Mam talent
Reklama

"Mam talent" zaczyna nudzić?

Na dwa odcinki przed końcem oceniamy czwartą odsłonę "Mam talent", najpopularniejszego telewizyjnego konkursu talentów i zastanawiamy się, czy program wciąż trzyma w napięciu i budzi emocje.

Przed rozpoczęciem pierwszej edycji bez udziału Kuby Wojewódzkiego wątpliowści było sporo. Pisaliśmy o nich szerzej we wrześniu. Jedno nie ulega wątpliwości - flagowy program TVN-u obronił się jeśli chodzi o wyniki oglądalności. Ponad cztery miliony widzów to dwa razy więcej niż ma emitowany o tej samej porze w TVP 2 "The Voice Of Poland".

Zanim jednak odtrąbimy sukces "Mam talent", warto przyjrzeć się, czy nie uczynimy tego pochopnie. Trzy lata obecności programu w ramówce przyzwyczaiły widzów do rozrywki atrakcyjnie podanej i emocjonującej. Czy te oczekiwania są w pełni zaspokajane?

Reklama

Prześledźmy, co zmieniło się na korzyść a co na niekorzyść w czwartej edycji "Mam talent", czy udało się zachować dotychczasowe atuty i czy jest na co ponarzekać (oj, jest).

Na plus:

Prowadzący są wyjątkowo zgranym duetem, co ułatwia dodatkowo fakt, że przyjaźnią się od lat. Nawet w konwencji "żenującego żartu prowadzącego" potrafią zaimponować błyskotliwością i humorem. Samcem alfa jest tutaj Marcin Prokop ze swoim iście telewizyjnym refleksem. Natomiast Szymon Hołownia czasem wchodzi w rolę "smutnego kleryka", jak sam to zdefiniował, a czasem gra pociesznego młodszego brata. Umiejętność odnajdywania się w różnych kontekstach musi imponować: Hołownia jako pisarz, Hołownia jako publicysta katolicki, Hołownia jako wicedyrektor Religia TV, wreszcie Hołownia jako wesołkowaty współprowadzący show. Deklaruje, że nie zamierza wziąć udziału w piątej edycji. Prokop namawia go, by dał się skusić szeleszczącym banknotom od dyrektora Edwarda Miszczaka.

Agnieszka Chylińska doskonale odnalazła się jako przewodnicząca jury. Do uczestników podchodzi z dużą empatią, jest bardzo naturalna, i jeszcze nierzadko zabłyśnie poczuciem humoru. Okazuje się, że ta buntowniczka z dziarami to urodzona osobowość telewizyjna.

Marka programu to potężny atut show. Ludzie zasiadają przed telewizorem, bo to przecież "Mam talent" - z całym bagażem pozytywnych skojarzeń, przyjemnie spędzonych jesiennych wieczorów. Nie przejmują się widzowie jednym i drugim słabszym odcinkiem, nie ruszają ich korekty w jury. "Mam talent" oglądają, bo już zakotwiczyło się u nich przekonanie, że "Mam talent" jest fajny.

Podkłady muzyczne - nie wiem, czy już ktoś zwrócił na to uwagę publicznie. Jeśli nie, to koniecznie należy to podkreślić: znakomitą robotę wykonują ci, którzy w "Mam talent" dobierają muzykę do poszczególnych momentów. To fragmenty znanych lub nieznanych piosenek, świetnie współgrające z tym, co widzimy na ekranie i z pożądanymi przez reżysera emocjami.

Na minus:

Ale to już było! W czwartej edycji "Mam talent" nie ma nic, czego nie widzielibyśmy już w poprzednich. Pojawił się facet, który malował na żywo do muzyki, ale został "odstrzelony". Na domiar złego ani talenty taneczne, ani wokalne nie przebijają tych z poprzednich lat. Spójrzmy na wokalistów. Po wyczynach Mateusza Ziółko, Pauliny Lendy czy Kamila Bednarka poprzeczka zawieszona jest wysoko. Na razie przeskoczyła ją jedynie Marta Podulka.

Jeśli już przy wokalistach jesteśmy. Znów śpiewający uczestnicy dominują. Na ośmiu finalistów jest ich sześciu. W sobotę prawdopodobnie dołączą do nich kolejni. Monotematyczność programu, w którym można się pokazać z każdym talentem, jest jego poważną wadą. Tym bardziej że TVN ma przecież w ramówce "X Factor" - po co więc robić dwa bliźniaczo podobne programy? Już przy "X Factor" niektórzy kpili, że zmieniono dekoracje, a reszta pozostała bez zmian.

Ktoś powie, że to przecież widzowie decydują. Zapomina się o decydującej roli jurorów, którzy kompletują skład półfinalistów, a ich opinie sugerują widzom, kogo wybierać (kiedy ostatnio przeszedł ktoś, kto został zgodnie skrytykowany przez jury?).

Robert Kozyra po bezbarwnych castingach znalazł na siebie pomysł. Jego opinie są skrajnie wyostrzone: od zachwytu, którym ktoś obrywa zawsze rykoszetem (ostatnio One Republic usłyszeli od Roberta, że są chórem kastratów) po krytykę, która ma wdeptać uczestnika w ziemię. Nie da się nie porównywać Kozyry do Kuby Wojewódzkiego, którego zastąpił w jury "Mam talent". I to porównanie wypada zdecydowanie na niekorzyść byłego szefa Radia Zet, który ostrością sądów maskuje niezbyt wysoką jakość swoich przemyśleń, o braku polotu nie wspominając.

Jeśli chodzi o Małgorzatę Foremniak, to miałem problem z umieszczeniem jej w jednej lub w drugiej kategorii. Owszem, aktorka wypowiada się niejasno, na dodatek z bolesną w odbiorze egzaltacją, ale jej nieprzewidywalne wywody na stałe wpisały się już w krajobraz "Mam talent" i niewykluczone, że stanowią nawet o sile programu.

Nudy?

Twórcy "Mam talent" z pewnością z zadowoleniem przyglądają się słupkom oglądalności. Mam jednak wrażenie, że są to słupki wynikające z przyzwyczajenia, z marki programu, a nie z jakości czwartej edycji. Bo ta ani nie zaskakuje, ani nie pokazuje talentów, które budzą autentyczny zachwyt (choć Podulka i Mira Art byli tego chyba najbliżej). O, ładnie śpiewa. O, ładnie tańczy. O, ładnie wyczarował królika z kapelusza. W takiej letniej temperaturze przebiega ten konkurs o 300 tysięcy złotych.

Michał Michalak

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy