Kraków Live Festival 2017
Reklama

Kraków Live Festival 2017: Rzeczy niemożliwe? Nie istnieją! (relacja, zdjęcia)

Pierwszego dnia Kraków Live Festivalu headlinerką była brytyjska wokalistka Ellie Goulding. W stolicy Małopolski wystąpili również m.in. alt-J, Birdy i Travis Scott. Za sprawą tego ostatniego bohaterem piątku wcale nie został ktoś z grona zaproszonych artystów. Kto taki?

Na główną gwiazdę pierwszego dnia Kraków Live Festivalu, odbywającego się na terenie Muzeum Lotnictwa Polskiego, wybrano blondwłosą Brytyjkę Ellie Goulding. Piosenkarka to jedna z popularniejszych artystek na świecie, która sławę zdobyła dzięki takim przebojom jak "Lights", "Burn", czy "On My Mind", a swoją pozycję na rynku umocniła balladą "Love Me Like You Do" z filmu "50 Twarzy Greya", którą obecnie można uznać za jej znak rozpoznawczy.

"Love Me Like You Do" oczywiście nie zabrakło również w byłej stolicy Polski, ale na to mniejsi i więksi fani Goulding musieli poczekać aż do samego końca. Trudno bowiem, aby Ellie wystrzeliwała się ze swoich największych przebojów zaraz po starcie swojego występu. Jej tracklista, dodajmy bardzo sztywna tracklista, zbudowana jest w klasyczny sposób - ma powoli wciągać fana, aż ten w końcu, w ramach nagrody za cierpliwość, otrzyma swoje ulubione piosenki. Dodatkowo, Goulding nagrodziła swoich sympatyków zejściem do nich na sam koniec. Dla ludzi stojących pod barierkami, tak bliski kontakt ze swoją idolką, był na pewno czymś, co zapamiętają na całe życie.

Reklama

Ellie, która na scenie raczej nie zaskakiwała, musiała repertuar umiejętnie podzielić. I tak też się stało. Trzeba zresztą przyznać, że swój plan realizowała w zegarmistrzowską precyzją. Nie było tam żadnego czasu na improwizację, dłuższe rozmowy z fanami lub nieprzewidziane sytuacje. W ten nieco pędzący sposób kilkanaście utworów publiczności przemknęło niemal niezauważalnie.

Momentów szczególnych do zapamiętania koncert Goulding w Krakowie nie przyniósł zbyt wielu. Confetti na sam koniec, serpentyny przy okazji "Figure 8" i fanowskie akcje zorganizowane w czasie "Army" (wokalistka otrzymała od polskich fanów flagę oraz koronę) pozwoliły jedynie na chwilę odejść od jednostajności show Brytyjki. Również sama wokalistka starała się jak tylko potrafiła urozmaicić co poniektóre kompozycje, grając na gitarze akustycznej, elektrycznej lub wybijając rytm na bębnach. Takich momentów było jednak za mało, przez co widowisko momentami "siadało".

Oczywiście nie ma co też zbytnio na koncert Goulding narzekać, ponieważ muzycznie było naprawdę w porządku. Ellie nie czarowała jedynie smukłymi nogami, ale również swoim charakterystycznym wokalem. Świetnie radziły sobie chórki wspierające Brytyjkę, a grający z nią muzycy dawali z siebie wszystko.

Czego więc zabrakło? Odrobiny improwizacji, większego pokombinowania z aranżacjami i chęci zejścia z utartej ścieżki.

Znudzeni miejsca pod sceną nie opuszczali na pewno wszyscy, którzy widzieli chociaż część koncertu Travisa Scotta. Nie było oczywiście tajemnicą to, że amerykański raper lubi prowokować i bawić się z fanami w sposób przedziwny, jednak to, co wydarzyło się na krakowskim koncercie, mogło przekroczyć oczekiwania polskich fanów. 

Powiedzmy sobie szczerze, Travis nie dał wybitnego koncertu, jednak pozwolił tłumowi porządnie się wyszaleć (chociażby przy "Mamacita"). Jednak prawdziwy spektakl, i to ku zaskoczeniu gawiedzi, dwóch aktorów rozpoczął się przy okazji "Butterfly Effect". Scott postanowił zejść do fanów przy barierkach. Tak się złożyło, że właśnie tam znalazł się też Adam, poruszający się na wózku inwalidzkim. Raper nie mógł sobie odmówić nawiązania interakcji i zaczął wspólnie z nim nawijać swój numer.

Chwilę później na życzenie Travisa ochrona wniosła chłopaka na scenę, co wprawiło publikę w euforię, a każda linijka tekstu, którą Adam wykrzykiwał za zgodą Scotta, kwitowana była gromkimi brawami, krzykami i wyrazami szacunku.

I taki stan trwał już do końca. Gwiazdor w tym czasie rozkręcił gigantyczną imprezę, jednak wszystkie jego starania - sztuczne ognie, młodzieżowe bity, auto-tune - poszły w odstawkę, gdy rzeczony Adam postanowił zaprezentować swoje zdolności mówcy.

Młody chłopak pozdrowił swoją rodzinę i znajomych, niczym trener personalny zapewniał, że nie ma rzeczy niemożliwych (czego miał być przykładem), a na koniec, jakby kierowany swoją sentencją, ogłosił, że prosi o zwrot zaginionego telefonu (na tapecie którego było zdjęcie... Travisa Scotta).

Chwilę później, po wybornym finiszu świeżo sformowany duet zakończył swoją przygodę. Adam zdobył pięć minut sławy, zarapował ze swoim idolem, a przy okazji odzyskał telefon. Czy ten dzień mógł potoczyć się dla przypadkowego bohatera lepiej? Nie sądzę.

Po koncercie Travisa Scotta scenę główną przejął alt-J. Trio do Krakowa przyjechało promować swój trzeci album zatytułowany "Relaxer" i to właśnie utworem otwierającym tę płytę ("3WW") rozpoczęli występ Brytyjczycy. Już te pierwsze dźwięki dały ocierające się o pewność przeczucie, że zespół nie zawiedzie, a tytuł wykonanego chwilę później "Something Good" właściwie mógłby posłużyć za zwięzłe określenie koncertu alt-J - to było "coś dobrego", naprawdę dobrego.

Trzy płyty to już całkiem pokaźny katalog utworów, z którego tkać można koncertowe setlisty. Trzeba przyznać, że panowie z alt-J zrobili to umiejętnie i mimo że był to ich trzeci koncert w Polsce, znów zaspokoili apetyt fanów na takie swoje przeboje jak "Matilda", "Dissolve Me", "Taro" czy "Fitzpleasure".

Brytyjczycy imponowali zresztą nie tylko na płaszczyźnie muzycznej, ale i wizualnej. Ulokowane na scenie świetlne słupy mieniły się kolorami w tempie skorelowanym z muzyką, potęgując wrażenie, ale nie odwracając przy tym uwagi od warstwy dźwiękowej.

"Aż mnie ciarki przechodzą" - usłyszałam w pewnym momencie gdzieś w tłumie i nie sposób było nie utożsamić się wówczas z tym komentarzem. Tak samo jak ze słowami zamykającego koncert, wyczekanego i przyjętego przez tłum z euforią przeboju "Breezeblocks": "Please don’t go, please don’t go..."

Wielu zastanawiało się, dlaczego ktoś o statusie Birdy występuje na scenie głównej jako pierwszy. Wokalistka, choć ma dopiero 21 lat, jej dyskografię tworzą już aż trzy płyty. Nie da się ukryć, że zgromadzona w Krakowie publiczność najmocniej liczyła na utwory z debiutanckiego albumu Brytyjki, czyli covery znanych muzyków przefiltrowane przez wrażliwość długowłosej piosenkarki. Skromna i skryta za pianinem (co jakiś czas sięgająca również po gitarę) zaprezentowała takie piosenki jak "People Help The People" Cherry Ghost, "Terrible Love" The National czy w końcu utwór "Skinny Love" Bon Ivera, który pozwolił odkryć Birdy i dał początek jej muzycznej karierze.

I mimo że twórczości Birdy bliżej raczej do melancholii, to jej koncert nie nudził, a ona niejednokrotnie pokazywała moc swojego głosu i wokalne umiejętności. Duża w tym zasługa zespołu Brytyjki, który na scenie wspierał ją nie tylko instrumentalnie, ale i wokalnie.

Sama Birdy podczas występu uskuteczniała raczej introwertyczny styl bycia, swój kontakt z publicznością ograniczając do skromnego "dziękuję".

Wycieczkę do przeszłości zasponsorował uczestnikom festiwalu Piotr Zioła i jego muzyczna drużyna. A że bez "Biletu" podróżować trochę nie przystoi, to właśnie tym energetycznym, lekko przearanżowanym kawałkiem - nagranym we współpracy z duetem Flirtini - Zioła uraczył nas na wstępie. Lubujący się w stylistyce lat 50. i 60. młody wokalista sprawił, że przestrzeń koncertowego namiotu na czas jego występu zamieniła się w... dancing. Ludzie na przemian dawali się porwać szybkim rytmom i uskuteczniali tańce-przytulańce przy chociażby kawałku "As I Meant To Be".

A skoro o publiczności mowa, to tę Zioła miał może mniej liczebną, ale za to mocno zaangażowaną - taką, która podczas koncertu nie tylko czerpie energię od wykonawcy, ale i oddaje mu potężną jej dawkę. "Czy mi ufasz w ciemno?" - śpiewał Zioła w jednym z utworów. Cóż, niektórzy pewnie tak właśnie zrobili, idąc na ten koncert, ale widać było, że znaczna część osób dobrze znała twórczość tegorocznego laureata Fryderyka za debiut i nie stroniła od wspólnego śpiewania z wokalistą. 

Drugiego dnia na Kraków Live Festival wystąpią m.in. Lana Del Rey, Nick Murphy aka Chet Faker, Wiz Khalifa, Pezet i Ralph Kaminski. 

Zrelacjonowali Daniel Kiełbasa i Justyna Grochal

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kraków Live Festival | Travis Scott
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy