Reklama

#77 Pełnia Bluesa: Bardzo ciekawi mnie, o czym teraz pisałaby Osiecka

- Bardzo by mnie ciekawiło, o czym Osiecka uważałaby, że warto teraz pisać. Agnieszka pisała bardzo dużo o miłości i rozterkach z nią związanych - to wiemy wszyscy. Ale… tworzyła też bardzo zaangażowane piosenki - o trudnych tematach związanych z wolnością czy tym, co działo się ówcześnie w naszym kraju. Co by napisała teraz o polskiej rzeczywistości…? Z chęcią bym z nią o tym porozmawiała. To była niezwykle inteligentna i wrażliwa osoba - mówi Interii Joanna Dark. Artystka wydała niedawno album "Osiecka/Przybora - Ale Jazz!".

- Bardzo by mnie ciekawiło, o czym Osiecka uważałaby, że warto teraz pisać. Agnieszka pisała bardzo dużo o miłości i rozterkach z nią związanych - to wiemy wszyscy. Ale… tworzyła też bardzo zaangażowane piosenki - o trudnych tematach związanych z wolnością czy tym, co działo się ówcześnie w naszym kraju. Co by napisała teraz o polskiej rzeczywistości…? Z chęcią bym z nią o tym porozmawiała. To była niezwykle inteligentna i wrażliwa osoba - mówi Interii Joanna Dark. Artystka wydała niedawno album "Osiecka/Przybora - Ale Jazz!".
Joanna Dark wydała nową płytę "Osiecka/Przybora - Ale Jazz!” /.

Aleksandra Cieślik, Pełnia Bluesa, Interia: To pani kolejne zawodowe zetknięcie z Osiecką.

Joanna Dark: - Wszyscy pytają, dlaczego, ale odpowiedź jest - przynajmniej dla mnie - bardzo jasna. Ona pisała fenomenalne teksty, które świetnie się śpiewa, dające ogromne możliwości interpretacyjne. Pomysł miałam podwójny, bo na parę geniuszy słowa z czasów, gdy byli w związku - interpretuję też teksty Jeremiego Przybory. Pomyślałam, że wspaniale będzie unieść i przybliżyć, odkurzyć, odświeżyć, wyciągnąć niektóre piosenki z czeluści zapomnienia. Choć uważam, że tych dwoje autorów jest wciąż żywo obecnych na rynku.

Reklama

13 utworów, godzina muzyki. To dość dużo jak na współczesne standardy wydawnicze.

- Z racji wyboru piosenek nie musiałam kierować się prawem rynku i martwić, że komercyjne rozgłośnie będą chciały nas grać, bo nie grają. Nie musieliśmy się formatować. Mogliśmy nagrywać numery mające nawet 10 minut. Ci, którzy zechcą nas słuchać lub puszczać, lubią takie. Z racji, że to jazz, on też rządzi się swoimi prawami. W naszych utworach są improwizacje, solowe partie instrumentów. Mogliśmy pozwolić sobie na rozkoszowanie kompozycjami, które do tych piosenek stworzyli kiedyś Adam Sławiński, Krzysztof Komeda, Jan Ptaszyn Wróblewski czy Jerzy Wasowski. Byłoby niestosownym skracanie ich piosenek, czy - w tej konwencji jazzowej - nie pozwolenie sobie na zabawę dźwiękiem i zaistnienie fenomenalnym muzykom grającym na mojej płycie w składzie: Paweł Pańta (kontrabas), Krzysztof Szmańda (instrumenty perkusyjne), Filip Wojciechowski (piano), Jerzy Małek (trąbka).

Nawet w opisie albumu jest fraza - rewelacyjni instrumentaliści.

- Dwie ostatnie płyty "Wyspa Dzieci: Piosenki babci i dziadka" oraz "Krajewski na dziś" były daleko od jazzu. A choćby "Bar nostalgia" czy "Dark night" - tam jazzu i smooth jazzu nie brakowało. Bardzo to kocham, czuję się świetnie w takich klimatach. Stąd ta moja tęsknota i pomysł zaproszenia jazzowych instrumentalistów. Koleguję się z wybitnym kontrabasistą Pawłem Pańtą - jednym kontrabasistą w Polsce nagrodzonym Grammy za projekt "Night in Calisia". Razem wymyśliliśmy skład pozwalający tak wielkim piosenkom nadać odpowiednią muzyczną rangę. Żeby ich nie zepsuć, żeby brzmiały szlachetnie, ale też żeby była w nich lekkość, by nie traktować ich posągowo zbyt aktorsko.

Słuchając tej płyty, siedziałam pod kocem, popijałam herbatę. Te dźwięki dodatkowo mnie otulały.

- Też mam takie wrażenie - że ta płyta jest łagodna, delikatna, otulająca, snująca się i aksamitna. Można się do niej przytulić.

Miłość Osieckiej i Przybory nie była aksamitną i otulającą.

- Nie... Choć można to wywnioskować jedynie z listów, serialu, przekazów medialnych. Była niezbyt długa, ale bardzo intensywna. Pełna rozterek, rozstań, powrotów. Na pewno żarliwa. W piosenkach z tamtego czasu można to bardzo łatwo odszukać. Chciałam nimi stworzyć opowieść z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem. Stąd utwór "Nie mów nic" kończący album. Wówczas zakiełkował w mojej głowie pomysł na rozwinięcie teatralne, teraz nad tym pracuję, więc w przyszłym roku zrobimy premierę w pewnym sensie teatralną - z wizualizacjami, głosami aktorów czytających listy. Brakuje mi tego, żeby widz, który przyjdzie posłuchać tych utworów, dostał dodatkowy element pozwalający zanurzyć mu się w tę parę, w tamte czasy i ich klimat, w tamte emocje.

Kiedy premiera?

- Najlepszym momentem będzie pewnie początek marca przyszłego roku.

Jak już jesteśmy przy obrazie i wizualizacjach... W oko wpadł mi teledysk do "Na całych jeziorach ty" kręcony w całości na Saskiej Kępie.

- Nie wybraliśmy się - przekornie - nad jezioro. Z racji, że to tekst Agnieszki, poświęciliśmy wideo jej ulubionym miejscom. Cały dzień wędrowaliśmy po uliczkach Saskiej Kępy, po miejscach przez nią uwielbianych. Byliśmy w jej ulubionej księgarni, zakładzie foto, pod jej domem. Wędrowaliśmy po Paryskiej, Francuskiej i skąpanym we wrześniowym słońcu Parku Skaryszewskim. Chciałam, żeby teledysk był czarno-biały, oldschoolowy, żeby przybliżał klimat tamtych czasów.

Spotkała pani Agnieszkę Osiecką dwukrotnie. O co by pani zapytała ją teraz, będąc w tym momencie życia?

- Bardzo by mnie ciekawiło, o czym ona uważa, że warto teraz pisać. Agnieszka pisała bardzo dużo o miłości i rozterkach z nią związanych - to wiemy wszyscy. Ale... tworzyła też bardzo zaangażowane piosenki. W moim projekcie ich nie ma, bo nie pasowały do klucza wyboru. Pisała o trudnych rzeczach związanych z wolnością czy tym, co dzieje się w kraju. Co by napisała teraz o polskiej rzeczywistości...? Z chęcią bym z nią o tym porozmawiała. To była niezwykle inteligentna i wrażliwa osoba.

Jednym z tych dwóch spotkań było zaproszenie Osieckiej na występ do klubu Hybrydy. Była pani divą, co też nie umknęło jej uwadze.

- Gdy studiowałam, wymyśliłam i przygotowałam koncert-spektakl oparty na twórczości Bertolda Brechta - "Mein lieber Brecht". Zaprosiłam Agnieszkę. Podeszła do mnie po spektaklu i powiedziała: "Musimy coś razem zrobić, bo jestem pod wielkim wrażeniem". Umawiałyśmy się, że będziemy się spotykać i wymyślać. Ona dużo podróżowała, a ja za kilka miesięcy trafiłam do składu musicalu "Metro". Przez prawie 2 lata właściwie nie wychodziłam z teatru. Potem Agnieszka zaczęła bardzo chorować. Widać nie było mi dane, by z nią współpracować.

Myśli pani o tym, co mogłoby wtedy powstać?

- Pewnie gdybyśmy poznały się bliżej, to Agnieszka napisałaby coś dla mnie. Ona bardzo kolegowała się z tymi, dla których tworzyła i na pewno musiało ją coś w tych osobach frapować, że pisała tak genialne teksty, że potrafiła napisać dla tej konkretnej osobowości. To największe wyróżnienie dla tekściarza - że tekst scala się z osobą śpiewającą. Nie czuje się nawet, że to napisał kto inny. Pięknie powiedział kiedyś Wojciech Młynarski, który też przecież potrafił znakomicie pisać dla innych, poza tym, że pisał świetnie dla siebie: "Dobry tekst jest jak krawiectwo miarowe - ma dobrze leżeć i nie pić pod pachami". Dzisiaj to zdanie mogłoby być przypomniane. Zbyt często, niestety, młodzi niepotrafiący pisać tekstów piosenek, jednak to robią, a zbyt rzadko proszą o napisanie ich kogoś, kto naprawdę ma talent by to zrobić.

Myślę, że dzisiaj wszystko "self" jest w modzie - sami napiszemy, skomponujemy, wyprodukujemy, wypuścimy i wypromujemy.

- To przyszło ze świata, a my tak kochamy wszystko, co z zewnątrz. Trochę zapominamy, że nie zawsze ma wiele wspólnego z jakością.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pełnia Bluesa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy