Metalfest 2013
Reklama

"Łowca jeleni"

W Niemczech wcale różowo nie jest, są biedni i bezdomni, a Unia Europejska jest problemem. Między innymi takich ciekawych rzeczy można się dowiedzieć w rozmowie z jedną z żywych legend mocnej muzyki. Człowiekiem, który od ponad 30 lat stoi na czele tria Sodom.

Tom Angelripper, czyli naprawdę Thomas Such, zaczynał hałasować na instrumentach z kumplami z Gelsenkirchen w Zagłębiu Ruhry na początku lat 80. Nastoletni wielbiciel Venom i Motörhead zarabiał wtedy na życie pracując w kopalni. Nie wiem, czy w Niemczech górnicy mają możliwość wcześniejszej emerytury i jakoweś przywileje, ale nawet jeśli mają, to Tom ich nie doczekał. I chyba dobrze. I dla niego, i dla świata.

Założony przez niego zespół Sodom stał się jego sposobem na życie. Swoją bezkompromisową, brutalną muzyką trio szybko zjednało sobie fanów na całym świecie. Sodom stał się jedną z wielkich inspiracji chociażby dla grup z potężnej szwedzkiej sceny deathmetalowej. Gdy w 1989 roku trio po raz pierwszy zawitało to Polski, wypełniło do ostatniego miejsca katowicki Spodek. Tom do dziś wspomina ten koncert jako jeden z najwspanialszych w karierze. Nie tylko w rozmowach z polskimi dziennikarzami. Mówi o tym również na monstrualnym, pod względem zasobności w materiały, DVD "Lords Of Depravity".

Reklama

Po 1989 roku Sodom gościł u nas kilka razy. Spodka co prawda już nie zapełnił, ale zawsze dawał świetnie przyjmowane koncerty klubowe. W czerwcu 2013 trio pojawi się jako jedna z gwiazd trzeciego dnia festiwalu MetalFest (20 - 22 czerwca, Zalew Sosina koło Jaworzna). Niemcy będą promować wydaną wiosną płytę "Epitome Of Torture", ale z pewnością zagrają też swoje klasyki. Kilka dni przed przyjazdem do Polski udało się skraść trochę wolnego czasu Tomowi Angelripperowi. Który jak zwykle po kilkakroć podkreślał, jak ważni są dla niego fani. Ale też zaskoczył swoją opinią o kondycji współczesnych Niemiec.

Głównym powodem naszej rozmowy jest MetalFest 2013, na którym Sodom będzie jedną z gwiazd trzeciego dnia. Dlatego moje pierwsze pytanie będzie generalnie o festiwalach. Lubisz na nich występować? Wielu muzyków narzeka, że jest chaos, mało czasu na próby, złe brzmienie. Jakie są twoje doświadczenia?

- Bardzo lubię grać na festiwalach! To doskonała okazja, aby zaprezentować muzykę Sodom przed liczną publicznością. Ale bardzo sobie również cenię koncerty w mniejszych salach i klubach, bo tam mogę mieć bliższy kontakt z fanami, jest nieco inna atmosfera. Lecz fajnie jest pojawić się na kilku festiwalach w roku, chociaż doskonale wiem, że są na nich problemy ze zmianą sceny, z czasem na próby, i tak dalej. Dla nas jednak zawsze najważniejsi są fani. Bez nich nie mógłbym żyć z muzyki, a Sodom nie byłby zespołem o takim statusie. Lubię się z nimi spotkać po koncercie, pogadać przy piwku, ale również pooglądać inne zespoły, zamienić parę słów z muzykami. W tym roku gramy parę dużych festiwali w Niemczech, ale też poza Europą. Mam nadzieję, że damy dobry koncert w Polsce i przyjdzie nas zobaczyć wielu fanów.

Pamiętasz pierwszy festiwal, na którym zagrał Sodom?

- Oj, to było tak dawno temu... Wiem, że byliśmy w 1991 roku w Bułgarii i to była chyba impreza, która miała charakter festiwalu. Było mnóstwo fanów. Ale czekaj, chyba w Polsce byliśmy wcześniej! Sodom zagrał na festiwalu w Katowicach.

Nie mylisz się, to było w lutym 1989 roku. Miałem okazję was wtedy oglądać. Wypełniliście cały Spodek, było z 10 tys. ludzi.

- Zgadza się. Graliśmy z Risk, było też jeszcze parę innych zespołów, których nazw już nie pamiętam. To był pierwszy tak wielki koncert w naszej karierze. Niezapomniane przeżycie.

Masz jakieś zabawne wspomnienia z festiwali? Związane z fanami albo z innymi zespołami?

- Już samo bycie w trasie i na festiwalu jest czymś bardzo zabawnym. Jeśli o mnie chodzi, tak zawsze czułem od samego początku. Najpierw to była czysta radocha, połączona z zabawą i rozmaitymi wygłupami, tylko z samego faktu, że możemy pojechać na trasę. Początkowo cieszyło cię wszystko, że grasz koncert, że możesz miło spędzić czas, pograć swoje kawałki, napić się piwa. I od samego początku lubiłem możliwość spotykania się z fanami. Było to dla mnie, i wciąż jest, niezwykle ważne. Nigdy nie rozumiałem zespołów, które grają koncert, inkasują honorarium, a potem szybko się pakują i jadą do hotelu. Dla mnie kluczową sprawą jest, aby po występie zostać choćby parę minut, przybić piątki, zrobić sobie zdjęcia, zamienić parę zdań, może wypić jakieś piwko. W końcu to dzięki fanom zespół może istnieć. To oni kupują płyty, koszulki, inne gadżety. Nie jesteśmy gwiazdami rocka i nigdy nie chcieliśmy nimi być.

Kilka tygodni temu ukazała się nowa płyta Sodom "Epitome Of Torture" i, jak się okazało, zajęła najwyższą pozycję na niemieckiej liście z wszystkich albumów, jakie wydaliście. Wygląda na to, że po ponad 30 latach grania Sodom nigdy nie cieszył się większym uznaniem w twojej ojczyźnie. Co ty na to?

- Szczerze mówiąc, jestem mocno zdziwiony i zaskoczony. Nigdy nie interesowała mnie oficjalna lista przebojów publikowana przez organizację Media Control. Ale skłamałbym, gdybym powiedział, że w ogóle nie cieszy mnie to, że płyta Sodom radzi sobie tak dobrze. Dla mnie najważniejsza zawsze jednak będzie opinia fanów. Dlatego też nigdy nie czytam tego, co piszą w recenzjach. Mieliśmy już okazję koncertować i grać piosenki z "Epitome Of Torture", a z rozmów z fanami wiem, że płyta im się podoba. I to mnie cieszy najbardziej. Rzecz jasna, cieszę się również z tego, że album ma tak dobre brzmienie, że piosenki są tak udane. To pierwszy krążek, na którym zaprezentował się nasz nowy bębniarz Makka (Markus Freiwald - red.). Doskonale połączyliśmy na płycie wszystko to, z czego do tej pory Sodom był znany. Nic tutaj nie zaskoczy, bo to jesteśmy my, a my nie szukamy nowych dróg.

- Wiele zespołów mówi przed wydaniem płyty, że tym razem będzie szukać innego kierunku. Nam zależy przede wszystkim na tym, aby zachować na albumach ducha naszej muzyki, ducha prawdziwego metalu. To jeden z powodów, dla których "Epitome Of Torture" zawiera elementy każdej płyty Sodom.

Na "Epitome Of Torture" zamieściliście kawałek "Katjuscha", nawiązujący do słynnej sowieckiej broni. Czy to jest kontynuacja również traktującego o niej waszego klasycznego kawałka "Stalinorgel" z albumu "Better Off Dead"?

- (śmiech) Można to tak interpretować. Generalnie, i tu, i tu chodzi o tę samą wyrzutnię rakiet, która była, i jest, przyczyną śmierci tak wielu ludzi. W 2012 roku mieliśmy grać w Izraelu, gdy na Tel Awiw spadły rakiety. Odwołaliśmy koncert, bo baliśmy się, że zginiemy. Ironią jest to, że Katjuscha to po rosyjsku imię małej dziewczynki. Kompletny idiotyzm! Czasami nadaje się czemuś nazwy bez zastanowienia.

- Sodom chętnie zagra wszędzie tam, gdzie nas zaproszą. Ale nie za wszelką cenę. Wyobraź sobie, że dostaliśmy ofertę koncertu w Kabulu, w Afganistanie. Lecz nie zagramy tam. To zbyt niebezpieczne. Nie będę ściemniał, po prostu się bałem. Mnie samemu trudno jest w to uwierzyć, ale wyobraź sobie, że mamy również fanów w Korei Północnej! Tylko co z tego, skoro nie ma żadnych szans, aby dla nich zagrać?! Nie żyjemy w wolnym i bezpiecznym świecie. Stąd tak dużo wojennej tematyki w moich tekstach.

Właśnie. Wojna to ważny temat twoich tekstów od początku istnienia Sodom. Moje następne pytanie jest nie tyle do Toma Angelrippera muzyka, co bardziej do obywatela Niemiec, męża i ojca. Wierzysz w to, że ty albo twoje dzieci doczekacie kiedyś życia na świecie bez wojen?

- Nie. To nie jest możliwe. Zawsze gdzieś jest i zawsze gdzieś będzie jakaś wojna. Może nie na ogromną skalę, ale będzie na pewno. To jest coś strasznego i nie będę udawał, że mnie to nie przeraża. Przeraża, i to bardzo, bo chciałbym jak najlepiej dla moich dzieci. Marzy mi się świat bez wojen, lecz w niego nie wierzę.

- Nie cierpię wojen. Ale wiele z nich opisuję w swoich tekstach. I co chwila pojawia się coś, co mnie inspiruje do takich treści w tekstach. Weźmy choćby za przykład ostatnie wydarzenia w Turcji. Pewnie na ich podstawie też coś napiszę. Wszystko to jest takie smutne... Jako muzyk niczego nie mogę zmienić, ale przynajmniej mogę wykrzyczeć swoje zdanie ze sceny, aby fani je usłyszeli.

Dyskografia Sodom jest obszerna. "Epitome Of Torture" to wasza 14. studyjna płyta. Na MetalFest 2013 zagracie tuż przed Helloween i będziecie mieć nieco ponad godzinę i 10 minut. To mniej niż zazwyczaj gracie. W tym kontekście powiedz mi, jak wybierasz kawałki do setlisty? Czy fani mogą się spodziewać jakichś niespodzianek?

- Nie znam jeszcze dokładnej rozpiski, ale wiem na pewno, że nie jesteśmy główną gwiazdą. Ale pewnie wiesz, co mówisz i zagramy nieco ponad godzinę. Cóż, nie jestem z tego powodu zbyt zadowolony. Jest trochę mało czasu na to, abyśmy zaprezentowali wszystko to, co chcemy. Masz rację, nasz dorobek jest duży, chciałoby się zagrać wybór numerów z każdego okresu kariery Sodom. Co nam pozostaje? Trzeba będzie wybrać nasze największe hity. Ale musimy też promować album "Epitome Of Torture". Musi więc być też coś zupełnie nowego, nie ma siły.

Zawsze jest problem z setlistą na festiwalach. Najważniejsze, żeby fani byli zadowoleni. Pewnie sporo będzie takich, którzy chcieliby usłyszeć kawałki z lat 80., będą i tacy, którym podoba się nowy album i woleliby więcej numerów z niego. Wszystkich zadowolić się nie da, więc będzie trochę klasyków z dawnych czasów i trochę nowszych numerów. Zwykle w naszym zestawie muszą się znaleźć "Outbreak Of Evil", "Nuclear Winter", "Sodomy And Lust", "Ausgebombt"...

W 2012 roku ty i Gerre z Tankard pojawiliście się gościnnie na płycie Destruction "Spiritual Genocide". Parę miesięcy później Sodom, Destruction, Kreator i Tankard wystąpili na festiwalu Beastival w Niemczech jako "Big Teutonic 4". Czy to było jednorazowe przedsięwzięcie, czy też jest szansa na to, że w takim składzie wyruszycie na choćby krótką trasę koncertową?

- Mam wielką nadzieję, że pojawi się szansa na trasę. Aczkolwiek, niestety, wydaje mi się, że Mille z Kreator niespecjalnie podoba się taki pomysł (z kolei Mille w wywiadzie mówił niedawno, że to Tom nie ma ochoty na trasę - przyp. red.). Jego zespół przez lata wyrobił sobie świetną markę i doskonale radzi sobie komercyjnie. Kreator może więc pojechać na samodzielną trasę dokądkolwiek i nie potrzebuje do tego Destruction, Sodom i Tankard. Rozmawiałem ze Schmierem z Destruction i jemu pomysł trasy "Big Teutonic 4" bardzo się podoba, podobnie Gerremu. To byłoby coś naprawdę wyjątkowego dla fanów. Marzy mi się, aby takie tournée doszło do skutku. Nie musi trwać nie wiadomo ile. Wystarczyłoby zagrać kilkanaście koncertów w wybranych miejscach. Taki zestaw na pewno chcieliby zobaczyć fani metalu na całym świecie.

- Oczywiście, to nie tylko Mille stanowi problem. Trzeba by się dogadać z promotorami koncertów z różnych miejsc, z menedżerami. Sam nie byłbym w stanie udźwignąć ciężaru organizacji takiej trasy. Lecz marzę, aby się odbyła. Na Beastival udało się zagrać. Był to z całą pewnością ważny moment w historii metalu. Nie traćmy jednak nadziei, będę męczył Millego aż do skutku (śmiech).

Powiedz mi, jak z twojej perspektywy w ostatnich latach żyje się w Niemczech i jak postrzegasz działanie oraz trwałość Unii Europejskiej? Wierzysz, że Unia przetrwa? Od kilku lat trwa kryzys, w niektórych krajach jest bardzo poważny. Niemcy zaś, tak przynajmniej się mówi i pisze, radzą sobie gospodarczo bardzo dobrze i to wasz rząd nierzadko decyduje odnośnie pomocy finansowej dla innych państw strefy euro.

- W Niemczech też jest dużo poważnych problemów gospodarczych, uwierz mi. Być może mój kraj radzi sobie gospodarczo lepiej niż twój, ale raczej nie ma powodów do euforii. Konieczne jest wydawanie miliardów euro, aby nie dopuścić do pogorszenia się sytuacji gospodarczej. Dla mnie jednak o wiele poważniejszym problemem jest Unia Europejska. Według mnie, Niemcy nie są w stanie wykładać aż takich pieniędzy dla ratowania wspólnoty. Jesteśmy dużym i silnym gospodarczo krajem, ale nie aż tak. Zapewniam cię, że mam całkiem sporo przyjaciół, i nie są to ludzie z marginesu, którzy nie mają szansy na godne życie. Są biedni i nie mogą znaleźć pracy, choć niby bezrobocie w Niemczech jest niskie. Widuję bezdomnych, którzy mieszkają na ulicach. To jest coś strasznego. Niemcy nie są dziś wystarczająco bogatym krajem, a uczestnictwo w Unii Europejskiej kosztuje nas zbyt wiele. Pewnie, jest też u nas masa ludzi bardzo bogatych, lecz nie pamiętam, abym kiedykolwiek wcześniej widział w Niemczech tylu biednych i bezdomnych.

- Zaliczam się do wielkich szczęściarzy. Od lat jestem w stanie godnie żyć z muzyki. Mam własny dom, żonę, dzieci. Spełniło się moje marzenie. Lecz mam przyjaciół, którzy są bardzo biedni i nie mają nawet na jedzenie. Mówię serio. Zawsze staram się im pomagać. Najbardziej martwi mnie to, że nie widać na horyzoncie symptomów znaczącej poprawy sytuacji wielu ludzi w Niemczech.

Przejdźmy może do nieco przyjemniejszych tematów. Jesteś bardzo zapracowanym człowiekiem i masz wiele obowiązków jako lider Sodom i projektu Onkel Tom. Ciekawy jestem, co zajmuje twój czas, kiedy nie koncertujesz, nie nagrywasz płyt, nie udzielasz wywiadów? Jaki jest twój ulubiony sposób spędzania wolnego czasu?

- Na pewno nie lubię podróżować (śmiech). Podróży mam aż nadto jako muzyk. Dla mnie problemem jest już samo to, abym miał wolny czas. Ale jeśli już go mam, najbardziej lubię go spędzać z moimi przyjaciółmi. Mam na myśli przyjaciół spoza świata muzyki. Ze mną jest taki problem, że muzyką zajmuję się zawodowo, żyję z niej, a to oznacza, iż myślę o niej niemal non stop (śmiech). Gdy zdarzy się odrobina wakacji, chętnie spędzam czas z kumplami, a poza tym od lat bardzo lubię polować na jelenie. Także na dziki. Mam nieopodal las, w którym można polować, i od czasu do czasu bawię się w myśliwego. Najważniejsze jest dla mnie to, by w wolnym czasie udało mi się jak najbardziej zrelaksować. I zwykle mi się to udaje. Czasem wystarczą dwa, trzy dni w domu i jestem jak nowonarodzony.

Nie jest to nasza pierwsza rozmowa, więc wiem doskonale, że jesteś wielkim fanem Schalke 04 Gelsenkrichen. Sezon 2012/2013 skończyliście na czwartym miejscu, czyli nieźle. Teraz chciałbym, żebyś się zabawił w głównego menedżera Schalke. Co musiałbyś zrobić, abyście pokonali w przyszłym sezonie Bayern Monachium i Borussię Dortmund?

- (śmiech) Wydaje mi się, że nic się nie da zrobić, bo Schalke nie ma aż tak wielkich pieniędzy. Do Bayernu to w ogóle nikt w Niemczech nie ma startu. Ale gdybym został generalnym menedżerem Schalke, starałbym się robić coś takiego, jak w Borussii, czyli stawiać na młodych, zdolnych, perspektywicznych zawodników z Niemiec. Mamy naprawdę utalentowaną młodzież, paru chłopaków z Schalke gra w reprezentacji kraju do lat 17 i świetnie sobie radzi. Takich trzeba wspierać. Aczkolwiek nie wiem, czy brak młodych piłkarzy to główny problem klubu. Coś gdzieś musi być nie tak skoro mistrza Niemiec nie zdobyliśmy od kilkudziesięciu lat. Marzy mi się, aby Schalke 04 zostało mistrzem za mojego życia. Wierzę, że tego doczekam. Ale łatwo nie będzie. Bayern to najbogatszy klub w Niemczech, mogą kupić kogo chcą. Nic dziwnego, że tak ciężko jest ich pokonać.

Nigdy nie byłem w Niemczech wystarczająco długo, aby samemu to zweryfikować, ale z tego, co słyszałem, Bayern Monachium to najbardziej znienawidzony klub w twoim kraju. To prawda?

- Tak, całkowita prawda (śmiech). Wszyscy ich nienawidzą, bo to klub zarozumiałych bogaczy, którzy mogą sobie na wszystko pozwolić, a na innych patrzą z góry. Ale Schalke od lat zawsze jest w pierwszej dziesiątce, czasem w pierwszej piątce albo nawet w pierwszej trójce, więc nie narzekam, bo to dobry rezultat, biorąc pod uwagę, że mój klub nie ma nawet w jednej dziesiątej takich możliwości finansowych jak Bayern.

No to życzę twojemu Schalke mistrzostwa Niemiec! Bardzo ci dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na Metalfest 2013.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Sodom | Metalfest Open Air 2012
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy