Reklama

Chris de Burgh: Polskie dziewczyny są najpiękniejsze

"Ten koncert nie byłby tak wspaniały, gdyby nie wy. Przed publicznością, która potrafi się tak wspaniale bawić dawno już nie występowaliśmy. Jesteście niesamowici. Dziękujemy" - takie słowa usłyszeli z ust Chrisa de Burgha widzowie zgromadzeni w Sali Kongresowej w Warszawie.

Artysta miał odwiedzić Polskę wcześniej, bo 16 maja, jednak wtedy występ został odwołany. Warszawski koncert (wtorek, 13 września) odbył się w ramach europejskiej trasy "Moonfleet", promującej płytę "Moonfleet and other stories".

I właśnie utwór z tego albumu - "The light on the bay" rozpoczął koncert. Następnie irlandzki muzyk zabrał publiczność w muzyczną podróż piosenką "Have a care", także z płyty "Moonfleet and other stories". Po dwóch pierwszych kawałkach przyszedł czas na przywitanie z publicznością. Chris de Burgh nie krył swojego zadowolenia, że ponownie gości w Polsce i w Warszawie. Obwieścił, że ma specjalną wiadomość dla publiczności i przeczytał ją, ku zaskoczeniu i radości kilkutysięcznej publiczności po... polsku.

Reklama

"Dobry wieczór. Dobrze być tutaj z wami w Warszawie" - powiedział Chris de Burgh. Zaraz potem dodał, że ostatni raz był w Polsce trzy lata temu i od tego czasu sporo się zmieniło, ale jedno jest stałe i niezmienne - to, że polskie dziewczyny są najpiękniejsze. Tym stwierdzeniem podbił jeszcze bardziej serca żeńskiej części publiczności. Chociaż tak naprawdę nie musiał - bo największymi komplementami dla słuchaczek są jego melodyjne, romantyczne ballady, które zmiękczają nawet najbardziej zatwardziałe serca i docierają do najbardziej opornego ucha.

Wczorajszego wieczoru Chris de Burgh nie tylko śpiewał, ale także opowiadał publiczności o kulisach swojej pracy, o tym jak powstają jego piosenki. Zdradził, że kiedy siada do pisania w jego głowie pojawia się mnóstwo myśli-filmów. Artysta czuje się wtedy jakby był multipleksem, jednak kiedy siada do fortepianu - wszystko zaczyna układać się w jedną całość. Widownia poznała m.in. historię powstania utworów "Why Mona Lisa Smiled" i "People of the world".

Chris de Burgh to muzyk, który tworzy od prawie 40 lat, a na swoim koncie ma kilkadziesiąt długogrających płyt, które tworzą niesamowitą, muzyczną wielopokoleniową opowieść. I taką właśnie muzyczną podróż w czasie muzyk zafundował warszawskiej publiczności. W ponad dwugodzinnym występie, podzielonym na dwie części pojawił się i "Spanish train" z płyty "Spanish Train and Other Stories" z 1975 roku i "In a Country Churchyard" z krążka "At the End of Perfect Day" z roku 1977. Nie mogło zabraknąć też takich hitów, jak "Those were the days" czy "Don't Pay the Ferryman".

Jednak utworem, na który najbardziej czekała publiczność i który jest niekwestionowanym liderem w playliście Chrisa de Burgha to "Lady In Red" z płyty "Into the Light" wydanej w 1986 roku. Mimo, że od premiery piosenki minęło już ćwierć wieku nie traci ona ani na aktualności ani atrakcyjności. Wiele pań, które pojawiły się w Sali Kongresowej było także "in red". Co nie uszło uwadze artysty, który nie omieszkał za takie dobranie garderoby paniom bardzo podziękować. Jednak to nie podziękowania za czerwone sukienki były największą przyjemnością dla publiczności. Kiedy zagrano pierwsze takty "Lady In Red" i publiczności usłyszała pierwsze słowa utworu długo wypatrywała piosenkarza. Okazało się, że artysta zaczął schodzić bocznym zejściem do publiczności. I przyciągał ją, jak magnes. Ci, którzy siedzieli nawet w dalszym zakątkach sali zaczęli zbliżać się w stronę muzyka, licząc na uścisk dłoni czy autograf. Chris de Burgh wolno przechadzał się wzdłuż rzędów foteli ściskając się i przytulając, przede wszystkim z ładniejszą częścią publiczności.

Emocje sięgały zenitu. By je trochę uspokoić na scenie zabrzmiały taneczne takty coveru zespołu Toto - "Africa". Publiczności ośmielona zachowaniem muzyka zerwała się z foteli i dotychczas lekko zastygła Sala Kongresowa zamieniła się w brazylijską fiestę. Chris de Burgh chyba wyczuł ogromne emocje, które dominowały wśród publiczności i zaserwował jej jeszcze większą ich dawkę utworem "Hight on Emotion". Po takich utworach apetyt widowni na muzyczną ucztę urósł jeszcze bardziej i ciężko było uwierzyć, że dwugodzinne spotkanie dobiega końca.

Jednak czym byłby koncert bez bisu? Po kilkuminutowej owacji artysta pojawił się na scenie i ponownie zaśpiewał "Lady In Red". Chyba bardzo mu się spodobało przytulanie z polską publiczności, bo znowu zszedł ze sceny i oddawał się przyjemności bezpośredniego obcowania z fanami. Na ostateczne pożegnanie z warszawską publicznością artysta wybrał utwór "Go where your heart believes".

Emilia Chmielińska, Warszawa

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sala Kongresowa | Chris De Burgh | koncert | Warszawa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy