Jarocin Festiwal
Reklama

"Muzyka mnie uratowała"

Główna gwiazda tegorocznego festiwalu w Jarocinie, Soulfly, zagra u nas po raz... trudno zliczyć który! Cóż, Max Cavalera jest przyjacielem polskiej publiczności od lat 90., kiedy to przyjeżdżał nad Wisłę z Sepulturą. Nigdy się nie zawiódł, a my nigdy nie zawiedliśmy się na nim.

Przed nadchodzącą wizytą w Polsce opowiedział Jordanowi Babuli o doświadczeniach z naszą policją, duchowym pokrewieństwie Polaków i Brazylijczyków i o tym, czy są szanse na reunion prawdziwej Sepultury.

Po raz pierwszy przyjechałeś do Polski w połowie czerwca 1991 roku - z Sepulturą. Zagraliście w Poznaniu i Jastrzębiu Zdroju. Pamiętasz coś z tego czasu?

- Jasne! To były dzikie i szalone koncerty! Polska publiczność była naprawdę ekstremalna. I było też ekstremalnie gorąco - prawdziwie piekielne lato. Nagrywaliśmy te koncerty, ale obiektyw kamery co chwila zaparowywał i ktoś musiał wciąż go wycierać - tak tropikalnie było w miejscach w których graliśmy. Czułem się trochę jak w Brazylii (śmiech). I prawdę mówiąc Polska pod wieloma względami przypominała mi moją ojczyznę. Wiesz - pod hotelem czekał na nas tłum fanów. Ale była też policja, z owczarkami niemieckimi, która w bardzo brutalny sposób przytrzymywała tych ludzi, żeby do nas nie podeszli. To było niezbyt miłe - ale z drugiej strony na swój sposób niesamowite.

Reklama

Zastanawiałem się, czy znajdziesz jakieś podobieństwa między Polską a Brazylią. Z jednej strony te kraje bardzo się od siebie różnią, ale z drugiej...

- Brazylia jest krajem trzeciego świata, jest tam mnóstwo biedy i nierówności społecznych. Ale to sprawia, że ludzie naprawdę doceniają muzykę, kochają ją całym sercem. I w Polsce, jak mi się wydaje, było i wciąż jest podobnie. Przez długie lata byliście w bloku sowieckim, mieliście trudne życie - ale przez to ceniliście muzykę dużo bardziej, niż ludzie w krajach kapitalistycznych. I to w was pozostało. Płonie w was ogień, uwielbiacie koncerty, uwielbiacie metal. Oczywiście geograficznie te kraje są skrajnie różne, ale ludzie mają podobne dusze.

Wiem, że pracujesz już nad nowym albumem Soulfly. A przecież poprzedni, "Enslaved", wyszedł niewiele ponad rok temu.

- Poczuliśmy jednak, że to słuszny krok. W ogóle sądzę, że będę teraz nagrywał częściej - bez kilkuletnich przerw między albumami. Fani chcą mojej muzyki, a ja mogę im ją dać. Lubię pracować, dlaczego więc nie mam wydawać płyt co roku? A nowy album jest już gotowy, nagrałem go z producentem Terrym Date'em, w Seattle, w studiu, gdzie nagrywał Pearl Jam, Soundgarden, Nirvana. A Terry to genialny producent, który nagrywał Panterę, White Zombie, Prong, Metal Church. I wyszedł nam genialny album, z najlepszym brzmieniem na świecie. Utwory mają bardziej klasyczną strukturę, trwają po sześć-siedem minut - przypomina to "Master Of Puppets" Metalliki. Wiele przejść, zmian, różnorodnych riffów. Jestem więc bardzo podekscytowany - to będzie dla mnie coś bardzo świeżego.

Naprawdę płyta jest już gotowa? Czeka na wydanie?

- No tak. To znaczy w tej chwili pracujemy nad okładką - tworzy ją Paul Stottler, wspaniały artysta, który robił okładki wczesnych płyt Sacred Reich. Album będzie się nazywał "Savages" i pojawi się na nim kilku gości: będzie Neil Fallon z Clutch, Mitch Harris z Napalm Death, a także człowiek z mojego nowego ulubionego zespołu I Declare War, wokalista Jamie Hanks. To naprawdę brutalny deathmetalowy wokalista. Na płycie będzie dziesięć utworów, mamy też dwa dodatkowe, na wydanie specjalne. To będzie pierwszy album dla naszej nowej wytwórni, Nuclear Blast, bardzo się cieszę na tę współpracę. Sądzę, że płyta ukaże się 1 października.

A co z twoimi synami - wsparli tatę podczas nagrań?

- Cóż, Zyon jest aktualnie stałym perkusistą Soulfly i świetnie nam się współpracuje. A przynajmniej ja mam takie wrażenie (śmiech). Pracowaliśmy razem, w domu, dokładnie tak, jak w dawnych czasach pracowałem nad płytami Sepultury - tyle że wtedy robiłem to z bratem. Po prostu jamowałem z Zyonem w naszej sali prób i tak napisaliśmy jakieś 90 procent materiału. Weszliśmy do studia z bardzo jasnym wyobrażeniem tego, co chcemy osiągnąć - reszta zespołu pomogła nam to osiągnąć, czasem ulepszyć pewne rzeczy. Dokładnie tak samo było z płytami "Chaos A.D." i "Arise" Sepultury - powstały z jamowania w domowych pieleszach.

Wiem, że lubisz wciągnąć do wspólnego grania rodzinę - i to prawie całą. Zdarzają ci się koncerty, podczas których na scenie są z tobą wszyscy synowie: Igor, Richie i Zyon...

- Z Zyonem jest tak, że na scenie nie traktuję go już jak syna. Jest po prostu muzykiem - i to bardzo zdolnym. Nawet Terry Date bardzo go chwalił, stwierdził, że za parę lat może być jednym z najlepszych perkusistów świata. Szalenie miło było coś takiego usłyszeć. I oczywiście uwielbiam jamować z moją rodziną, a kiedy Soulfly gra trasy z zespołami moich synów, Lody Kong i Incite, zbieramy się razem grając "Revengeance". Moja rodzina narodziła się w metalu, od zawsze angażuje się w metal i idzie w moje ślady grając go. To cudowne, mam od niej ogromne wsparcie!

Powiedziałeś kiedyś, że nie zrezygnowałbyś z muzyki, nawet, gdybyś miał grać na gitarze z jedną struną, nogą waląc w bęben. Niesamowita deklaracja!

- Stary, ja po prostu kocham muzykę! To, bez żadnej przenośni, całe moje życie. Uwielbiam odkrywać nowe zespoły, kontaktuję się z nimi, występuję w ich koszulkach, bo chcę je promować. Bardzo cieszę się, że metal wciąż jest mimo wszystko muzyką undergroundową, czyli prawdziwą i niesamowicie ekscytującą. A nagrywanie płyt to dla mnie praca marzeń. Uwielbiam cały ten proces, od pierwszych riffów, które zagram siedząc z gitarą u siebie w sypialni, przez jamy z moimi synami, po wejście do profesjonalnego studia. Żyję i oddycham muzyką 24 godziny na dobę.

To opowiedz o projekcie, który powstał z udziałem twoim, Grega Puciato z The Dillinger Escape Plan, Troya Sandersa z Mastodon i byłego perkusisty The Mars Volta, Dave'a Elitcha...

- O, to będzie coś niesamowitego! Mamy wejść do studia we wrześniu - taki jest plan. Wszyscy mamy co prawda napięte terminy - Mastodon gra trasę po USA... ale Dillinger odwołał trasę w Europie, bo ich gitarzysta złamał rękę. Tak czy inaczej wszystkie inne plany pójdą w odstawkę we wrześniu, bo mamy zamówioną sesję nagraniową w Los Angeles, z producentem Joshem Wilburem, jeśli się nie mylę - tym, który nagrał ostatni album Lamb Of God. Cały projekt wydaje się naprawdę spoko - wyobraź sobie połączenie muzyki tych wszystkich zespołów. Tak to właśnie będzie brzmiało! Z tym, że w każdym utworze będzie śpiewało trzech wokalistów - co jest odgórnym założeniem na tę grupę. Trzy głosy w każdym utworze! A muzyka będzie oczywiście ciężka, metalowa - ale bardziej melodyjna niż to, co zwykle robię ja. To zasługa Troya. Ogromnie się cieszę że razem działamy. Problem mamy tylko z nazwą, która jeszcze nie została wymyślona. Strasznie trudno wymyślić coś fajnego, wszystkie dobre nazwy są już zajęte.

Powiedz, czy w ciągu ostatnich lat zdarzyło ci się grać koncerty, podczas których nie wykonywałeś klasycznego utworu Sepultury, "Roots Bloody Roots"?

- Owszem, było kilka takich, podczas których grałem tylko materiał Soulfly, co było dla mnie niesamowitym przeżyciem. Chciałem zobaczyć, jak to jest, kiedy nie posiłkuję się utworami Sepultury i... wyszło bardzo dobrze. Fani mnie wsparli. Dlatego zastanawiam się nad ograniczeniem numerów Sepultury w moim secie do absolutnego minimum. Zakładam, że od następnej trasy będziemy grali tylko dwa: "Roots..." i "Refuse/Resist". Wolałbym skupić się na dorobku Soulfly, który przecież będzie miał już dziewięć albumów na koncie. Naprawdę mamy szeroki wybór materiału, który ludzie uwielbiają. Klasyczne numery jak "Prophecy", "Eye For An Eye", "Primitive", "Babylon", "Rise Of The Fallen", "World Scum". Nie ma konieczności grania tak dużo Sepultury.

Zobacz teledysk "Prophecy":

W zasadzie to zmierzałem do pytania, czy "Roots Bloody Roots" nie jest najważniejszym utworem w twojej karierze.

- Nie, nie wydaje mi się. To oczywiście wspaniała, bardzo potężna piosenka, ale moją ulubiona jest "Eye For An Eye". Uwielbiam jej prostotę - może być zagrana na jednej strunie. A powstała w bardzo trudnym okresie mojego życia, kiedy utraciłem całą nadzieję. Wykopano mnie z zespołu, w którym grałem całe życie, który był moim dziełem, wszystkim, co miałem. Zmarł mój najlepszy przyjaciel. To był naprawdę bardzo mroczny czas w moim życiu. I muzyka mnie uratowała. "Eye For An Eye" dał mi naprawę gigantycznego kopa. A kiedy tłum śpiewa ze mną refren tego utworu, czuję się najlepiej na świecie. Wszyscy stajemy się wielką rodziną. Dlatego zawsze zamykam nim nasze koncerty.

Miałeś ostatnio kontakt z Andreasem Kisserem lub Paolo Pinto, twoimi byłymi kolegami z Sepultury?

- Nie, nie słyszałem się z nimi od bardzo dawna. Prawdę mówiąc czekam z nadzieją, że się do mnie odezwą. Bardzo liczę na możliwość prawdziwego reunion Sepultury - ale piłka jest po ich stronie. Może musi minąć jeszcze trochę czasu? Ogólnie jednak jestem pewien, że powrót prawdziwej Sepultury jest możliwy.

Zobacz teledyski Soulfly na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Soulfly | Max Cavalerra | jarocin | festiwal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy