Reklama

Być dzieckiem legendy: Ania Rusowicz

Poniżej możecie przeczytać dotyczący Ani Rusowicz (córki Ady Rusowicz i Wojciecha Kordy) fragment pierwszej części książki "Być dzieckiem legendy" (premiera w piątek, 23 listopada) autorstwa dziennikarki Małgorzaty Puczyłowskiej. Przybliża ona sylwetki ludzi znanych i lubianych, którzy odeszli przedwcześnie. O mierzeniu się z legendą sławnych rodziców opowiadają ich dzieci.

- Był sylwester. Mama i ojciec, występujący wtedy już jako duet Ada i Korda, wyjechali z Poznania, gdzie mieszkaliśmy, na koncert do hotelu Marriott w Warszawie. Ja i Ania zostaliśmy pod opieką babci ze strony mamy. Pamiętam moment wyjazdu i ostatni uścisk z mamą. Miałem takie przeświadczenie, że muszę się z nią pożegnać, zupełnie jakbym czuł, że coś się wydarzy. Po występie najpierw przyjechała reszta kapeli. Powiedzieli, że rodzice już wracają, tylko jeszcze gdzieś chcą wstąpić po drodze - wspomina syn Ady Rusowicz i Wojciecha Kordy, Bartek.

Reklama

Ania mówi, że była zbyt mała, żeby dokładnie zapamiętać mamę. - Moje wspomnienia to strzępy obrazów, na których jesteśmy razem. Słyszę jej ciepły głos, widzę uśmiech, wracają do mnie urywki naszych rozmów, czasem przypomina mi się coś zupełnie nagle. Tym bardziej jest to dla mnie niezrozumiałe, że ten dzień, kiedy miała wypadek, pamiętam tak dokładnie, jakby nie minęło ponad dwadzieścia lat, lecz było to wczoraj. I jakbym nie była malutką dziewczynką, która niewiele rozumiała z tego, co się stało, lecz dorosłą kobietą, świadomą tragedii, która ją dotknęła.

Kiedy w Nowy Rok obudziliśmy się rano, w domu panowała nerwowa atmosfera, bo babcia bardzo niepokoiła się, czemu rodziców jeszcze nie ma. Pamiętam to dziwne napięcie, w jakim wszyscy czekaliśmy, gdy nagle w drzwiach stanął ojciec. Był cały w siniakach, poobijany, w poszarpanym ubraniu. - "Boże, jak ty wyglądasz, co się stało, a gdzie Ada???" - słyszę przerażoną babcię. I tę odpowiedź ojca: "Mieliśmy wypadek, Ada jest w szpitalu..." Wielkie zamieszanie, płacz, dzwoniący w kółko telefon... Przez cały czas pytałam Bartka, czy mama umrze... Okazało się, że jacyś znajomi rodziców, którzy byli wtedy z nimi, namówili ich, żeby jeszcze wpadli na chwilę do ich posiadłości pod Poznaniem. Prowadził ów znajomy... Wpadli w poślizg i samochód uderzył w jedyne na tej drodze drzewo. Zginęli wszyscy oprócz mego ojca. Mama w szpitalu krótko walczyła o życie. Dokładnie nie rozumiałam pojęcia "śmierć", ale jedno było dla mnie jasne - że więcej mamy nie zobaczę. Mimo to cały czas pytałam, co teraz będzie i czy mama kiedyś wróci?

Tak naprawdę to część mnie umarła razem z mamą. Długo trwało, nim zaczęłam wracać do życia. Wskrzeszanie pamięci o mamie wyzwala we mnie pokłady dobrej energii, buduje mnie na nowo. Powoli przestaję być zawieszona w próżni i niczyja...

Bartek był już nastolatkiem, pamięta więc mamę dużo lepiej. - Była cudowna, czuła, opiekuńcza i świetnie gotowała. Była taka, jak powinna być każda mama. To ona organizowała cały dom, wszystko potrafiła załatwić. Ojciec czuł się wyłącznie artystą, lubił mieszkać w hotelach i nawet w święta mógł się obejść puszką sardynek. To ona walczyła o "normalność" w naszej rodzinie.

(.....)

Krótko po pogrzebie ciocia powiedziała mi, że mam wybrać swoje ulubione zabawki i ubranka, bo wyjeżdżamy do Dzierzgonia. "Jak to ulubione? Wszystkie są ulubione!!! A Bartek? A moje koleżanki z ulicy?" - krzyczałam w jakimś szoku. Jechaliśmy samochodem z małą przyczepką, a niej leżały moje zabawki i rowerek. Pamiętam, jak okropnie się bałam, żeby nic nie spadło z tej przyczepki, jak bardzo nie chciałam już niczego więcej stracić...

- Za tydzień Ani już z nami nie było - wspomina Bartek - Stało się to najgorsze, rozdzielono nas. Bardzo brakowało mi mamy. A za chwilę jeszcze i siostry. Ojciec zdecydował, że skoro ja kończę podstawówkę, to nie warto już zmieniać mi środowiska, więc zostanę przy nim, w Poznaniu. Babcia, która miała wychowywać Anię w Dzierzgoniu, była już zbyt chora, by zająć się dwojgiem dzieci. Ania wyjechała więc sama. Zajmowała się nią babcia, ale przede wszystkim siostra mamy, ciocia Krysia - dodaje.

- Krótko przed wypadkiem miałam sen, o którym nikomu nie mówiłam, ale jego wspomnienie przeraża mnie do dziś. Śniło mi się, że mamę zabiera jakaś czerwona magma. Przez ten sen miałam olbrzymie poczucie winy, że nie mogłam nic zrobić, chociaż przecież przeczuwałam, że wydarzy się coś złego... Gdy rodzice wyjeżdżali, wpadłam w okropną panikę, krzyczałam, że będzie wypadek a mama zdziwiła się, skąd takie małe dziecko wie, co to jest wypadek i uspokajała mnie, że nic złego się nie stanie. Znacznie później dowiedziałam się, że jakieś pół roku wcześniej mojej cioci również przytrafiło się coś dziwnego. Podeszła do niej Cyganka i powiedziała jej, że ma syna, ale będzie też miała córkę. Oczywiście ciocia uważała, że to niemożliwe, ale przepowiednia się sprawdziła. Tylko wtedy nikt nie przypuszczał, że tą córką będę ja - wspomina Ania.

- W Dzierzgoniu, w szkole, do której chodziłam, moja ciocia była nauczycielką i bardzo się za mnie wstydziła, ponieważ kiepsko szło mi w nauce. (...) Na zajęciach z plastyki w Dniu Matki dzieci przygotowywały laurki dla swoich matek. Ja również namalowałam swoją, ale na końcu zamazałam ją czarną farbą, bo przecież nie miałam jej komu wręczyć. Bardzo brakowało mi słowa "mama", toteż ku zdziwieniu cioci, szybko zaproponowałam jej, że tak ją będę nazywała. Ciocia chyba uważała, że to trochę nie na miejscu, ale zgodziła się. Chciałam też udowodnić koleżankom, że przecież mam mamę, że nie jestem jakaś gorsza .(...) Nauczyciele też zamiast czasem pomóc, dogryzali mi. Nie jest łatwo mieszkać w małym miasteczku, gdzie wszyscy się znają i wszystko o tobie wiedzą, nawet to, czego ty sama nie wiesz. A ja przecież nie zdawałam sobie wtedy sprawy, czyją jestem córką, nie wiedziałam, że zostałam obiektem ludzkiej ciekawości, niezdrowej sensacji. (.....)

- Gdy już zaadaptowałam się w Dzierzgoniu, wypytywałam o ojca. Nie rozumiałam, dlaczego mnie nie odwiedza. Ciocia tłumaczyła, że koncertuje, ale wkrótce przyjedzie. Boże, jak ja tęskniłam za domem. Ciocia i wujek byli wspaniali, ale ja marzyłam, że tata w końcu zabierze mnie do Poznania, do Bartka, gdzie czułam, że jest moje właściwe miejsce. O tym, że ojciec ożenił się z nową kobietą, dowiedzieliśmy się dużo później, bo nikogo nie powiadomił o ślubie. Aldona, obecna żona ojca, a zarazem jego menedżerka, która załatwia za niego wszystkie sprawy zawodowe i prywatne, pojawiła się w jego życiu bardzo szybko.

- Jeszcze w tym samym roku wprowadziła się do naszego domu. Byłem w szoku, tym bardziej, gdy dowiedziałem się, że poznali się i zbliżyli do siebie, kiedy mama jeszcze żyła. Nie mogłem pogodzić się z tym, że w pokoju Ani zamieszkali jej synowie. Niestety nie zaprzyjaźniłem się z nimi. Im było wolno wszystko, mnie nic, ciągle więc ze sobą walczyliśmy. Ojciec nigdy nie stanął po mojej stronie, dlatego synowie Aldony czuli się bezkarni. Całe szczęście że byłem najstarszy. Ona nawet nie starała się być dla mnie matką, żadnych ciepłych gestów, rozmów. We własnym domu poczułem się jak piąte koło u wozu. Gdybym nie znał mamy, babci i cioć, a tylko wychowywał się od dziecka pod skrzydłami Aldony, nie miałbym o kobietach dobrego zdania - wyznaje Bartek Rusowicz .

- Nigdy nie ciągnęło mnie na przykład do alkoholu, bo ojciec pił za dużo i traumę z tym związaną mam do dziś. Kiedy tylko mogłem, jeździłem do rodziny mamy, spotykałem się tam z Anią.

Nie jestem konfliktowy i unikałem spięć. Poza tym dyskusje z Aldoną nie miały sensu, więc nie wdawałem się w nie. Na szczęście w domu zawsze była gitara - sam nauczyłem się na niej grać. . Zamykałem się w swoim pokoju i grałem. Jedyne, czego pragnąłem, to tego, żeby dali mi święty spokój. Nauczyłem się żyć bez nich. Bez miłości, której nie umieli i nie chcieli mi dać... Kiedy zacząłem studiować marketing, wyprowadziłem się z domu na dobre i wiem, że nikt za mną nie tęsknił... Zarabiałem jak umiałem. Zresztą pracowałem od 16. roku życia. Nagłaśniałem imprezy, nosiłem sprzęt, grałem w różnych kapelach. Z jedną z nich wystąpiliśmy, zupełnie przypadkowo, jako support przed występem ojca w Poznaniu. Wtedy dowiedział się, że w ogóle gram. Mawiał: "Drugiego Kordy nie będzie". Tak jakbyśmy w ogóle mieli rywalizować!

- Po roku od śmierci mamy ojciec wreszcie zabrał mnie do siebie na parę dni, ale szybko mnie zwrócił cioci, ponieważ był bardzo zajęty - mówi Ania. - To był ostatni raz, kiedy byłam w swoim rodzinnym domu. Gdy miałam 12 lat, umarła babcia. I wtedy zdałam sobie sprawę, że jakoś los chce mnie pozbawić najważniejszych dla mnie kobiet . Do Poznania przyjeżdżałam regularnie, strasznie mnie ciągnęło na grób, ale te wizyty były dla mnie trudne. Najpierw szłam na cmentarz, później jechałam na ulicę, gdzie znajdował się nasz dom, zerkałam, czy mnie nikt nie widzi. Było mi jakoś dziwnie wstyd. Przez kilka minut wpatrywałam się w okna mego pokoju i wracałam na dworzec, do pociągu.

Chodziłam do szkoły muzycznej, zawsze śpiewałam i słyszałam w domu, że mam głos jak mama i powinnam pójść w jej ślady. Ale ja miałam taki okres buntu, że nie chciałam słyszeć o śpiewaniu. W mojej podświadomości scena, muzyka, śpiewanie - to było coś niebezpiecznego. Coś, co zburzyło mój dawny, bliski sercu świat dawnych kontaktów. Stwierdziłam, że muzyka nie jest mi do niczego potrzebna, wyrzuciłam więc wszystkie ulubione płyty i oddalam swój magnetofon.

Ania Rusowicz: Uciekałam od tej drogi:

(...)

- Ciocia i wujek bardzo chcieli, bym została lekarzem. Dostałam się na Akademię Medyczną, ale czułam, że jestem jakaś inna na tych studiach, że tam nie pasuję. Jeszcze wtedy nawet nie mówiłam i nie myślałam o mamie, nie zdawałam sobie sprawy, że to może być wyparta żałoba i odrzucenie ze strony ojca... Że to są przyczyny mojego strasznego stanu, depresji, w którą często popadałam, i że to wszystko wróciło do mnie z potrójną siłą. Wzięłam urlop dziekański. (....) Na dziekance zaczęły się imprezy, granie po klubach i tak dziwnym przypadkiem trafiłam do Dezire. Poznałam Huberta, który szybko mi się oświadczył. Ślub był cudowny... Prowadził mnie do ołtarza mój wujek i płakał ze szczęścia...

(...)

- Nadszedł czas porządkowania życia. Przez lata nic mi się nie udawało. Przeważnie nie traktowano mnie serio, ale byli też ludzie, którzy przekonywali, że nie powinnam się poddawać w tej walce o siebie, o brata, o powrót do korzeni. Gdy spotykam tych, którzy mamę znali, słucham zachłannie, co mi o niej opowiadają. Niedawno spędziłam cudowny wieczór z Marylą Rodowicz. Powiedziała mi, że spotkała moją mamę, gdy kręcili razem "Kulig". Mama otoczyła ją niesamowitą opieką i była dla niej bardzo sympatyczna, choć wtedy to ona była wielką gwiazdą, a Maryla dopiero stawiała pierwsze kroki. Teraz z kolei to ona mi pomogła.

Ania Rusowicz o piosenkach swojej mamy:

Od kiedy zaczęłam dorastać, coraz częściej rozmyślałam o mojej prawdziwej mamie. Wyobrażałam sobie, jaka by była, co powiedziałabym jej o moich dziewczęcych problemach i co wtedy ona by mi doradziła. Często myślałam, jakby ona zachowała się w tej czy innej sytuacji. Wtedy zaczęłam słuchać taśm z jej piosenkami, oglądać ją na video i przyszedł taki ogromny żal, taka spóźniona żałoba, która trwa do dziś. Dopadła mnie tęsknota za kimś, kto wiem, że kochał mnie bezgranicznie, a kogo nie zdążyłam poznać. Kiedy oglądam mamę na ekranie, odnajduję ją w sobie, w każdym moim geście i ruchu. Bo jesteśmy do siebie bardzo podobne. Nie rozumiałam, dlaczego stale gubię biżuterię, dlaczego całymi godzinami łupię orzechy, robię to czy tamto. Potem dowiadywałam się, że mama była taka sama, miała te same upodobania i przyzwyczajenia. Niesamowite jest to, że dopiero teraz, gdy mam prawie 30 lat, czuję, że ją poznaję...

- Czuję się, jakbym powtarzała jej życie. Ona, podobnie jak ja, straciła ojca, gdy była dziewczynką. Obie nie miałyśmy męskiego wzorca. Bardzo pragnę dziecka. Cieszę się, że mam szansę złamać tę złą rodzinną passę, że moje maleństwo będzie miało tatę, który skoczy za nim w ogień. Czuję, że to się uda.

Zobacz teledysk "Ślepa miłość" Ani Rusowicz:

Przeczytaj recenzję albumu "Mój big-bit" Ani Rusowicz!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ania Rusowicz | książka | Ada Rusowicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy