Kraków Live Festival 2018
Reklama

Kraków Live Festival 2018: Kendrick Lamar i rozrywka w klimacie kung-fu (relacja, zdjęcia)

Mimo że wielu wykonawców pierwszego dnia tegorocznego Kraków Live Festival próbowało przyćmić Kendricka Lamara, żadnemu się nie udało. Raper ponownie pokazał, że tytuł Najlepszego Wszech Czasów, jaki zaczęto nadawać mu w środowisku hiphopowym, nie jest przyznawany mu na wyrost.

Mimo że wielu wykonawców pierwszego dnia tegorocznego Kraków Live Festival próbowało przyćmić Kendricka Lamara, żadnemu się nie udało. Raper ponownie pokazał, że tytuł Najlepszego Wszech Czasów, jaki zaczęto nadawać mu w środowisku hiphopowym, nie jest przyznawany mu na wyrost.
Publiczność podczas pierwszego dnia Kraków Live Festival 2018 /Beata Zawrzel /INTERIA.PL

Pochodzący z Compton Kendrick Lamar ostatni raz w Polsce wystąpił w 2015 roku i tak się składa, że również było to na Kraków Live Festival. W tamtym czasie raper promował swoje opus magnum, wielbiony przez krytyków album "To Pimp a Butterfly". Tamten koncert zapamiętałem z powodu dwóch rzeczy. Jedną z nich była popisowa współpraca na linii MC - zespół. Drugą, zaskakującą, mała jak na artystę tego poziomu frekwencja.

Trzy lata to szmat czasu i od tamtego momentu Lamar przyciągnął do siebie jeszcze większe grono sympatyków, pobił po drodze kilka rekordów, zdobył kilka prestiżowych wyróżnień oraz wydał trochę muzyki. Oprócz płyty "DAMN." do sprzedaży trafił przecież też zestaw odrzutów z "TPAB", a specjalna płyta promująca film "Czarna Pantera", nie powstałaby bez udziału Lamara.

Reklama

Nic więc dziwnego, że Kung Fu Kenny, na fali popularności został wykonawcą zapełniającym największe obiekty oraz ogłaszanym jako headliner najważniejszych festiwali na świecie.

Koncerty K.Dota stały się dużo bardziej spektakularne oraz przemyślane. Oprawa wizualna show (utrzymana w klimacie starych filmów kung-fu) tworzy spójne dopełnienie historii, którą Lamar opowiada swoimi utworami. Brutalność policji, problemy współczesnej Ameryki, ale i bardziej uniwersalne wątki jak miłość, lojalność i walka z własnymi słabościami - to tylko część tematów, które przewijają się w trakcie koncertu Lamara.

Raper przywitał się z publiką mocnym zestawem trzech utworów - "DNA.", "ELEMENT." i "King Kunta". Promowane na trasie "DAMN.", co raczej nie jest niespodzianką, przeważało w setliście rapera. Fani usłyszeli m.in. "LOYALTY.", a także romantyczne "LOVE". Co ciekawe, do zestawu utworów na trasie załapały się jedynie dwa kawałki z "To Pimp A Butterfly". Miejsca zabrakło nawet dla pełnego funku "i". 

W setliście znalazły się natomiast hity Travisa Scotta "goosebumps" i "Big Shot" oraz wspólny numer Lamara i SZA "All The Stars", z "Black Panther: The Album" (Kendrick zostawił go na bis).

Jeśli natomiast chodzi o wchodzenie w interakcję z fanami, Lamar rozkręcał się z utworu na utwór. Raper przeprowadzał testy na znajomość numerów, powierzył  wykonanie "HUMBLE." tłumowi, podpisywał płyty fanów z pierwszych rzędów, a jednego ze szczęśliwców zaprosił na scenę, po czym sam ją opuścił i skończył niewątpliwie bardzo dobry spektakl.

Kendrick Lamar grał tego wieczoru we własnej lidze. Kto natomiast starał się mu dorównać? Wiele dobrych wspomnień, kolejny już raz, zostawią po sobie południowoafrykańscy wariaci z Die Antwoord. Ninja i Yolandi  do perfekcji opanowali sposób na rozgrzewanie tłumów, wprowadzenie ich w konsternację i zaskakiwanie. Kto widział ich pierwszy raz, mógł doznać sporego szoku. Duet klął w polskim języku (udając, że nie znają znaczenia wulgaryzmu), Ninja skakał w tłum, a Yolandi co utwór pokazywała się na scenie w nieco komicznych, zbyt dużych ubraniach. Wszystko to podlane zostało ciężkimi, elektronicznymi podkładami. Skład z RPA zapewnił festiwalowiczom porządną rozgrzewkę już na samym starcie.

Nie obijał się też Stormzy, zachwalający polską publiczność z zaskakującą regularnością. Brytyjczyk z południowego Londynu ma kapitalną technikę operowania słowem. Na grime’owych bitach wyrzucał je niczym karabin maszynowy, ale nie miał też problemu z dość wolno płynącymi podkładami. Stormzy potrafił okiełznać nawet melodię z utworu "Shape of You" jego przyjaciela Eda Sheerana.

Ciekawie było też pod namiotem Kraków Live Festival. Tam sprawdzony materiał fanom zaprezentowała Daria Zawiałow, a Unknown Mortal Orchestra postanowili uderzyć w słuchaczy pod namiotem ścianą dźwięku.

No i na samym końcu nie można zapomnieć o otwierających całe wydarzenie chłopakach z Sonbird, którzy uwagę słuchaczy przyciągali nie tylko swoimi koszulami, ale także niezłymi piosenkami.

Drugiego dnia festiwalu uczestników czekają równie spore emocje. Wystąpią m.in.: ASAP Rocky, Jessie Ware i Martin Garrix.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy