Kraków Live Festival 2018: Niby z fajerwerkami, a jednak bez (relacja, zdjęcia)
Drugi dzień Kraków Live Festivalu nie przyniósł tak dużej dawki hip hopu jak pierwszy, za to zakończył się wielką imprezą pod wodzą uwielbianego w Polsce Martina Garrixa.
Headlinerem drugiego dnia Kraków Live Festivalu był zaledwie 22-letni Martin Garrix, który mimo tak młodego wieku wciąż zwiedza glob wzdłuż i wszerz, prezentując swoim fanom wielką imprezę.
Ale zanim Garrix zacząć uprzyjemniać czas uczestnikom Kraków Live Festival, na scenie głównej pojawiła się ona. W połowie na biało (za to z zespołem umundurowanym tylko w ten kolor). Jessie Ware (oprócz damsko męskiego duetu Linia Nocna, jedyna kobieta w line-upie soboty), zarówno na scenie, jak i w Polsce, czuje się jak ryba w wodzie. "Wiecie, jak bardzo kocham Polskę?" - kokietowała Brytyjka, która w naszym kraju występowała już niejednokrotnie. Tym razem przywiozła ze sobą głównie piosenki z płyty "Glasshouse" wydanej w październiku 2017 roku. Mimo to nie zabrakło starszych, dobrze znanych publiczności przebojów. Te największe - "Say You Love Me" i "Wildest Moments" - Jessie zostawiła na koniec.
Nie sposób odmówić Jessie Ware talentu i klasy, tak jak nie można zakwestionować jej wypracowanej w branży muzycznej pozycji. Lecz mimo to w trakcie jej występu nasuwały się myśli, czy to aby odpowiednia impreza i scena dla brytyjskiej wokalistki, której muzyka niejako wymaga bardziej intymnego charakteru.
Z niedosytem festiwalową publiczność pozostawił po swoim występie ASAP Rocky. Amerykański raper, który zaprezentował set oparty na jego nowym albumie "Testing", na scenie pojawił się z piętnastominutowym poślizgiem, a i w trakcie nie imponował najwyższą formą. Chociaż długie przerwy między kolejnymi utworami powodowały irytację, publiczność bawiła się dobrze. Do tego stopnia, że na telebimach pojawiła się informacja, by "zrobić krok w tył", ponieważ tłum za bardzo napiera na osoby z pierwszych rzędów. Cóż, nawet fajerwerki i ogniste wybuchy nie są w stanie przesłonić scenicznego niedbalstwa.
Komunikaty o "kroku w tył" nie towarzyszyły największej gwieździe drugie dnia festiwalu, Martinowi Garrixowi, co nie znaczy, że pod sceną wiało pustkami. Wręcz przeciwnie, holenderski DJ i producent zgromadził chyba najliczniejszą publikę, która w rytm jego przebojów imprezowała przez ponad godzinę. A wszystko to przy niezwykle dopracowanej stronie wizualnej. Było wszystko, czego można się spodziewać po DJ-skim występie zamykającym festiwal - dym, kolorowe serpentyny i migotliwe konfetti.
Innych tanecznych doznań dostarczyło niezawodne trio Kamp!, które oprócz dobrze znanych utworów, takich jak "Cairo" czy "Melt", poczęstowało publikę także nowymi kawałkami. Słuchając ich i obserwując przy tym aktywność publiczności, pozostaje nam tylko zacierać ręce w oczekiwaniu na zbliżający się nowy album zespołu.
Nie można pominąć tych, którzy otworzyli scenę główną drugiego dnia festiwalu. Duet Linia Nocna w sobotę świętował rocznicę swojego pierwszego koncertu, który odbył się również w Krakowie. Nie jest łatwo otwierać scenę główną, po której dzień wcześniej stąpał Kendrick Lamar, a kilka godzin później zgromadzonym pod nią wielkim tłumem dyrygował Martin Garrix. Tym większy plus należy się polskiemu duetowi.
W sobotę (a właściwie już w niedzielę) ci wszyscy, którzy po koncercie ASAP Rocky’ego czuli niedobór hip hopu we krwi, mogli uzupełnić go jeszcze w namiocie festiwalowym, gdzie tegoroczną edycję Kraków Live zamykał Sokół.