Reklama

OFF Festival 2019. Relacja z drugiego dnia. Pytania o Polskę, pytania o świat

Oddech po pierwszym, mocnym festiwalowym dniu? Nie ma mowy, drugi dzień obfitował w wiele naprawdę świetnych koncertów. Główną gwiazdą była grupa Foals, jednak zanim ich muzyka zgromadziła ogrom podekscytowanych fanów, rozegrało się kilka ważniejszy momentów. Z jednej strony zabrzmiało żywiołowe i podnoszące poziom endorfin singeli, z drugiej było ciężko, gorzko, ale też poruszająco, za sprawą Dezertera, który wywołał wiele ważnych pytań o Polskę.

Oddech po pierwszym, mocnym festiwalowym dniu? Nie ma mowy, drugi dzień obfitował w wiele naprawdę świetnych koncertów. Główną gwiazdą była grupa Foals, jednak zanim ich muzyka zgromadziła ogrom podekscytowanych fanów, rozegrało się kilka ważniejszy momentów. Z jednej strony zabrzmiało żywiołowe i podnoszące poziom endorfin singeli, z drugiej było ciężko, gorzko, ale też poruszająco, za sprawą Dezertera, który wywołał wiele ważnych pytań o Polskę.
Koncert Dezertera na Off Festivalu był jednym z najmocniejszych doświadczeń /Adam Burakowski/REPORTER /East News

Drugi dzień festiwalu otworzyła polska grupa Polmuz, dobrze znana tym, którzy śledzą rodzimą jazzowo-improwizowaną scenę. W 2018 zespół wdał świetny dwupłytowy album "Drzewiej", na którym na warsztat wziął muzykę folkową z południowej Wielkopolski, czyli mazurki, oberki czy polki z lat 20. XX wieku. Stały się one materiałem do bardzo odważnego, awangardowego grania, które chwilami dosyć radykalnie rozprawiało się z tradycją poprzez jej samplowanie i improwizacje. To muzyka, która jest wyzwaniem,  wymaga uważnego i zaangażowanego słuchania, nie odstraszyło to jednak publiczności, która poza tym, że licznie przybyła, to niesamowicie żywo reagowała na grę zespołu. 

Reklama

Rewelacyjny był Michał Fetler grający na saksofonach barytonowym i basowym, kontrabasista Ksawery Wójciński to już klasa sama w sobie, ma ogromne doświadczenie i na scenie improwizowanej i folkowej. Kroku dotrzymywali im równie dobrzy kompani - grający na radzieckim syntezatorze Rafał Zapała i perkusista Rafał Igiela. Polmuz w sposób nieoczywisty łączy jazz z rodzimym folklorem i choć było, jest i będzie wiele takich projektów - to popularny trend - Polmuz zdecydowanie wśród nich się wyróżnia. Publiczność była zachwycona do tego stopni,a że wymogła na artystach bis. 

Po krótkim ochłonięciu po tak intensywnej i gęstej muzyce, uczestnicy festiwalu rozpierzchli się w różnych kierunkach. Część wybrała psychodeliczno-rockową brazylijską grupę Boogarins, która dała dosyć przeciętny występ, inni udali się posłuchać rodzimego skład EABS z Tenderlonisem. Ci, dali o sobie znać, szturmem podbijając polską scenę albumem z kompozycjami Krzysztofa Komedy. Dzięki połączeniu jazzu z hip hopem zyskali masę fanów z obydwu światów. Teraz zagrali swoją własną muzykę, którą wydali na rewelacyjnie przyjętej płycie "Slavic Spirits". Odwołują się na niej do duchów z przeszłości – dziedzictwa i ducha słowiańszczyzny. I to właśnie tę muzykę zaprezentowali ciekawej i żądnej nowych doświadczeń offowej publiczności. Ich występ, choć był spójną, przemyślaną narracją z ciekawymi solówkami, całościowo sprawiał wrażenie muzycznie przegadanego. A może po prostu warunki i miejsce nie sprzyjały percepcji tej muzyki? 

Przerażająco aktualne pytania o Polskę

Jeszcze w świetle dziennym na scenie głównej wystąpił wyczekiwany przez rzesze oddanych fanów zespół Dezerter. I to właśnie on tego dnia stał się najważniejszym punktem programu. Choć średnia wieku pod sceną nieco się podniosła, nadal nie brakowało młodych, czy nawet bardzo młodych osób, które z zaangażowaniem włączały się do skandowania fraz i doskonałych tekstów z piosenek grupy. Dezerter to chyba jedyny obecnie skład, który nadal głośno komentuje polską rzeczywistość i stawia pytania typu: 'dokąd w tym wszystkim zmierzamy'. Odważna, bezkompromisowa, niesamowicie potrzebna narracja. 

Na OFF Festivalu muzycy wrócili do swojego debiutanckiego albumu z 1987 roku "Underground Out of Poland", którego nota bene w Polsce nie mogli wtedy wydać. To było bardzo gorzkie, mocne, chwilami przerażające doświadczenie słyszeć, że teksty z '87 roku są nadal tak bardzo aktualne i że kolejne, młode pokolenie może je śpiewać ramię w ramię z weteranami, którzy wychowali się na muzyce Dezertera. Jak zapowiedzieli muzycy, "wykonamy piosenki z czasów, kiedy byliśmy młodzi i wkur***i, teraz jesteśmy już tylko wkur****i". Lider zaznaczył też gorzko, że "kiedyś w latach 80. Dezertera nie było w radiu, teraz też go nie ma w radiu". Dlaczego? Wystarczyło wsłuchać się w słowa. Każda piosenka niosła jakąś bolesną  'prawdę' o rzeczywistości, w której żyjemy:

"A ja urodziłem się 20 lat po wojnie / Nie zastałem tu pokoju / Ja urodziłem się 20 lat po wojnie / I nie ma radości, nie ma pokoju / Nie ma nadziei, nie ma wolności".

"Gdzieś daleko stąd ludzie boją się / Wychodzić na ulicę / by powiedzieć 'nie!' / Gdzie to jest?”.

"Nie ma zagrożenia, każdy jest bezpieczny / Spełniają się marzenia, żołnierze są zbyteczni / Nie ma nienawiści, nie ma też miłości / Zło już nie istnieje, bo nie ma już ludzkości".

"Chcę prawdziwych zmian, a nie manipulacji / Potrzebne są zmiany! / Konieczne są zmiany! / Bo jeśli nic się nie zmieni / Może nadejść dzień rebelii".

Panowie wykonali też gorzkie piosenki o polskiej złotej młodzieży i nowoczesnej ludzkości – zmęczonej i chorej. Czy to wszystko nie brzmi znajomo? Na koniec ludzie nie chcieli puścić Dezertera ze sceny, a grupa wracając na bis wykonała kawałek z wydanej w tym roku EP-ki "Nienawiść 100%"

Ten koncert był bardzo ważny, na tyle, że może powinien zamknąć cały festiwal, by wszyscy, którzy nań przybyli zebrali się pod jedną scenę  przed powrotem do codzienności i uważnie wysłuchali tego, o czym śpiewa zespół. Po tak mocnym doświadczeniu naprawdę ciężko było się pozbierać i uczestniczyć w dalszej części festiwalowych koncertów. Zbyt wiele przemyśleń, zbyt wiele smutnych wniosków, zbyt wiele obudzonych lęków, by ot tak przejść do porządku dziennego. 

Po tym występie aż chciałoby się rzucić postulat: Dezerter w Polskę! Dezerter w każdym mieście, miasteczku i wiosce! Niech ludzie słuchają i spróbują choć przed chwilę zastanowić się, 'dokąd zmierzasz Polsko'. Po co ta nienawiść, agresja, przemoc, podziały, ile trzeba nam jeszcze do nowej wojny? 

Dokąd zmierzamy?

Na dużej scenie, przed Dezerterem, wystąpił też młody raper Jan-rapowanie, o którego płycie "Plansze" mówi się, że jak niewiele innych oddaje nastroje pokolenia dwudziestolatków. Jeśli tak jest, to bardzo przykry obraz młodych ludzi nam się wyłania, mało zainteresowanych rzeczami najważniejszymi, zajętych za to miałkimi potrzebami i przyjemnościami. W kontekście tego występu już później nasunęło się pytanie, gdzie na tej hiphopowej scenie, ale też na każdej innej są ludzie, którzy powiedzą, tak jak Dezerter, o rzeczach najważniejszych?

Nie chcę porównywać, nie o to chodzi, ale Dezerter tego dnia sprowokował do tak głębokich przemyśleń nad społecznym, politycznym zaangażowaniem muzyki, nad wagą i znaczeniem słów, że ciężko uciec od podobnych myśli spoglądając na to, co muzycznie działo się dokoła tego dnia. Jeśli szerzej popatrzymy na naszą scenę, to być może, zgodnie z tym co skandował Dezerter, może być tak, że młodzi nie są dziś zdolni czy zainteresowani rewolucją, mają inne problemy, co innego ich zajmuje, nie polityka, nie wolność. To oczywiście przesadzone słowa gdyż jest sporo młodych, którzy wychodzą na ulice, by powiedzieć "nie", co pokazują tak częste teraz marsze i protesty. Czy jednak jest ich wystarczająco dużo? 

Do tych wszystkich przemyśleń, kroplę goryczy dorzuciło spotkanie na temat polskiego hip hopu, które jak słyszałam z opowieści uczestników, daleko odbiegało od merytorycznej, rzetelnej dyskusji, wypełnione był za to stereotypami, m.in. na temat kobiet. 

Autentyzm i czysta radość

Po, przynajmniej częściowym pozbieraniu myśli po mocnych doświadczeniach ostatnich kilku godzin, wydarzył się występ z goła kontrastowy – Bomba Pana & Makaveli czyli coraz bardziej popularne singeli. Wiele osób znało ich z zeszłorocznego Unsoundu, być może dlatego ciężko było wejść do namiotu, gdzie grali. Tłumy zachwyconych fanów przez godzinę tańczyły i podnosiły sobie poziom endorfin tą żywiołową, opartą na afrykańskich rytmach muzyką, z której tryskała czysta radość.

Czym jest singeli? To nowa fala płynąca ze wschodniej Afryki, ukazująca się m.in. na wydawnictwach ugandyjskiego labelu Nyege Nyege. To bezkompromisowe brzmienia, muzyka niezwykle oryginalna i bezpośrednia – szalony afrykański underground. Niektórzy określają ją nowym punkiem. Gatunek narodził się w Tanzanii łącząc lokalne muzyczne style z hip hopem i powstałą w latach 90. muzyką rozrywkową RPA – kwaito. Prawdziwa mieszanka wybuchowa, o niesamowitym tempie, przy której ludzie doprowadzają się do stanu ekstazy. I chyba niektórym to się udało podczas  występu Bomba Pana & Makaveli. Wszyscy szaleli, przepadli w tańcu, a szczęśliwi artyści podkręcali i tak gorącą od samego początku atmosferę. Niesamowite doświadczenie! Słuchajcie singeli i sprawdźcie, co dzieje się w Nyege Nyege. 

W tym samym czasie co singeli, na innej scenie grało Jakuzi reprezentujące turecki underground. Muzyka trochę mroczna, zamknięta w chwytliwych refrenach, ale nie gładkich, a doprawionych postpunkową nerwowością. Grupa wypracowała już swoje oryginalne i niepodrabialne brzmienie, które przysporzyło jej wielu fanów na całym świecie.

Zanim na scenie pojawił się tegoroczny headliner, posłuchaliśmy kolorowej, wesołej, międzynarodowej grupy -  indiepopowego składu Superorganizm. Nieco później z kolei mięliśmy do czynienie z mocnym, doom metalowym graniem w wykonaniu Electric Wizard. Swoje przyjemne piosenki z wyczuwalną nutą folku, zaprezentował Juan Wauters. Podczas festiwalu nie zabrakło też polskich akcentów, swoją twórczość przedstawił duet Tęskno, który publiczność pokochała za ciepłe, magiczne, nastrojowe piosenki, oraz rodzinna Kapela Maliszów – wspaniały przykład tego, jak można prezentować dziś muzykę korzeni, w ich przypadku tradycję Karpat. 

W końcu nadszedł moment, który zgromadził ogromną ilość offowiczów, koncert zespołu, na który przybyli w sobotę także nowi uczestnicy – występ grupy Foals. Popularna, indierockowa brytyjska kapela porwała tłumy swoją muzyką, prezentując utwory z najnowszej płyty "Everything Not Saved Will Be Lost Part 1", ale też starsze kawałki. Na nowym krążku grupa zmierzyła się z trudniejszą tematyką – zmianami klimatycznymi czy niepewnością, która towarzyszy ówczesnemu człowiekowi. "Teksty opowiadają o tym, co obecnie dzieje się na świecie. Jaki jest sens bycia muzykiem, jeśli nie można się jakoś zaangażować w te sprawy? Utwory są wołaniem o pomoc, niczym sygnał SOS albo białe flagi... każdy na swój sposób" – mówił o płycie wokalista i gitarzysta Yannis Philippakis. Pomimo gorzkich refleksji, ludzie doskonale bawili się na tym koncercie, a ci, dla których brzmienie Foals było mniej ciekawe, mieli alternatywę w postaci energetycznego DJ-skiego setu Dr. Rubinstein

Bardzo dobrym i ciekawym domknięciem drugiego dnia festiwalu był set kompozytora, muzykologa, pianisty i producenta  Sofyanna Bena Youssefa, pseudonim Ammar 808. Swój projekt oparł on na muzyce Maghrebu, którą jako fan science fiction, przeniósł gdzieś daleko w kosmos, fundując doskonałą arabfuturystyczną zabawę. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: OFF Festival | Dezerter | Foals
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy