Open'er Festival 2015
Reklama

Open'er Festival 2015: Poczuj funk, bracie (relacja z trzeciego dnia)

Trzeci dzień Open’er Festivalu zapowiadał się nie tylko upalnie, ale i ciekawie. Wszystko za sprawą kilku niezwykle interesujących koncertów, wśród których wymienić należy przede wszystkim D’Angelo i The Vanguard, The Prodigy oraz Mumford & Sons.

Zanim jednak na scenie głównej pojawili się najwięksi i najpopularniejsi, musiało upłynąć jeszcze kilka godzin. W tym czasie publiczność zabawiali inny wykonawcy. Specjalny projekt na Main Stage’u zaprezentował L.U.CRebel Babel Ensemble. Zaprosił on do współpracy m.in. Jokę, Nemy’ego, Biszą, W.E.N.Ę. oraz Halinę Frąckowiak. Legendarna piosenkarka nie powtórzyła jednak sukcesu Zbigniewa Wodeckiego na OFF-ie. Przed godziną 17 koncert przyszła oglądać zaledwie garstka osób. Być może problemem była pora dnia, ale być może za mało podkreślano, że słynna wokalistka wystąpi w nowej roli. A tak skończyło się na pustkach pod sceną.

Reklama

Wydawało się, że informacje o współpracy Izy Lach ze Snoop Doggiem będą dla open’erowiczów magnesem, że mimo wczesnej pory (startowała o 17:15), pojawią się licznie na jej koncercie. Choćby po to, by sprawdzić czym Polka słynnego rapera zachwyciła. Tymczasem, być może przez upał, w namiocie rozlokowały się jedynie pojedyncze grupki słuchaczy.   

Iza, podczas pierwszej części koncertu, w towarzystwie trójki instrumentalistów, zaprezentowała zestaw eleganckich, subtelnych, popowych kompozycji. Wyróżniał się nieco ostrzejszy "Painkiller" - tytułowy utwór z najnowszego albumu, oraz dwie zaśpiewane po polsku piosenki: "Sąd ostateczny" i "Wstań". Koncert zupełnie zmienił oblicze, gdy do Polki dołączyli The Airplane Boys. Kanadyjscy raperzy pomogli Izie poderwać publiczność z miejsc i odpalili prawdziwą, hiphopową imprezę. Na jej początku wokalistka wydawała się być nieco przytłoczona, szybko jednak się rozkręciła, pokazując, że wachlarz umiejętności ma bardzo bogaty.

Zobacz fragmenty występu The Vaccines:

Nieopodal namiotu gdzie szalała Iza lach, swój koncert rozpoczynał chyba najmłodszy stażem wykonawca na całym Open’erze, czyli Taco Hemingway. Projekt w składzie Taco (rap) i Rumak (bity) poradził sobie naprawdę dobrze. Wszelakie plotki na temat ich słabych umiejętności scenicznych (które pojawiły się po czerwcowym koncercie w Hockach Klockach) okazały się przesadzone, a zamiast ganić należy tandem Rumak-Taco chwalić.

Po pierwsze warto zauważyć, że Taco nie potrzebuje na scenie hypemanów. Świetnie wie kiedy dać publiczności pośpiewać, a kiedy samemu przejąć inicjatywę. Młody raper z koncertu na koncert zalicza ogromny progres, co daje nadzieje, że na Kraków Live Festival stworzy jeszcze lepsze widowisko. Już teraz Taco i Rumak (który ma bezbłędną rękę do podkładów) mogą pochwalić się wierną grupą fanów, a co dopiero, gdy staną się naprawdę popularni. Z ciekawością będę śledził dalsze poczynania tego duetu, gdyż mogą oni w naszym kraju zajść naprawdę daleko.

Po Izie Lach i Taco Hemingwayu przyszedł czas na Jose Gonzaleza. Na koncercie pojawił się również Fismoll (dzień wcześniej na Open’erze prezentował swój nowy materiał), który nie ukrywał, że występ Szweda to mistyczne przeżycie.

Fismoll o swoim koncercie i Jose Gonzalezie:

Upał dał się we znaki także Islandczykom z Of Monsters And Men. Anonsując utwór "Winter Sound" poprosili by publiczność wyobraziła sobie, że jest zimno, tak by atmosfera korespondowała z kompozycją. Oprócz wspomnianej piosenki, zespół pod dowództwem wokalistki Nanny Bryndís Hilmarsdóttir oraz śpiewającego gitarzysty, o imieniu elektryzującym fanów serialu "Wikingowie", Ragnar Porhallsson, zaprezentował utwory z obu swoich płyt. Duże poruszenie wywołała, przełomowa dla kariery formacji piosenka "Little Talks", w żywiołowe celebrowanie której włączyły się nawet osoby oglądające show z odległych od sceny miejsc.  

Mumford & Sons, którzy w piątek wystąpili w roli headlinera, gościli już na Open’erze w 2012 roku. Trochę przez ten czas się u nich zmieniło: odeszli od folku w stronę rocka.

W Gdyni publiczność oczekiwała od Brytyjczyków tych bardziej skocznych utworów, o czym mogli się przekonać już po zagranym na początku "I Will Wait" - porwał do tańca większość zgromadzonych pod Main Stage. Lider formacji, Marcus Mumford, wyczuł sytuację - nie tylko takie serwował, ale kazał sobie przetłumaczyć na język polski słowo "dance". (Wymowa szła mu raczej kiepsko). Wyjątkowa atmosfera zapanowała podczas piosenki "Believe", gdy publiczność zaświeciła telefony i zapaliła zapalniczki, oraz na kończących występ "Little Lion Man" i " The Wolf", które zaśpiewała wraz z zespołem. Nieco wcześniej Mumfordzi na scenę zaprosili The Vaccines (kwartet grał swój koncert o 18.00), na wspólne muzykowanie.

Zobacz fragmenty koncertu Mumford & Sons:

Na Open’erze sprawdza się nie tylko muzyka rozrywkowa. Koncert, złożony z muzycznych tematów Jonny’ego Greenwooda do filmów "Aż poleje się krew", "Mistrz" i "Norwegian Wood" oraz jego interpretacji klasyków muzyki współczesnej: Philipa Glassa, Michaela Gordona oraz Xenakisa, zgromadził sporą publiczność. Każdy element programu - czy to wykonania London Contemporary Orchestra, czy popisy samego gitarzysty - nagradzany był żywiołową owacją. Swoje pięć groszy w kontekście awangardowego podejścia do muzyki dorzucili również członkowie Swans, którzy zaserwowali fanom kilkunastominutowe gitarowe kawałki. Niedoświadczeni słuchacze mogli natomiast przekonać się na własnej skórze o mocy jaką prezentują Michael Gira i spółka.

Po Mumford & Sons, którzy nieco przedłużyli swoje popisy, pojawił się D’Angelo ze swoim zespołem The Vanguard. Już od pierwszych utworów było wiadomo, że gwiazdor i jego muzycy są w świetnej formie. Nieco surowe kompozycje z płyty "Black Messiah" na żywo tętniły funkiem. Formacja wykonała kawał dobrej roboty. Gdy grała żaden dźwięk nie wydawał się być przypadkowy.

Brzmienie każdego instrumentu było skrojone niemal idealnie, a nad wszystkim czuwał właśnie D’Angelo. Przyznam, że to właśnie jego dyspozycji bałem się najbardziej. Jednak niepotrzebnie. Powracający po 14 latach przerwy muzyk i wokalista (który w trakcie swojej długiej przerwy częściej gościł w aresztach niż w studiu nagraniowym) tryskał energią i luzem scenicznym. Najlepszym przykładem jest kończący cały występ "Sugah Daddy", który został rozciągnięty na kilkanaście minut. Szkoda tylko, że D’Angelo nie przyciągnął pod scenę liczniejszej publiczności. Widocznie funk i soul nie są zbyt chwytliwymi tematami dla części festiwalowiczów.

Oczywiście na D’Angelo noc się nie kończyła. Niedługo potem Main Stagem zawładnęło The Prodigy, natomiast na innych scenach zaprezentował się projekt Nervy oraz The Dumplings.

Zobacz fragment koncertu D'Angelo & The Vanguard:

Olek Mika i Daniel Kiełbasa, Gdynia

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy