Reklama

Bracia Figo Fagot w Krakowie: Pavarotti keyboardu i cieć mikrofonu

Grali po pijaku, śpiewali byle jak. Podczas koncertu promującego nową płytę "Disco chłosta" Bracia Figo Fagot dali z siebie 30 procent. Nie znaczy to jednak, że ich fani wychodzili z krakowskiego klubu Studio zawiedzeni...

Miłośnicy twórczości duetu zajmującego się "rytmami disco w nurcie polo" wiedzą, że owe "30 procent" oznacza występ będący potężnym zastrzykiem energii. Elegancko spóźnieni Figo i Fagot rozpoczęli discochłostę kwadrans po 20 kawałkiem "Janko Janeczko" z ich najnowszej płyty. Zupełnie jak w jednej z ich piosenek "światła, dym, laser, dance" z miejsca zawładnęły klubem Studio. Śpiewana opowieść o chłopcu ze wsi, dla którego poznana w lecie "z miasta hipsterka" okazała się platoniczną miłością, była hitchcockowskim trzęsieniem ziemi. Od tego momentu napięcie i stan upojenia wykonawców oraz koncertowiczów tylko rosły.

Reklama

Bracia Figo Fagot z aptekarską wręcz precyzją wyważyli proporcje na zagranej setliście między szlagierami a utworami z najnowszej płyty, którą obecnie promują. Nie zabrakło kultowej już "Bożenki" oraz równie popularnych klasyków "A gdybym zgolił wąs", "Damy i świnki" i "Zobacz dziwko co narobiłaś".

Jednak to kawałki z albumu "Discochłosta" były winne największego zamieszania wśród publiczności. "Magiczna kraina" rozgrzała widownię do czerwoności i zachęciła amatorów pieszych wędrówek do odwiedzenia pewnego "tajemniczego miejsca znajdującego się w każdym klubie". To okazało się jednak niczym przy spuszczonej przez głośniki bombie w postaci "Dziewczyny jak flaczki", która ruszyła krakowski lokal z posad. Dopiero melancholijna, utrzymana w klimatach italo disco "Bella Putanesca" dała odpocząć obolałym od ciągłych podskoków nogom i zdartym gardłom.

"Wasze zdrowie po raz pierwszy" - po każdej piosence młodszy z braci Figo wznosił toast, strzelając przy okazji "lornetę" czystej. Stojący za konsoletą Fagot rzecz jasna nie odstawał..

"Odpoczynek" nie trwał jednak zbyt długo. Szalenie pozytywne "Ooooo kończy się już noc" na nowo rozbujało klubem i rozbudziło żądania o więcej... nowości. "Pavarotti keyboardu" i "cieć mikrofonu" starali się, jak tylko potrafili. Jednoczące nawet największych wrogów "Jak już coś j**** to tylko wódę" sprawiło, że publiczność, mimo widocznych podziałów na tle subkulturowym, stała się - jak nakazuje discopolowa tradycja - "jedną rodziną". Zabieg ten przygotował grunt pod kontrowersyjny, ale cholernie chwytliwy numer "J**** studia". Ten utwór to niby wciąż Bracia Figo Fagot, ale w stylu zbliżającym grupę do rejonów okupowanych przez Prodigy w ich najlepszych latach".

Główna część przepełnionego laserami show dobiegła końca. Figo i Fagot zeszli ze sceny, ale nie minęły nawet dwie minuty, by zagościli na niej znowu. Sytuacja ta... powtórzyła się jeszcze dwa razy! Trzy desery nie były jednak tak pyszne, jak danie główne. To ze względu na to, że Bracia bisowali kawałkami, które zagrali kilkadziesiąt minut wcześniej. Nie wiadomo też dlaczego publiczność, mimo głośnych okrzyków "Wojownicy! Wojownicy!", nie doczekała się wykonania utworu "Wojownicy wódy". Tych można było za to znaleźć... przy barze, gdzie widnieli w okolicznościowym menu przygotowanym specjalnie dla fanów BFF. I tak zamawialiśmy nie piwo, tylko "piwerko" i drinki o fantazyjnych nazwach "Gniew PGR-u", "Świnia w aucie" czy "Spust na biust".

Gdy już wybrzmiały wszystkie bisy, publika ze śpiewem na ustach rozeszła się do domu. Bo choć sympatyczni bracia jak zwykle grali po pijaku i byle jak, to tych 30 procent, które u wielu innych artystów oznaczałoby przynajmniej podwójną normę, nie sposób było im odmówić...

Michał Ostasz, Rafał Walerowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bracia Figo Fagot
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy