Reklama

Orange Warsaw: Niesamowita Monika Brodka

Gwiazda wieczoru? Nelly Furtado. Największy showman? Mika. Najlepszy koncert? Zupełnie nieoczekiwanie - Monika Brodka! Tak w skrócie wyglądał drugi dzień Orange Warsaw Festival 2010.

Na warszawskim torze wyścigów konnych w niedzielę, 29 sierpnia, wystąpili wykonawcy kojarzeni z szeroko pojętym popem. Publiczność usłyszała Aurę Dione, Lisę Hannigan, finalistów Wow! Music Award (wygrał Afromental), Monikę Brodkę, Mikę, Agnieszkę Chylińską i Nelly Furtado.

Monika Brodka dała koncert, który rozłożył niżej podpisanego na łopatki. Wokalistka zaprezentowała utwory z nowego albumu, ukaże się on w drugiej połowie września. Ależ to są piosenki! Wyobraźcie sobie ostrą elektronikę, dudniący bit, w który nagle wdziera się bajkowa, akustyczna gitara, Brodka po chwili rozpoczyna operową niemalże wokalizę i kiedy wydaje wam się, że już nic nie jest w stanie was zaskoczyć, nagle dudniący bit zostaje wyciszony, a do naszych uszu trafiają dźwięki lasu, stukanie dzięciołów, szum wiatru potrząsający liśćmi drzew... Niesamowite bogactwo!

W nowych utworach pojawiają się elementy folkowe - słowiańskie i bałkańskie, jedna z piosenek stylizowana jest na dziecięcy przebój rodem z "5-10-15", inne z kolei zderzają elektronikę z punk rockiem. To eklektyzm w wersji hardcore, a jednak nie odnosi się wrażenia, że jest to nazbyt dziwaczne i przekombinowane, nie, to wszystko brzmi razem wspaniale i, co ciekawe, spójnie.

Urzekająco wyglądał spontaniczny taniec Brodki, któremu od czasu do czasu się oddawała, było w tym coś lekko autystycznego, ale w pozytywnym sensie, Monika rusza się bowiem całkiem sprężyście. No i rzecz kluczowa - wokal. Nowe utwory wymagają od Brodki przemieszczania się po skrajnych rejonach jej skali. Wyszło to na Orange Warsaw imponująco - była znakomicie dysponowana, wrażenie robiły zwłaszcza wspomniane wokalizy.

To jednak nie Brodka wywołała największą euforię wśród publiczności, a Mika. Okazało się, że libański wokalista ma w Polsce mnóstwo fanów. Jak przyznał w trakcie konferencji prasowej, listy z błaganiami o przyjazd od tutejszych sympatyków otrzymywał od ponad trzech lat. W rozmowie z dziennikarzami Mika wspominał swoje pierwsze biletowane koncerty, na których zjawiało się ledwie kilku widzów. Cały czas był jednak przekonany, że idzie w dobrym kierunku i że kiedyś się uda. Nie załamał się i efekt okazał się piękniejszy od marzeń.

Mika udowodnił w niedzielę, że showmanem jest znakomitym. Jego koncert rozpoczął się z 40-minutowym poślizgiem, co mocno wkurzyło widownię. Szybko jednak im to wynagrodził. Popisywał się efektownymi figurami tanecznymi, fantastycznym wokalem, minami rodem z filmów Charliego Chaplina, dowcipną konferansjerką. Sceniczne ADHD Miki udzieliło się publice. Pod koniec udało mu się porwać do skakania prawie każdego. Jego koncert to kolejny kamyk do ogródka gwiazd podpierających się playbackiem. Mika skakał i biegał jak szalony, a mimo to potrafił jednocześnie czysto i mocno śpiewać. Sorry, Britney - da się.

Mam jednak wrażenie, że w tym występie więcej było cyrku niż muzyki. Mika zagrał na przykład solówkę na "trąbce", którą stworzył ze swoich dłoni. Innym razem umalowany na klauna basista strącił z głowy wokalisty kapelusz, Mika zrobił minę obrażonego Charliego Chaplina i zaczął gonić złodzieja, a gdy już go złapał, odegrał scenkę, w której go zastrzelił, a basista padł oczywiście w teatralnym geście na ziemię. To nie koniec - Mika "uśmiercił" w ten sposób po kolei wszystkich członków swojego zespołu, a na końcu siebie. Światła zgasły. Mika leżąc na ziemi, oświadczył, że jest martwy i że jak policzy do trzech, wszyscy mają skakać. No błagam!

Do cyrkowych sztuczek nie musiała uciekać się Nelly Furtado, największa gwiazda niedzielnego wieczoru. Radosna Kanadyjka zaczęła od "Maneater" i "Forca", ale wydawało się, że publiczność jest dużo mniej energiczna niż na występie Miki. Przełamanie nastąpiło, gdy w połowie koncertu Furtado zaśpiewała utwór "Land Of Confusion" z repertuaru Genesis. Refren tej piosenki zdetonował zapadających się w błocie widzów, którzy zaczęli intensywnie podskakiwać albo przynajmniej rytmicznie się kołysać.

Od tamtej pory dorównywali energią niezwykle dynamicznemu chórkowi Nelly, który nie tylko śpiewał, ale także tańczył i dyrygował fanami. Sama wokalistka po prostu zrobiła swoje - zaśpiewała przeboje, nawiązała kontakt z publicznością, potańczyła, przedstawiła zespół i wylewnie się pożegnała, zapowiadając jednak, że wkrótce wróci.

Koncert Kanadyjki miał interesującą formułę - Furtado często zbijała piosenki w jeden, kilkuminutowy miks, tak zrobiła na przykład z mniej znanymi utworami ze swojej pierwszej płyty czy z przebojami, w których występuje gościnnie np. "Morning After Dark" Timbalanda. Zdarzały się zaskakujące wstawki muzyków towarzyszących Nelly, wystarczy powiedzieć, że finałowy utwór "Say It Right" zakończył się wariacją na temat "Enter Sandman" Metalliki.

Oprócz Nelly Furtado, Miki i Moniki Brodki mieliśmy też kilka koncertów mniej udanych, bądź mniejszej rangi. Najbardziej szkoda mi Lisy Hannigan, której przytulna, ciepła muzyka nie trafiła do publiczności pod sceną. I nie pomogły nawet niezwykłe instrumenty samodzielnie skonstruowane przez zespół Lisy. Na koniec występu Irlandka zagrała fantastycznie psychodeliczny cover utworu "Personal Jesus".

Tak, była jeszcze Agnieszka Chylińska... Słyszałem opinię, że z obecnym repertuarem bardziej pasuje do Bydgoszcz Hit Festiwal niż do Miki i Nelly Furtado. Czy podobało się ludziom? Było rytualne, chóralnie odśpiewane "Nie mogę cię zapomnieć", więc chyba się podobało. Będąca w ciąży wokalistka poprosiła na koniec widzów, by trzymali za nią kciuki - był to jej ostatni występ przed spodziewanym za pięć miesięcy rozwiązaniem.

Orange Warsaw Festival dobiegł końca. Koncerty były w większości udane, natomiast nie dopisała pogoda i frekwencja. Na to pierwsze wpływu nie ma, na to drugie - i owszem. Wydaje się, że festiwal, który w tym roku mocno wsparł TVN, nie ma jeszcze swojej tożsamości, nie ma swoich fanów - ludzie przyjeżdżali dla poszczególnych wykonawców, a nie po to, by "poczuć tę wyjątkową atmosferę", jak zwykło się pisać o wielu festiwalach. Na imprezy o wyrobionej marce uczestnicy przybywają w ciemno, niezależnie od line-upu, Orange Warsaw musi jeszcze na to popracować.

Michał Michalak, Warszawa

Czytaj naszą relację z pierwszego dnia Orange Warsaw!

Czytaj blog "Język Elit" Michała Michalaka

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Monika Brodka | festiwal | Orange Warsaw | piosenki | koncert | Orange
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy