Reklama

Lady GaGa: Nowa królowa

Tylko w INTERIA.PL - relacja z londyńskiego koncertu wokalistki i odpowiedź na pytanie, dlaczego Lady GaGa wielką wokalistką jest?

Brytyjski miesięcznik "Q", najważniejszy magazyn muzyczny po tej stronie Atlantyku, zamieścił zdjęcie Lady GaGi na okładce, z wszystko mówiącą adnotacją: "Posuń się Madonno". Po sobotnim (27 lutego) koncercie w londyńskiej hali O2 Arena, wiem, że jeśli starsza koleżanka nie posłucha tej rady, Lady GaGa sama zrobi sobie miejsce. Już włożyła stopę w drzwi. I nie wygląda na kogoś, kto chciałby ją cofnąć.

Rozgrzewka

Zanim na scenie pojawiła się główna gwiazda wieczoru, barwną publiczność - były błyskawice na policzkach, nie tylko damskich zresztą, były kabaretki na nogach, szpilki tak szałowe, że aż utrudniające chodzenie i imponujące blond fryzury, zarówno własne, jak i peruki - rozgrzały formacje Semi Precious Weapons i Alphabeat.

Ci pierwsi to discopunkowcy z Nowego Jorku, ponoć znajomi GaGi z czasów, kiedy na ich wspólne koncerty przychodziło kilkanaście osób. Starali się aż za bardzo, wliczając w to striptiz wokalistki, pojenie fanów szampanem i basistę, który nie wiedzieć czemu założył tylko pół kurtki i częściej fikał koziołki niż grał. Znacznie lepiej poradzili sobie sympatyczni Duńczycy z Alphabeat, którzy brzmią tak, jakby zostali poczęci podczas wspólnej orgii zespołów B-52's, Wham i Frankie Goes To Hollywood. Publiczność uprzejmie odśpiewała z nimi chwytliwe refreny, ale i odetchnęła z ulgą, kiedy zeszli ze sceny. Bo królowa tego wieczoru mogła być tylko jedna.

Reklama

Trzęsienie ziemi

Przygotowanie sceny trwało bardzo długo. Kiedy w końcu zgasły światła, wielką O2 wypełnił ogłuszający huk - połączenie dziewczęcego pisku z lwim rykiem fanów płci męskiej. A potem oczom wszystkich ukazał się... olbrzymi ekran. Na nim zdjęcia Lady GaGi, potem jej cień, zastygający w wymyślnych pozach.

Muzyka już od dawna grała, od dobrych kilku minut słyszeliśmy jej śpiew, ale obecność mistrzyni ceremonii wciąż była tylko sugerowana. Kiedy w końcu zasłona opadła i stojąca na wysokim podeście wokalistka groteskowo wykrzywiła się w stronę publiczności - a robi to zwykle w tych chwilach, w których zwykle gwiazdy pop się do swoich fanów uśmiechały - wielotysięczny tłum zafalował w dzikim tańcu. Brawo, taki początek koncertu to jak realizacja słynnej zasady Alfreda Hitchcocka, że trzeba zacząć od trzęsienia ziemi...

Tylko czy napięcie później rosło? Owszem, niemal cały dwugodzinny koncert był fajerwerkiem tańca, mody i scenografii (rozumiem opancerzony samochód na scenie, rozumiem zdezelowany wagon metra, ale ta gigantyczna ryba, która pod koniec pożarła wokalistkę - czegoś takiego jeszcze nie widziałem).

Potwór Sławy

Bohaterce wieczoru towarzyszyła liczna grupa taneczna, złożona głównie z mężczyzn, zwykle zresztą półnagich, oraz barwny zespół - od harfistki i skrzypaczki, przez urodziwy i świetnie śpiewający chórek, aż po gitarzystę-metalowca, który był... tak jest, półnagi. Cały ten negliż nie miał w sobie jednak nic z erotycznego wyuzdania koncertów Madonny, bo wszystko było tu przerysowane, brzydkie, karykaturalne.

Lady GaGa określa się mianem Potwora Sławy, jej fani to małe potworki, a cały ten chaotyczny show, będący połączeniem "Fame" i "Mad Maxa", to zaproszenie na bal wystosowane do wszystkich nieprzystosowanych, odmieńców, dziwaków. A że takich nie brakuje, nie mówiąc już o tym, że podobne mniemanie o sobie ma chyba każdy nastolatek - elektorat Lady GaGi jest nadzwyczaj liczny.

Rozjeżdżanie konkurencji

Raz tylko napięcie siadło, w środkowej części koncertu, kiedy słychać było wyraźnie, że Lady GaGa to artystka na dorobku i brakuje jej jeszcze repertuaru. Zamiast tańczyć i śpiewać, mówiła więc, stanowczo zbyt długo - głównie o tym, jak bardzo lubi swoich fanów. Za to punkty kulminacyjne były co najmniej cztery.

"Just Dance", "Poker Face" i zagrany na finał "Bad Romance" oraz ballada "Speechless", wykonana solo przez GaGę, akompaniującą sobie na fortepianie (na klawiaturze trzymała nie tylko ręce, ale i nogę). Ten ostatni utwór służy nie tylko wyciskaniu łez z publiczności, ale również dowodzi, że GaGa ma kawał głosu i kiedy chce, potrafi naprawdę świetnie zaśpiewać. Tak na marginesie - skomponowane przez siebie utwory. Pod tym względem nie tyle więc dorównuje Madonnie, co bije ją na głowę.

Nie tylko o Madonnę zresztą chodzi. Lady GaGa, niczym buldożer, rozjeżdża całą konkurencję. Przede wszystkim tym, że udało się jej narzucić całej reszcie śpiewających pań własne reguły gry. Kto dzisiaj chce być zauważony, próbuje nagrywać podobne piosenki, jak na przykład Ke$ha, albo podobnie wyglądać - u nas ćwiczą to na przykład Mandaryna, Doda i Candy Girl.

Wszystkim im brakuje jednak zarówno odwagi, jak i autoironii Lady GaGi. Kicz, nawet najbardziej ekstremalny, jeśli wziąć go w cudzysłów, może bawić. Kicz potraktowany serio pozostaje tylko kiczem, żałosną kolorową wydmuszką.

Owszem, Lady GaGa postanowiła komunikować się z masowym odbiorcą za pomocą prasy brukowej i plotkarskich serwisów internetowych, gdzie ani forma ambitna, ani towarzystwo doborowe... Jakie jednak miała wyjście?

Madonna i Michael Jackson urośli do swych nadludzkich rozmiarów dzięki teledyskom emitowanym w MTV, które z zapartym tchem oglądał cały świat. Dzisiaj świat nie interesuje się już muzyką, MTV nie pokazuje klipów, tylko reality-shows, a fundamentem kultury popularnej jest kult celebrities.

Lady GaGa świadomie buduje na nim własny pałac, a że przy okazji musi się ciężko napracować, by udowodnić sceptykom, że nie jest tylko wieszakiem na ekstrawaganckie kostiumy - tym lepiej dla nas.

Panuje nad Europą

Sobotni koncert Lady GaGi w O2 był kropką nad i, ostatecznym potwierdzeniem jej triumfu w Wielkiej Brytanii. Do tej pory wielka właściwie tylko w Stanach, artystka rzuciła Anglię na kolana serią spektakularnych sukcesów - od koncertu, na którym świetnie się bawiła Królowa Elżbieta (i audiencji u monarchini), po zdobycie wielu nagród (od trzech Brit Awards po laury od "New Musical Express", w kategoriach Najlepiej Ubrana Gwiazda i Najgorzej Ubrana Gwiazda).

Rozgrzewając do czerwoności wielką O2 Lady GaGa wygrała wielką bitwę o panowanie nad Europą. Jeśli tylko nie zaniedba Starego Kontynentu, jeśli ruszy w trasę ze swoim roztańczonym cyrkiem, będziemy mogli z pełną odpowiedzialnością odtrąbić pojawienie się pierwszej globalnej gwiazdy XXI wieku. Czy to się komuś podoba, czy nie.

Jarek Szubrycht, Londyn

Zobacz teledyski Lady GaGi na stronach INTERIA.PL.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Królowe | krolowa | królowa | Lady Gaga
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy