Reklama

Michael Jackson: "Uśpiono go jak psa"

Opiekujący się Michaelem Jacksonem doktor Van Valin opowiada o zażyłej znajomości z Królem Popu.

Gabinet lekarski Vana Valina mieścił się w sąsiedztwie kalifornijskiej posiadłości Michaela Jacksona Neverland. Między innymi z tego powodu doktor nie tylko leczył piosenkarza, ale również zaprzyjaźnił się z nim i był regularnie odwiedzany przez Michaela Jacksona.

"Byliśmy bliskimi przyjaciółmi. Żaden z moich pacjentów nie przyjaźnił się ze mną tak jak on i wydaje mi się, że żaden z jego lekarzy nie był z nim w tak bliskich relacjach" - zeznał przed sądem w toczącej się sprawie pomiędzy spadkobiercami artysty a firmą AEG Live.

Van Valin ujawnił, że Michael Jackson często i niezapowiedzianie odwiedzał jego dom w Santa Barbara.

"Zdarzało się, że wychodziłem rano do pracy i otwierałem drzwi, a on, o tak, stał sobie na ganku" - wspomina.

Lekarz zeznał również, że pewnego razu Michael Jackson czekał przed domem lekarza ponad pół godziny i nie zapukał do drzwi. Dlaczego? Piosenkarz uważał, że niezapowiedziana wizyta jest niegrzeczna i czekał aż gospodarz sam otworzy drzwi.

Reklama

Van Valin powiedział również, że jego dzieci w dniach odwiedzin Michaela Jacksona nie chodziły do szkoły.

"Wracałam z pracy i zastawałem w domu Michaela, który na przykład oglądał z dzieciakami kreskówki i zajadał się pizzą" - opowiadał przyznając, że po pewnym czasie wizyty artysty stały się dla niego czymś zupełnie normalnym.

Świadek zapytany przez prawników, czy Michael Jackson był "dobrym ojcem", odpowiedział zdecydowanie: "Nie. On był cudownym ojcem. Wiem to, bo ja jestem dobrym tatą, a on był o wiele lepszym ojcem ode mnie. Szanował dzieci, tak jak one szanowały jego. A gdy je za coś ganił, robił to bardzo delikatnie" - zadeklarował.

Zapytany o problemy zdrowotne piosenkarza, Van Valin przyznał, że artysta m.in. cierpiał na bezsenność i bardzo mocne bóle kręgosłupa po wypadku, którego doznał w 1997 roku. Jednocześnie świadek zaznaczył, że Michael Jackson nie symulował, by otrzymać dawkę stworzonych na bazie opiatów mocnych leków przeciwbólowych i nasennych.

"Zwracałem na to uwagę, bo wiele osób przychodzi do mnie i chce mnie oszukać tylko po to, by uzyskać dostęp do takich leków. Zawsze wnikliwie patrzę na takie przypadki" - podkreślił.

Dopiero w 2002 roku Van Valin zorientował się, że jego słynny pacjent najprawdopodobniej otrzymuje dodatkowe dawki opioidów.

"Zauważałem na rękawie jego koszuli plamkę krwi. Kiedy uniosłem mu rękaw, zobaczyłem przyklejony wacik. Upomniałem go i powiedziałem, że ryzykuje własnym życiem. On zapewniał mnie, że to nie był zastrzyk. Wiedziałem jednak, że kłamie" - wspominał.

Van Valin przyznał, że po tamtym incydencie przestał wstrzykiwać Michaelowi Jacksonowi silne leki przeciwbólowe i nasenne.

"Poinformowałem go, że nie mogę tego robić, bo podwójne dawki są niebezpieczne. Mogłem go zabić kolejnym zastrzykiem" - powiedział dodając, że ta deklaracja nie zakończyła ich znajomości.

Świadek zdradził również, że próbował różnych sposobów, by pomóc cierpiącemu artyście zasnąć. Pewnego razu Van Valin czytał Michaelowi Jacksonowi książki przed snem.

"To jednak nie przynosiło efektów, bo on często emocjonował się historiami z książek. A kiedy wydawało mi się, że udało mi się go uśpić, odkładałem książkę i wychodziłem. Gdy jednak zamykałem drzwi, zawsze słyszałem, jak Michael życzył mi spokojnej nocy" - przyznał.

Nieskuteczne okazały się również inne, słabsze od propofolu leki nasenne i uspokajające.

Przy okazji Van Valin w ostrych słowach wypowiedział się na temat skazanego za nieumyślne spowodowanie śmierci piosenkarza lekarza Conrada Murraya. Świadek stwierdził, że skazany doktor "podłączył mu wenflon, wyszedł z sypialni i dosłownie uśpił go jak psa".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Doktor | Michael Jackson
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy