OFF Festival 2014
Reklama

Michael Rother (Neu!): Nie byłem jeszcze w Polsce. To dziwne (wywiad)

Przed pierwszym występem znanego z formacji Neu!, Harmonia czy wybitnych solowych dokonań Michaela Rothera w Polsce, dyskutowaliśmy z niemieckim muzykiem na temat OFF Festivalu, krautrocka i niedoszłej współpracy z Davidem Bowiem. Z Michaelem Rotherem rozmawiał Artur Wróblewski.

W imieniu wszystkich fanów Neu! i krautrocka mogę z ulgą powiedzieć: "Wreszcie!". Bardzo długo czekaliśmy na twój pierwszy koncert w Polsce.

Michael Rother: To nie tylko będzie mój pierwszy koncert w Polsce, ale w ogóle pierwsza moja wizyta w waszym kraju. To dziwne, ale nigdy nie udało mi się odwiedzić Polski, chociaż ten kraj zawsze był na mojej liście. Także z tego powodu, że część mojej rodziny od strony matki pochodzi z Polski. Dlatego na OFF Festival chciałbym nie tylko zagrać koncert, ale też zwiedzić Katowice.

Reklama

- A jak będzie wyglądał mój koncert? Zaprezentuje utwory Neu!, Harmonii i solowe kompozycje. Wybór utworów jest trudny, a niestety nie mogę zaprezentować wszystkiego (śmiech). Podczas festiwali zazwyczaj gram te bardziej energiczne kompozycje. Zresztą ostatnio takie utwory bardziej też przemawiają do mnie samego. Mniej będzie abstrakcji i melodii, a więcej rytmu. Poza tym będzie wszystko to, nad czym pracowałem od... Ilu? 35-40 lat temu?

Kawał czasu.

- (śmiech) Dokładnie. To dziwne uczucie myśleć o tym, że stworzyłem te utwory aż tyle lat temu. Większość ludzi, którym udzielam wywiadów, nie było jeszcze na świecie. Przyznam, że bardzo mnie to cieszy, że młodzi ludzie odkrywają naszą muzykę. To wielkie szczęście, że mogę tego doświadczyć i widzieć młodych słuchających Neu!, Harmonii czy moich solowych dzieł.

A jeżeli miałbyś wybrać jeden jedyny album z całej swojej dyskografii, który polecałbyś osobie nie znającej twojej twórczości? Wiem, że to dosyć podchwytliwe pytanie.

- Bardzo podchwytliwe (śmiech). Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie byłaby inna każdego dnia. Wszystko zależałoby od mojego nastroju i pory dnia. Musiałbyś chyba poddać mnie torturom, bym wyjawił ci tytuł tego jednego jedynego albumu. Powiem tak: na początku posłuchajcie Neu!, później Harmonii, a na końcu moich solowych albumów (śmiech).

Czytałem wywiad, którego udzieliłeś serwisowi "The Quietus". Powiedziałeś, że nie słuchasz muzyki, a bardziej odpowiada ci cisza. To dosyć niezwykłe dla muzyka i kompozytora.

- Być może niezwykłe, ale prawdziwe. Cisza ma ogromną wartość, zwłaszcza w dzisiejszym społeczeństwie. Dziś z każdej strony jesteś otoczony przez dźwięki i hałas. Ale też niestety i przez muzykę. Kiedy na przykład idziesz do supermarketu albo w poczekalni na lotnisku. Siedzisz w metrze, a ktoś obok ciebie głośno słucha muzyki na słuchawkach i te dźwięki do ciebie docierają. Mówię o tym, bo miałem niedawno taki przypadek.

- Powód, dla którego tak bardzo doceniam ciszę jest taki, że aż za bardzo kocham muzykę. Słuchając muzyki nie chcę, by coś mnie rozkojarzyło. A gdy już jakieś dzieło muzyczne robi na mnie wrażenie, to tak bardzo się ekscytuje, że słucham danej kompozycji w kółko i w kółko.

- Stwierdzenie, że od muzyki wolę ciszę może być rzeczywiście odbierane jako słowa osoby nie lubiącej muzyki. A jest wręcz przeciwnie. Ja uwielbiam muzykę. Ale lubię sobie ją dawkować i słuchać jej na specjalne okazje. Na przykład nie potrafię słuchać muzyki i pracować, a większość osób tak robi. To dla mnie niemożliwe! Zbyt łatwo tracę koncentrację.

Krautrock i niemiecka muzyka eksperymentalna z lat 60. i 70. była przedmiotem wielu publikacji czy filmów dokumentalnych. Można powiedzieć, że temat został dokładnie prześwietlony i rozłożony na czynniki pierwsze. A czy według ciebie krautrock jest dobrze rozumiany? Czy w tych wszystkich opiniach na temat gatunku nie ma braków?

- Nie jestem pewien, czy zapoznałem się ze wszystkimi książkami i filmami na temat krautrocka (śmiech). Zauważyłem różne podejścia do tematu niemieckiej muzyki z tamtego okresu. Na przykład niektórzy roztrząsają polityczne konotacje tej muzyki, inni patrzą na ten gatunek z pozycji socjologii. Z mojego punktu widzenia podstawowym błędem większości publikacji na temat niemieckiej muzyki z tamtego okresu jest to, że tak wielu różnych artystów wkłada się do jednej szufladki z napisem "krautrock". Według mnie wiele z tych zespołów nie ma prawa być wkładanych do tej samej przegródki.

- Gdy tworzyłem wtedy muzykę, w mojej głowie była tylko jedna myśl. I pewnie moi koledzy z tamtych czasów myśleli tak samo. Mianowicie, chcieliśmy być inni. Nie chcieliśmy grać tak, jak to czyniły zespoły z Anglii, Ameryki, ale też inne zespoły z Niemiec. Zależało nam na stworzeni indywidualnego stylu, ale nie po to, by ktoś później mógł powrzucać nas do jednej szuflady i nakleić na niej kartkę z napisem: "krautrock".

To się nazywa "leniwe dziennikarstwo".

- (śmiech) Rozumiem, jak to działa. Na całym świecie jest taka różnorodność wykonawców i stylów, że ludzie piszący o muzyce są w pewnym sensie zmuszeni do szufladkowania muzyki. To jest jak wyznaczanie ścieżki przez dżunglę i pomaganie fanom znalezienia odpowiedniego kierunku. Gdy jednak bliżej poznasz jakiegoś artystę, od razu zauważysz różnice. I tutaj znajduję pozytywną stronę szufladkowania muzyki. Z tego też powodu nie obrażam się na wkładanie mnie do szuflady z napisem: "krautrock" (śmiech). Chociaż zupełnie nie lubię tego słowa.

Jestem pewien, że odpowiadasz na to pytanie przy okazji większości wywiadów... Jak to się stało, że nie doszło do twojej współpracy z Davidem Bowiem?

- Tak naprawdę zależało mu, bym został jego gitarzystą. Kiedy rozmawialiśmy przez telefon powiedział mi, że uwielbia muzykę Neu! i Harmonii. To było w 1977 roku, wtedy też mój solowy album ["Flammende Herzen" przyp. AW] był już dostępny na rynku. Później otrzymałem telefon od menedżmentu Davida Bowiego, że jest zainteresowany moim udziałem w nagraniu swojej kolejnej płyty. Ja poprosiłem, by David zadzwonił do mnie osobiście, bo to jest kwestia, którą powinni przedyskutować muzycy, a nie osoby trzecie. I na tym to się zakończyło. Tak naprawdę to był koniec tego projektu.

- Co ciekawe, David Bowie ma zupełnie inne wspomnienie tych wydarzeń i odmienne zapatrywanie na to, dlaczego w 1977 roku nie doszło do naszej współpracy. Wydaje mi się, że powiedziano mu coś, co nie do końca zgadzało się z prawdą. Ja przynajmniej tak to widzę. Rozmawiałem z jego menedżmentem o pieniądzach, a przynajmniej oni chcieli ze mną przedyskutować kwestie finansowe. Ja powiedziałem im, że pieniądze nie są żadnym problem, jak tylko muzyka będzie świetna, a nasza współpraca będzie się układać. Jego menedżment chyba nie chciał usłyszeć takiej odpowiedzi.

- Wydaj mi się również, że ludzie pracujący dla jego wytwórni płytowej byli zakłopotani faktem, że taka gwiazda jak David Bowie ma zamiar współpracować z muzykiem eksperymentalnym. Fakty są takie, że sprzedaż jego płyt w tamtym czasie dramatycznie spadła, bo ludzie wciąż byli zasłuchani w "Ziggy'ego Stardusta", kiedy to David Bowie zaczął już dawno szukać nowych ścieżek artystycznego wyrazu. Myślę, że te wszystkie elementy spowodowały, że ktoś z menedżmentu przekonał go, iż ten Niemiec to jakiś kompletny wariat, bo nie chciał rozmawiać o pieniądzach (śmiech). To musiało być dla nich podejrzane! A szkoda, bo dla mnie to mógł być bardzo ekscytujący projekt. Zresztą nawet dziś, kiedy zaczynam z kimś współpracować, pieniądze są ostatnim tematem, który poruszamy.

- Wracając do 1977 roku, to ludzie z wytwórni płytowej postanowili zrobić wszystko, by ten wariat z Niemiec nie wciągnął Davida Bowiego w jeszcze głębsze eksperymenty muzyczne. Pewnie obawiali się, że kolejny spadek sprzedaży jego płyt będzie dla nich oznaczał utratę pracy. Później David Bowie powiedział w jednym z wywiadów, że to ja odrzuciłem jego ofertę. To nie była prawda. Wiem to, było wręcz przeciwnie. Tak czy inaczej, płyta "'Heroes'" [tytuł albumu Davida Bowiego zainspirowany utworem Neu! pod tytułem "Hero" - przyp. AW] poradziła sobie znakomicie, także mamy szczęśliwe zakończenie tej historii.

A czy słyszałeś może ostatni album Davida Bowiego "The Next Day", nie tylko okładką nawiązujący do "'Heroes'"?

- W całości nie, bo jak już wspomniałem, nie słucham zbyt wiele muzyki. Słyszałem pierwszy singel, którego tytułu niestety nie pamiętam ["Where Are We Now?" - przyp. AW]. Wiem natomiast, że mój znajomy ma płytę, więc być może pożyczę i posłucham w całości. A co ty myślisz o tym albumie?

Jestem wielkim fanem Davida Bowiego, ale nie uważam, by ta płyta dorównywała jego największym osiągnięciom, jak to trochę pochopnie obwieściło wielu krytyków.

- Rozumiem. Ale jeżeli nagrało się tyle muzyki, co David Bowie, nie można oczekiwać, że każdy jego nowy album będzie tym najlepszym. Co więcej, w przypadku dyskografii Davida Bowiego konkurencja jest bardzo mocna!

To prawda. Natomiast zdumiało mnie, że udało mu się utrzymać w tajemnicy fakt, że ma gotową płytę. Poinformował o tym media, a tydzień później "The Last Day" był w sklepach. Niebywała sytuacja jak na XXI wiek.

- Taki miał chyba zamiar. Zaatakować z zaskoczenia (śmiech). Powiem ci jeszcze, że David Bowie zaprosił mnie do siebie do Nowego Jorku. Być może powinienem go odwiedzić i wtedy być może powrócimy do pomysłu współpracy sprzed lat. A na pewno przedyskutuję z nim sprawę jego wywiadu, w którym powiedział że nie nagrywaliśmy razem z powodów moich wymagań finansowych (śmiech).

Dziękuję za wywiad i do zobaczenia w Katowicach.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama