Coke Live 2012
Reklama

"Napiję się wódki i image powróci"

Amerykańska formacja Interpol będzie gwiazdą pierwszego dnia Coke Live Music Festival w Krakowie (19-20 sierpnia). Z okazji występu zespołu w Polsce perkusista Sam Fogarino zdradził nam wiele ciekawych informacji na temat własnych festiwalowych doświadczeń. Dowiedzieliśmy się między innymi, co muzycy Interpol spożywają przed występem. A ta informacja może zaskoczyć najbardziej zagorzałych fanów zespołu!

Z Samem Fogarino rozmawiał Artur Wróblewski.

Czy jako młody chłopak bywałeś na festiwalach?

Sam Fogarino: - Jako dziecko nie. W tamtych czasach cała koncepcja festiwalu muzycznego była w Ameryce widziana jako zagraniczny wymysł. Tak było aż do początku lat 90. Jako dzieciak czytałem brytyjską prasę muzyczną i odkrywałem, że jest na przykład coś takiego jak Reading Festival. Zastanawiałem się wtedy, co to u licha jest? Wszystkie te zespoły w jednym miejscu o jednym czasie? Nie rozumiem tego! Jak oni to robią?

- Pamiętam też pierwszą podróż do Europy. W Kopenhadze zobaczyłem plakat, na którym były nazwy tych wszystkich zespołów. Byłem z moją ówczesną dziewczyną, która miała korzenie duńskie i szwedzkie. Zapytałem ją: "Co to jest?". A ona odpowiedziała, że to festiwal w Roskilde. Z niedowierzaniem spytałem ją: "Jak to możliwe? Te wszystkie zespoły..." (śmiech). Dopiero później dotarła do mnie cała idea festiwali muzycznych. A moja pierwsza wizyta na festiwalu była z... Interpol (śmiech).

Reklama

Teraz za to możecie pochwalić się znakomitymi festiwalami, jak na przykład Coachella.

- Tak, wreszcie równamy do reszty świata (śmiech).

A czy lubisz grać na festiwalach? Rozumiem, że to zupełnie inne doświadczenie, niż występy na klubowych koncertach Interpol dla publiczności, która kupiła bilet, by zobaczyć twój zespół?

- Tak, ale... Zwłaszcza w Europie fajne jest to, że nikt naprawdę nie przychodzi na festiwal, by zobaczyć jeden zespół. Ludzie przychodzą zobaczyć wielu wykonawców. Są tym podekscytowani, bo mogą przez cały dzień oglądać koncerty.

- To wspaniałe występować przed widownią, która niekoniecznie przyszła na festiwal tylko dla twojego zespołu, ale i tak jest podekscytowana, ponieważ muzyka, którą tak kochają, dzieje się tu i teraz. I to przez cały dzień. Tacy ludzie emanują bardzo pozytywną energią, która mnie dobrze nastraja, nawet jeśli oni nie przyszli wyłącznie dla ciebie. Są jakby na innym poziomie, dzięki muzyce na żywo, której słuchają przez cały dzień. To dla nich ważne, bo pewnie długo oszczędzali pieniądze, by móc pojechać na festiwal, albo długo czekali, by zobaczyć kilka swoich ulubionych zespołów. Dlatego są gotowi na muzykę.

- Czy stresują mnie występy w roli headlinera festiwalu? Nie, to raczej sprawia mi... ulgę. Osobiście nie czuję z tego powodu ciśnienia, bo jestem pewien siły naszego zespołu i przekonany do tego, co robimy. Dodatkowo Interpol ma dobry kontakt ze swoimi fanami. Wychodzimy na scenę, gramy przez 45 minut i żegnamy się z publicznością.

- To paradoksalnie przypomina mi nasze początki. To, jakim zespołem był kiedyś Interpol, kiedy nasz styl dopiero się kształtował. Po prostu wychodzimy na scenę i gramy tak jak kiedyś. Nie ma czasu na długie próby z nagłośnieniem. Nie możesz wspomagać się własną scenografią i efektami świetlnymi. Musisz po prostu wyjść na scenę i zagrać. W takich momentach czuję się bliżej moim punkrockowym korzeniom. Na festiwalach nie zamartwiasz się o to, o co martwiłby się podczas koncertów Interpol. Nie możesz też ukryć się za marką zespołu, co daje pewien komfort. Wychodzisz i grasz dla ludzi.

Zobacz Interpol w teledysku do utworu "Barricade":

Czy pamiętasz swój najlepszy i najgorszy występ na festiwalu?

- Cóż, o najgorszym mogę opowiedzieć ci od razu (śmiech). Działo się to po wydaniu debiutanckiej płyty "Turn On The Bright Lights". Koncertowaliśmy przez wiele miesięcy i byliśmy bardzo, bardzo zmęczeni. Lecieliśmy z Paryża do Los Angeles, by wystąpić na festiwalu Coachella. Lot z Europy do Kalifornii zajmuje zazwyczaj 12 godzin. Dodatkowo jechaliśmy na teren festiwalu przez kolejne dwie godziny. Po dotarciu na miejsce mieliśmy jakieś 45 minut do koncertu. Część naszej ekipy technicznej gdzieś się zgubiła i w ogóle było sporo zamieszania, bo nasz występ zabukowano na ostatni moment. Opiekujący się nami menedżer zachorował, miał poważne problemy żołądkowe i nie było go z nami.

- Weszliśmy na scenę i rozpoczęliśmy nasz koncert utworem "Untitled". Okazał się, że Daniel [Kessler, gitarzysta Interpol - przyp. AW] ma jakieś problemy z gitarą. Były tak poważne, że każdy to słyszał. Musieliśmy przerwać ten występ. Jakby tego było mało, Paulowi [Banks, wokalista Interpol - przyp. AW] oderwał się pasek od gitary. To samo za moment przydarzyło się Danielowi. Musieliśmy przerwać i rozpocząć ponownie "Untitled".

- Ale to nie koniec historii. W trakcie koncertu mój zestaw perkusyjny zaczął się rozlatywać. Dodatkowo, ktoś zostawił na odsłuchach włączoną krótkofalówkę i zamiast siebie słyszeliśmy menedżera sceny rozmawiającego z kimś na zapleczu. Wreszcie, na pustyni wiał bardzo mocny wiatr, który tłumił wszystko, co leciało przez odsłuchy. Zamiast siebie słyszeliśmy więc rozmowę menedżera sceny i wiejący wiatr. "Untitled" udało nam się zagrać dopiero za trzecim razem!

- W połowie koncertu byliśmy tak wściekli, że postanowiliśmy przerwać show. Zszedłem ze sceny załamany... Wtedy zacząłem spotykać się z kobietą, która obecnie jest moją żoną. Chciałem tym koncertem zrobić na niej piorunujące wrażenie, zaimponować jej. Stała z boku sceny i przyglądała się temu wszystkiemu, kiedy schodziłem do garderoby z podkulonym ogonem. Zamiast nakręconego muzyka, który właśnie skończył koncert, zszedł ze sceny koleś, który wyglądał, jakby właśnie dostał ostry łomot. Pomyślałem sobie wtedy: "To byłoby na tyle z mojego nowego związku"... (śmiech).

Nie do wiary (śmiech).

- Dokładnie! Na szczęście wtedy poznałem Troya Van Leeuwena z Queens Of The Stone Age i on mnie zdołał uspokoić i pocieszyć. Powiedział mi: "Sam, coś takiego przydarza się wszystkim zespołom. Nie jesteście jedynymi, którzy przerwali koncert. Poza tym nie było tak źle". Poczułem się trochę lepiej. Poza tym czas leczy rany.

- Co do najlepszych festiwalowych występów, to jest takich wiele. Jednym z takich na pewno był występ w Polsce i nie mówię tego tylko dlatego, że rozmawiam z dziennikarzem z Polski. To było w czasach albumu "Our Love To Admire" i występowaliśmy wtedy tuż przed Jay'em-Z. Niesamowite. W Ameryce rzadko zdarza się, że aż tak bardzo miesza się wykonawców o tak różnych stylach jak hip hop i rock. W Wielkiej Brytanii masz za to takiego Noela Gallaghera, który mówi, że Jay-Z nie powinien być headlinerem festiwalu Glastonbury, bo nie jest wykonawcą rockowym. A tu jesteśmy w Polsce, na widowni sami biali ludzie, którzy są podekscytowani tym, że zaraz zobaczą koncerty Interpol, a później Jay'a-Z. To coś pięknego! Tego typu sytuacje rozwalają wszelkie podziały w muzyce na style i gatunki. Zagraliśmy przed tą samą publicznością, przed którą wystąpił później Jay-Z, i widzowie byli niesamowici. To był moment, który na pewno zapamiętam na długo.

- Podobało mi się również miejsce, w którym wystąpiliśmy. To było jakieś lotnisko wojskowe, prawda? Tuż przy Bałtyku. Nasz hotel zresztą położony był tuż przy plaży. To było wspaniałe przeżycie.

"The Heinrich Maneuver" - zobacz klip:

Czy znasz anegdotę o zespole Van Halen i brązowych czekoladkach M&M's [zespół ponoć żądał od organizatorów koncertów, by z paczki M&M's wybierali te o kolorze brązowym - przyp. AW]?

- (śmiech) Oczywiście. Wczoraj nawet rozmawiałem o tym z moją żoną.

Chciałem zapytać, czy w koncertowym riderze Interpol znajdziemy równie intrygujące lub specjalne wymaganie?

- Żelki owocowe (śmiech). One są głównie dla Paula, bo dobrze robią mu na gardło. Z tego powodu przed koncertami zjada tony żelek owocowych w garderobie. To dosyć zabawne, biorąc pod uwagę image naszego zespołu, to jak jesteśmy postrzegani w mediach i przez fanów. Ubrani w jakieś eleganckie garnitury goście, którzy mają mieć wyrafinowane gusta i tak dalej, schodzą ze sceny do garderoby i... opychają się żelkami owocowymi (śmiech).

(śmiech) Ta historia zrujnuje wasz image w Polsce!

- Chyba tak, ale jak tylko napiję się wódki, mój image szybko powróci (śmiech).

Wyobraź sobie, że urządzasz swój własny festiwal i może zaprosić każdego artystę, który ci się tylko zamarzy. Kto byłby headlinerem?

- Dobre pytanie. Niestety, moje odpowiedzi są trochę spóźnione, bo powiedziałbym Pixies i My Bloody Valentine. Ale Pixies i My Bloody Valentine wystąpiły już na wielu festiwalach w swoim drugim życiu. Pomyślałem, że może Led Zeppelin, ale oni przecież zagrali ten wielki koncert w Londynie (śmiech).

- Wiem, że to niemożliwe, ale wybrałbym The Clash. Boże, miej w opiece duszę Joe Strummera, jednego z moich ulubionych muzyków. On był wyjątkowym człowiekiem. Cała droga, jaką przeszedł. Pasja, którą wkładał we wszystko, co robił. Taki koncert byłby niesamowity. Mam takie momenty, kiedy bardzo tęsknie za tym człowiekiem, jakby był członkiem mojej rodziny. Kiedy słyszę muzykę The Clash w jakimś klubie czy pubie, myślę sobie zawsze: "Wow! To brzmi tak bardzo świeżo!". To nie do wiary, że te piosenki mają po 30 lat! Zatem jeżeli miałbym wybrać headlinera mojego festiwalu, to byłby The Clash.

Znakomity wybór! Dziękuję za rozmowę.

Zobacz nasz raport specjalny o festiwalu Coke Live!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Interpol | coke live music festival
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy