Mam talent
Reklama

Po finale "Mam talent". Przełom i bolączki

Zwycięstwo Delfiny i Bartka - zakochanych akrobatów - zakończyło piątą edycję "Mam talent". Edycję, którą można nazwać przełomową.

Po raz pierwszy na podium programu nie znalazł się żaden wokalny uczestnik. Co więcej, w samym finale było ich tylko dwoje. To zasadnicza zmiana w porównaniu z poprzednimi edycjami, zwłaszcza z trzecią (ośmiu wokalnych uczestników na ośmiu pierwszych miejscach). Twórcy "Mam talent" zareagowali więc na apele zirytowanych widzów, którzy młodych wokalistów chętniej oglądają w programach im dedykowanych.

Po raz pierwszy nie wygrał zwycięzca półfinału. Delfina i Bartek jurorom zawdzięczają awans do finału. Do tej pory to z piątki laureatów półfinałów wyłaniany był zwycięzca. Co to oznacza? Że widz - ten wysyłający sms-y - skłonny jest do przerzucania sympatii z uczestnika na uczestnika. Duet Elita, który w półfinale otrzymał więcej głosów niż Delfina i Bartek, tym razem nie był nawet na podium.

Reklama

Po raz drugi z rzędu w czołowej trójce nie było dzieci. Obecność najmłodszych w talent shows regularnie poddawana jest krytyce: mówi się o zbyt dużym obciążeniu psychicznym i nierównych szansach, bowiem dzieci widzów rozczulają. Okazuje się jednak, że nie na tyle, by zaślepić ich całkowicie.

Zwycięstwo Delfiny i Bartek niewątpliwie tworzy paralelę z triumfem Mellkart Ball w pierwszej edycji. Oba duety akrobatyczne zachwycały w programie kunsztem, umiejętnościami, ale i niezwykłą gracją. Ponadto Delfina i Bartek zostali nam sprzedani jako zakochani po uszy studenci, a jak wiadomo wątek romantyczny podnosi atrakcyjność produktu. Przynajmniej w show-biznesie głównego nurtu.

Oglądanie finału piątej edycji było przyjemnością i cierpieniem w jednym. Z jednej strony kilka naprawdę błyskotliwych występów (Pitzo & Polssky, Marcin Kowalczyk...), a z drugiej mierny poziom całej edycji, najsłabszej z dotychczasowych jeśli chodzi o skalę emocji, zaskoczeń czy wreszcie samego talentu. Z jednej strony zgrany, dowcipny, budzący sympatię duet Prokop & Hołownia, a z drugiej koszmarne jury: wpadające w ekstazę pod byle pretekstem, z egzaltowaną Małgorzatą Foremniak, która albo zgadza się z przedmówcami, albo mówi coś o jedzeniu ciastek, i ze sztucznym Robertem Kozyrą, który w finale recytował swoje "genialne" teksty z pamięci. Tylko Agnieszka Chylińska ma czasem coś ciekawego do powiedzenia, pozostając sobą tzn. tą nową sobą.

Dobre wyniki oglądalności jasno wskazują, że za rok zobaczymy szóstą edycję "Mam talent". Najwyższa pora na przetasowania w jury.

(mim)

Jak oceniacie finał piątej edycji "Mam talent"? Czekamy na wasze komentarze!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy