Reklama

25 lat "Graceland" Paula Simona: Jak świat poznał muzykę Afryki

Kiedy niedawno za sprawą m.in. zespołu Vampire Weekend wśród indie-rockowej młodzieży wybuchła moda na afrykańskie rytmy, na nowo odkryto arcydzieło Paula Simona "Graceland". Właśnie mija 25. rocznica premiery tego wyjątkowego albumu.

Przed wydaniem swojej najsłynniejszej płyty, Paul Simon znalazł się w artystycznym impasie. Wydany w 1983 roku album "Hearts and Bones" okazał się być komercyjną i - wówczas - artystyczną wpadką. Wówczas, ponieważ po latach na płytę patrzy się zdecydowanie bardziej przychylnym okiem i uznaje za jedną z najmocniejszych w dyskografii artysty.

Nie miał nic do stracenia

Wróćmy jednak do "Graceland". Paul Simon przywoływał w wywiadach pewną podróż samochodem w 1984 roku, w trakcie której słuchał na pożyczonej przez kompozytorkę i piosenkarkę Heidi Berg kasecie instrumentalnego albumu Boyoyo Boys zatytułowanego "Gumboots: Accordion Jive Volume II". To był przełom w życiu człowieka, który był święcie przekonany, że zabrnął w artystyczny ślepy zaułek, a jego kariera uległa załamaniu.

Reklama

Artysta, zafascynowany niezwykłym brzmieniem płyty, ale też i pewnie wyczuwający szansę na drugie artystyczne życie, postanowił dopisać słowa do jednego z utworów, który później ponownie nagrał wraz z partią wokalną. To był kamień węgielny pod "Graceland" i jednocześnie bardzo odważny krok. Paul Simon czuł jednak, że nie ma wiele do stracenia, przedstawiając światu inspirowane afrykańskimi rytmami brzmienie.

Rasizm? Bzdury!

Paul Simon postanowił nagrać płytę na Czarnym Lądzie i wybrał w tym celu Republikę Południowej Afryki, gdzie poszukiwał inspiracji i wchłaniał tamtejszy miks kulturowy. Ówczesnej RPA daleko było jednak do kraju, w którym w 2010 roku odbyły się mistrzostwa świata w piłce nożnej. W kraju panował apartheid i z tego powodu Republika Południowej Afryki była izolowana przez państwa zachodnie, w tym Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię. Gdy muzyk w lutym 1985 roku rozpoczął sesję nagraniową w Johannesburg, spotkała go fala krytyki za złamanie bojkotu RPA przez świat kultury i show-biznesu.

Zdania opinii publicznej nie podzielała natomiast sekcja Organizacji Narodów Zjednoczonych, zajmująca się działalnością antyapartheidową. Przecież Paul Simon, nagrywając "Graceland", współpracował z czarnoskórymi muzykami, m.in. z popularnej obecnie wokalnej grupy Ladysmith Black Mambazo, która sławę zyskała w dużej mierze dzięki Amerykaninowi. O wspieraniu segregacji rasowej nie mogło więc być tutaj mowy.

Zresztą artysta promował nie tylko południowoafrykańskich muzyków, ale zaprosił do współpracy również wykonawców folkowych ze Stanów Zjednoczonych, jak na przykład pochodzącą z Luizjany kreolską formację Zydeco, muzyków reprezentujących styl tex-mex czy grupy Everly Brothers i Los Lobos. Nie można również zapomnieć o Lindzie Ronstad, która zaśpiewała z wokalistą w duecie "Under African Skies".

Zobacz klip do "The Boy in the Bubble":

Niespodziewany bestseller

Kiedy już "Graceland" był gotowy, pojawiły się kolejne trudności. Tym razem wątpliwości co do komercyjnego i artystycznego potencjału albumu wyrazili decydenci z wytwórni Warner Bros. Według nich album był zbyt eklektyczny jak na uszy przeciętnego słuchacza. Napisać, że panowie w garniturach bardzo się mylili, to nie napisać nic.

Po swojej premierze w sierpniu 1986 roku okazało się, że "Graceland" dołączył do szeregu niespodziewanych sukcesów komercyjnych i oczywiście artystycznych. Płyta mozolnie, ale skutecznie, parła na szczyty list bestsellerów, dochodząc do 1. miejsc notowań m.in. w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Australii i Nowej Zelandii.

W Stanach Zjednoczonych "Graceland" dotarł na pozycję 3. zestawienia najchętniej kupowanych płyt, ale pozostawał na liście wystarczająco długo, by stać się drugim najpopularniejszym albumem 1987 roku i rozejść się w sumie w liczbie ponad 5 milionów egzemplarzy, a na całym świecie osiągnąć nakład dobijający zawrotnych 14 milionów kopii.

Isicathamiya, mbaqanga i koleś z filmu "Szpiedzy tacy jak my"

Choć album osiągnął zawrotny sprzedażowy sukces, to jednak daleko mu do typowej komercyjnej produkcji muzycznej. Nie tylko ze względu na wypominaną "eklektyczność" (takie nazwy gatunków muzycznych, jak isicathamiya czy mbaqanga mogły budzić zakłopotanie).

Na "Graceland" znalazł się jednak przebój, który słyszeli prawie wszyscy. A jeśli nie słyszeli piosenki w radio, to na pewno widzieli groteskowy teledysk ze słynnym komikiem Chevy Chasem.

Mowa oczywiście o "You Can Call Me Al", gdzie niziutki Paul Simon i wysoki Chevy Chase, ubrani w marynarki i białe trampki, wydurniają się w pokoju pomalowanym na typowy dla lat 80. intensywny róż. Kwintesencja tamtej epoki i ikoniczny już teledysk, którego budżet wynosił pewnie tyle, co gotówka w portfelu występującego w nim aktora komediowego.

Zobacz klip do "You Can Call Me Al":

"Wyjątkiem jest Paul Simon"

Dzięki "Graceland" 45-letni wówczas Paul Simon znów znalazł się na szczycie i stał się jednym z najpopularniejszych muzyków na świecie, a także artystą odpowiedzialnym za spopularyzowanie muzyki afrykańskiej i world music w ogóle. "Graceland" został obsypany nagrodami (Grammy, Brit Awards) i obecnie albumu nie może zabraknąć na żadnej liście najlepszych płyt wszech czasów czy najwybitniejszych albumów lat 80.

Interesująca opinię o "Graceland" wyraził zmarły w 2002 roku Joe Strummer z zespołu The Clash, jeden z najinteligentniejszych muzyków rockowych, wielki buntownik i indywidualista, który często szokował niepokornymi opiniami.

"Nie podoba mi się, gdy ludzie, którzy nie są już młodzieńcami, nagrywają płyty. To przecież młodzież nagrywa najlepsze albumy. Wyjątkiem jest Paul Simon. Wyjątkiem jest 'Graceland'. Tym albumem wyniósł muzykę na zupełnie inny poziom. Nagrał coś nowego" - zadeklarował artysta w 1988 roku na łamach "Los Angeles Times".

Cóż, z opiniami Joe Strummera nie mamy prawa dyskutować.

Artur Wróblewski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Vampire Weekend | muzyk | Simon | Paul Simon | Paula | Graceland
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy