytywnie. Ras w koszulce reprezentacji Polski wciąż jest w świetnej formie, a z dobrej raperskiej strony zaprezentował się również Mentos. Raper i producent postanowili wraz DJ-em Tortem sporo pozmieniać w aranżacjach, przez co kompozycje brzmiały niezwykle świeżo.

Daniel Kiełbasa, Justyna Grochal, Olek Mika

Gdynia

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Opener | Kygo | At The Drive-In | Pharrell Williams | Bastille | Chvrches
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy