Reklama

Billie Holiday: "Robactwo wszelkich ekscesów przeżarło jej ciało"

55 lat temu zmarła jazzowa wokalistka Billie Holiday. Jej śmierć była konsekwencją wielu lat sukcesów i idących za tym ekscesów: narkotykowych, alkoholowych i erotycznych.

17 lipca 1959 roku w nowojorskiej klinice Metropolitan Hospital w wyniku dolegliwości serca i marskości wątroby, spowodowanych uzależnieniem od narkotyków i alkoholu, zmarła jazzowa wokalistka Billie Holiday (naprawdę Elinore Harris). Artystka miała zaledwie 44 lata.

Aresztowana na łożu śmierci

Okoliczności śmierci Billie Holiday są wstrząsające. Artystka trafiła do szpitala 31 maja po tym, jak jej organizm nie wytrzymał kolejnej dawki narkotyków i alkoholu. Leżąc na łożu śmierci wychudzona - jak wspominają jej przyjaciele w ciągu miesiąca straciła blisko 10 kilogramów wagi - i wyczerpana wokalistka została... aresztowana przez policję pod zarzutem posiadania narkotyków.

Reklama

Dodatkowo, pomieszczenie szpitalne zostało przeszukane przez funkcjonariuszy, którzy chcieli znaleźć dalsze nielegalne substancje należące do umierającej gwiazdy. Aż do śmierci piosenkarki 17 lipca jej pokoju pilnował policjant.

Sławna i utalentowana kobieta, jaką bez wątpienia byłą Billie Holiday, umierała jako biedaczka. Na jej koncie bankowym znajdowało się zaledwie 70 centów. Wszystkie pieniądze artystka przeznaczyła bowiem na narkotyki i alkohol.

Skąd wzięły się w konsekwencji śmiertelne problemy Billie Holiday z używkami? Czy artystka nie potrafiła poradzić sobie z dramatycznym wspomnieniem z dzieciństwa, gdy jako 10-letnia dziewczynka została zgwałcona przez sąsiada? Czy nie mogła odpędzić myśli o tym, że jako 14-latka za stawkę 5 dolarów prostytuowała się, biorąc przykład ze swojej matki? Czy wreszcie starała się odpędzić wspomnienia z pobytu w więzieniu, gdzie trafiła za nierząd?

Czarnoskóra gwiazda w rasistowskiej Ameryce

Muzyką na poważnie zajęła się, mając 18 lat, kiedy to nagrała dwa single z samym Bennym Goodmanem. Jeden z nich, "Riffin' The Scotch,", stał się umiarkowanym przebojem. Trzy lata później, w 1936 roku, nagrała słynne "Summertime". Zaczęła też współpracę z legendarnym Countem Basie, która zakończyła się w burzliwych okolicznościach. Dał wówczas o sobie znać niezależny charakter Billie Holiday.

Współpraca z Artiem Shawem również nie trwała zbyt długo, a to wszystko przez panującą w przedwojennej Ameryce segregacje rasową. "Nie mogłam wejść do baru ani sali restauracyjnej jak inni członkowie zespołu, kluby i hotele opuszczałam tylnymi drzwiami" - wspominała czarnoskóra artystka, której w nowojorskim hotelu Lincoln zalecono, by zamiast windą dla gości przemieszczała się towarowym dźwigiem.

W tym czasie po raz pierwszy wykonała utwór "Strange Fruit" ("Dziwny owoc"), opowiadający o wiszących na drzewach ciałach ofiar linczów na południu Stanów Zjednoczonych, gdzie rasizm i samosądy na Afroamerykanach były na porządku dziennym.

Sława i pieniądze szczęścia nie dają

Lata 40. ubiegłego stulecia były początkiem wielkiej popularności Billie Holiday. Wraz ze sławą i przebojami (m.in. "Lover Man", "Don't Explain", "What Is This Thing Called Love?") przyszły pieniądze. Artystka z samych występów w klubach zarabiała tygodniowo ponad tysiąc dolarów, co wówczas było poważną sumą. Niestety, większość pieniędzy wydawała na heroinę, od której się wtedy uzależniła.

Będąc u szczytu popularności, w 1947 roku po raz pierwszy została aresztowana za posiadanie narkotyków. Sprawa o znamiennej sygnaturze "Stany Zjednoczone Ameryki przeciwko Billie Holiday" potoczyła się dla wymiotującej z wyczerpania, słaniającej się na nogach i pozbawionej obrońcy z urzędu artystki źle. Zmuszona okolicznościami wokalistka przyznała się do winy i poprosiła o szybkie przewiezienie do szpitala. Później kilka miesięcy spędziła w więzieniu.

Jej wyjście na wolność stało się medialnym wydarzenie, ponieważ cieszący się z widoku swojej pani pies artystki Mister... przewrócił ją na ziemię. Jedna z kobiet powiadomiła policję, sądząc, że Billie Holiday została zaatakowana przez czworonoga. Na miejscu zdarzenia szybko pojawili się przedstawiciele prasy i - wbrew woli artystki - opisali zajście.

Degradacja

Pomimo problemów z prawem Billie Holiday tryumfalnie powróciła na sceny nowojorskich klubów. Do czasu. W 1949 r. ponownie aresztowano ja za posiadanie heroiny. Jednocześnie artystce unieważniono dokument upoważniający ją do występów w nowojorskich klubach, co wiązało się z artystyczną, zawodową i finansową degradacją.

W kolejnej, ostatniej już dekadzie życia, problemy z narkotykami, a także burzliwe związki uczuciowe, mocno dobiły się na zdrowiu i głosie Billie Holiday. Pomimo złego stanu zdrowia jej wyprzedane na pniu koncerty w Carnegie Hall w 1956 roku były jednymi z najwybitniejszych, jakie widziano w tej legendarnej nowojorskiej sali. Równocześnie był to łabędzi śpiew umierającej artystki.

"Jej śmierć, tak jak i życie, była nieuporządkowana i wzbudzająca litość. Była kobietą o uderzającej urodzie, ale pod koniec życia zdegradowana do małej, groteskowej karykatury samej siebie. Robactwo wszelkich ekscesów - narkotyki były tylko jednym z nich - przeżarło jej ciało. Istnieje możliwość, że jedną z ostatnich myśli tej cynicznej, sentymentalnej, bluźnierczej, szczodrej i wielce utalentowanej 44-letniej kobiety było przekonanie, że następnego ranka stanie przed sądem. Może nie tak prędko, ale pewnie tak by w końcu było. W tym wypadku ona sama postanowiła uchylić się od wszelkiej odpowiedzialności przed jakąkolwiek jurysdykcją na tym świecie" - pisał Gilbert Millstein z "The New York Times".

Dwuznaczny i smutny był to hołd, ale jak wiele mówiący o tragicznym życiu Billie Holiday.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Billie Holiday
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy