Reklama

Telewizja przeprasza

Organizatorzy polskiego finału konkursu Eurowizji od początku zakładali, że jeśli głosów przyjdzie zbyt wiele, nie uda się ich policzyć podczas trwania programu. Problem w tym, że telewidzowie nie mieli o tym bladego pojęcia, w związku z czym niektórzy czują się oszukani. Teraz Telewizja Polska przeprasza za całe zamieszanie, a niektórzy wykonawcy nie kryją oburzenia. Robert Janson chce nawet wnieść sprawę do sądu.

Wielu telewidzów domaga się od telewizji przeprosin, cześć żąda nawet podobno zwrotu pieniędzy za wysłane sms-y, skoro ich głosy nie zostały doliczone przed podaniem wyników krajowego finału.

"To prawda, telewidzowie nie dostali zwrotnych sms-ów ze słowem przepraszam" - przyznaje w wywiadzie dla "Super Expressu" Jakub Szymański, szef projektów medialnych TVP.

"W poniedziałek, przed godziną 19, przeprosił ich i próbował całą sprawę wytłumaczyć przed kamerami, dyrektor TVP 1, Sławomir Zieliński. Ja w imieniu telewizji przepraszam raz jeszcze" - dodał.

Reklama

Wciąż jednak nie wiadomo, kto zawinił. Sedno sprawy tkwi w tym, że widzowie nie zostali poinformowani, że w przypadku sporej ilości wysłanych sms-ów, ich głosy w ogóle nie zostaną uwzględnioone. Regulamin zakładał, że wyniki głosowania oparte będą na głosach, które zostały wysłane, odebrane i zliczone przez 15 minut!

Od razu brano pod uwagę, że kolejność ustali się na podstawie próbki. Okazało się, że była to próbka zaledwie 12-procentowa.

"To nie jest prawda, że w eurowizyjnym głosowaniu system był niesprawny" - powiedziała "Super Expressowi" wiceprezes firmy zliczającej głosy, Beata Chmielewska. "Od razu założono, że weźmiemy pod uwagę tylko piętnastominutową próbkę. Żeby w ciągu 15 minut zliczyć 300 tysięcy sms-ów, należałoby zainwestować w system kilka milionów marek. Zliczenie 300 tysięcy głosów w 15 minut było absolutnie nierealne" - dodaje.

"Nie wiem, czy TVP zdawała sobie sprawę z liczby głosów. Myślę, że błąd tkwił również w sposobie głosowania. Gdyby każdy z wykonawców dostał swój numer, a nie literkę, wszystko byłoby łatwiejsze w liczeniu".

"A co do wyniku, nie można mówić o zaskoczeniu. Przecież zespół Ich Troje sprzedał najwięcej płyt w ostatnich dwóch latach. I ma oddanych fanów, a wiadomo, że fani są fanami bez względu na wartość artystyczną uwielbianego zespołu" - mówi dziennikarzowi "Super Expressu" Robert Janson, lider grupy Varius Manx.

Bardziej waleczny ton przebijał z jego wypowiedzi dla "Życia Warszawy". Muzyk nie wykluczył nawet podania telewizji do sądu.

"Muszę pomyśleć, co dalej zrobię" - mówił Janson. "Niepokoi mnie to, że o wynikach tak ważnego konkursu zdecydowała tak mała liczba osób. Czuję się okradziony" - dodaje.

Podobnie zareagowała Monika Gawlińska, menedżerka Wilków.

"Pan żartuje, naprawdę aż tyle?!" - wykrzyknęła, gdy dziennikarz "Życia Warszawy" podał jej faktyczną liczbę sms-ów, które zostały wysłane podczas polskich eliminacji konkursu Eurowizji. "Nie wiem, co zrobimy. Tak naprawdę cieszymy się, że tę całą szopkę mamy już za sobą" - mówi Gawlińska.

"Podczas narad z organizatorami festiwalu w TVP uspokajano nas wielokrotnie, że 15 minut wystarczy na głosowanie, a system firmy Matrix jest przygotowany do odbioru 90 tys. SMS-ów w ciągu 5 minut".

"Wokół głosowania działo się coś dziwnego" - mówi Paweł Rurak-Sokal, lider grupy Blue Café, która zajęło trzecie miejsce w konkursie. "Przez cały dzień odbierałem telefony od znajomych, że nie mogli wysłać sms-a z głosem na nasz zespół".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: telewidzowie | głosy | telewizje | Robert Janson | TVP | telewizja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy