Impact Festival 2014
Reklama

Black Sabbath "U piekielnych bram": Jak Ozzy pracował w rzeźni (fragment biografii)

Przed środowym (11 czerwca) koncertem Black Sabbath w ramach Impact Festival w Łodzi na naszych stronach możecie przeczytać fragment burzliwej biografii tej legendy ciężkiego grania.

Autorem książki "Black Sabbath. U piekielnych bram" jest brytyjski dziennikarz muzyczny Mick Wall, który ma w dorobku książki poświęcone m.in. Metallice, AC/DC, Iron Maiden, Guns N'Roses, Pearl Jam, a także samemu Ozzy'emu Osbourne'owi. Poniżej możecie przeczytać fragment pierwszego rozdziału.

---

W roku 1963 Ozzy pożegnał się ze szkołą, nie uzyskawszy świadectwa jej ukończenia. "Było mi wszystko jedno, czym się będę zajmować, byle tylko nie chodzić do szkoły". Miał tylko jeden plan na przyszłość: znaleźć sposob na szybkie i łatwe zdobycie pieniędzy.

Zaczął od wykradania ich z gazomierzy. Potem włamywał się do sklepów po zmroku, a to, co udało mu się ukraść, sprzedawał w miejscowym pubie. Okazało się jednak, że nie nadaje się na dobrego złodzieja. Gdy po raz drugi w ciągu tygodnia włamał się do tego samego sklepu odzieżowego, został schwytany i aresztowany. Oskarżono go o włamanie i kradzież dóbr o wartości 25 funtów. Nałożono na niego grzywnę w wysokości 40 funtów, której nie był w stanie zapłacić, trafił więc do więzienia Winsome Green. Miał tam spędzić 90 dni, skończyło się jednak na sześciu tygodniach, ponieważ zwolniono go za dobre sprawowanie.

Reklama

Gdy mówił o tym po latach, jego twarz przybierała ów charakterystyczny blady odcień, z którym kojarzyli go widzowie telewizyjni z początku XXI wieku. "Strasznie się bałem tych wszystkich j**anych morderców. Bałem się, że będą mnie chcieli wyruchać przez dupę! To nie są zwykli geje. To goście skazani na dożywocie, którzy chwilowo zostają gejami. Dla nich siedemnastoletni chłopak jest jak smakowita kość dla psa". Pierwszego dnia rano zaatakowano go pod prysznicem. "J**nąłem gościa dużym metalowym nocnikiem i skończyłem w karcerze, gdzie przesiedziałem trzy dni".

Najlepszą obroną okazał się sposób wypróbowany już w szkole - rozśmieszanie napastników. "W trakcie tej odsiadki spotkało mnie sporo niemiłych sytuacji" - podkreślał. Właśnie w więzieniu zrobił sobie pierwsze tatuaże. Pierwszy wykonał sam, używając igły i grafitu z ołówka. Były to słynne już teraz litery O.Z.Z.Y, umieszczone na knykciach lewej dłoni. Z kolei na jego kolanach pojawiły się dwie uśmiechnięte twarzyczki. "Miały rozweselać mnie każdego poranka" - dodawał artysta smutnym głosem.

W roku 1966 Ozzy znalazł się znowu na ulicach Aston. Postanowił już trwale porzucić niezbyt obiecująca karierę kryminalisty i - jak łatwo przewidzieć - łapał co popadnie: od dorywczych prac na budowie przez testowanie klaksonów w fabryce Lucasa (w której pracowała również jego matka) aż po pracę w rzeźni. "Wziąłbym wtedy cokolwiek. Pierwszy dzień pracy prawie mnie wykończył. Chyba przez cały czas rzygałem. Ale po jakimś czasie polubiłem tę robotę. Uwielbiałem zarzynać zwierzęta. Zakłuwałem je, dźgałem, siekałem, dosłownie torturowałem to ścierwo, aż zdechło - mówił ze śmiechem. - Brałem wtedy dużo amfy i trochę świrowałem, fakt. Zabijałem co najmniej dwieście pięćdziesiąt krów, a potem przechodziłem do świń i owiec...".

Jako człowiek znajdujący się od zawsze na najniższym szczeblu społecznej drabiny, Ozzy czuł się outsiderem, a to poczucie wzrosło, gdy uświadomił sobie, że nikt nie chce siedzieć przy nim w autobusie, którym wracał z pracy, ponieważ wydzielał z siebie niezbyt przyjemny zapach. Szczęście uśmiechnęło się do niego nagle, gdy przypadkowe spotkanie z kolegą szkolnym sprawiło, że...?"w moim j**niętym umyśle otworzyły się nagle wielkie drzwi". Kumpel powiedział Ozzy'emu o swoim zespole. Grupa ta nazywała się Approach i brakowało jej tylko jednego: wokalisty. "Przecież ja jestem wokalistą!" ?- wykrzyknął Ozzy, który oczywiście nim nie był. Ale takiej okazji nie można było przepuścić. Kolega zrobił dziwną minę i splunął na chodnik. "Serio, mówię serio!" - podkreślił Ozzy. - Ja naprawdę jestem wokalistą!".

Doświadczenie wokalne Ozzy'ego ograniczało się do udziału w chóralnych śpiewach rodzinnych, "gdy ojciec wracał pijany do domu i śpiewaliśmy razem knajpiane pieśni w rodzaju 'Show Me The Way To Go Home'. Bardzo mi się to podobało".

Świadom, że ma kłopoty z intonacją, Ozzy umocnił swoją pozycję w Approach, kupując używany 50-watowy sprzęt nagłaśniający i dwa mikrofony firmy Shure. "Nigdy nie brałem tego poważnie. Nie miałem żadnego przygotowania. Ja po prostu stwierdziłem, że śpiewanie to niezły pomysł". Mimo że Approach odbywali regularne próby, występowali tylko w pubach. Ozzy uznał zatem, że warto ryzykować dalej i w witrynie George Clay's Music Shop zamieścił ogłoszenie o treści: "Ozzy Zig, nadzwyczajny wokalista, poszukuje zespołu. Posiada własne nagłośnienie".

Do tego sklepu zaglądał Geezer, którego zespół The Rare Breed potrzebował właśnie wokalisty, bo dotychczasowy miał już dość zakazu wstępu na miejscowe sale koncertowe.

Ujrzawszy ogłoszenie Ozzy'ego, Geezer od razu się ożywił.

"Najbardziej ujęły mnie słowa: 'Posiada własne nagłośnienie'" - mówił potem ze śmiechem. Gdy stwierdził, .że Ozzy Zig mieszka w pobliżu, poszedł pod wskazany adres i zapukał do drzwi.

Ozzy'ego nie było w domu, więc Geezer zostawił swoje nazwisko i adres. "Jeszcze tego samego wieczoru rozległo się pukanie do drzwi. Otworzył mój brat. Przyszedł potem do mnie i powiedział: 'Coś pyta o ciebie'. 'Jak to: coś?' ?- odparłem. Na co on: 'No, sam zobacz'". A przed drzwiami stał Ozzy w zakrwawionym fartuchu rzeźniczym. Na ramieniu trzymał miotłę kominiarską, z której na smyczy zwisał but. A na nogach butów nie miał. Najbardziej jednak zaszokowały mnie jego włosy. Bo on wcale nie miał włosów! Wszystko to miało służyć jednemu: chciał ukryć, że jest skinheadem".

Ozzy jakby czytał w myślach Geezera. "W porządku - powiedział.-. Już zacząłem zapuszczać włosy". A Geezer pomyślał: "Przecież to jakiś świr".

Nietrudno przewidzieć, że wspomnienia Ozzy'ego dotyczące okresu, który spędził z The Rare Breed, są nieco mgliste. Był na ich koncercie w Birmingham Polytechnic, gdy supportowali zespół Carl Wayne And The Vikings, przemianowany potem na The Move. Nie ukrywał braku zachwytu. "Myślałem sobie: co to, k**wa, jest? Ci goście skaczą po scenie jak jakieś c**ki. I to jeszcze w świetle niebieskich reflektorów. Nigdy wcześniej nie słyszałem o czymś takim jak muzyka psychodeliczna...". Nie miał jednak innego pomysłu na siebie; poza tym "Geezer nieźle prezentował się w efektach stroboskopowych, no i wszystko to wyglądało dość dziwnie". Postanowił sprobówać się w nowym charakterze. Eksperyment trwał zaledwie jeden koncert. Odbył się on w klubie robotniczym w Walsall. Muzykom kazano zejść ze sceny po odegraniu tylko trzech utworów. Geezer: "Podszedł do nas kierownik klubu i powiedział: 'Spadówa! Macie tu pięć funtów! A teraz wynocha, i to już'.? Ozzy odpowiedział mu wtedy: 'Możesz se te funciaki wsadzić w d**ę!'. A ja na to: 'Nie, biorę tę piątkę'".

Ozzy od początku odnosił się z niechęcią do Rogera Hope'a. "Ciągle się wszystkiego czepiał. W pewnym momencie spojrzałem na Geezera i rzuciłem: 'Nie, k**wa, nie wchodzę w ten biznes'.

Nie wiedział jeszcze, że sam Geezer stracił już nadzieję, jeśli chodzi o przyszłość swojego zespołu. Basista i perkusista postanowili poszukać normalnej pracy, a Hope też rozglądał się za czymś innym. "Napisał jedną piosenkę, która była bardzo, bardzo zła. Nie pamiętam tytułu, ale było to naprawdę coś okropnego. A więc uprzejmie odmówiłem wykonywania tego czegoś". Nazajutrz Geezer oświadczył, że odchodzi z The Rare Breed. Po czym poszedł do Ozzy'ego na trawkę i herbatkę.

---

Książka "Black Sabbath. U piekielnych bram" ukazała się nakładem Wydawnictwa In-Rock

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Black Sabbath
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy