Reklama

Recenzja Kościey "Kto jak nie my? EP": No właśnie, kto?

Stara maksyma mówi, żeby nigdy nie oceniać książki po okładce. Kościeyowa "brzydota" ma swój nieodparty urok, a w środku ma do zaoferowania jeszcze więcej.

Stara maksyma mówi, żeby nigdy nie oceniać książki po okładce. Kościeyowa "brzydota" ma swój nieodparty urok, a w środku ma do zaoferowania jeszcze więcej.
Okładka Ep-ki Kościeya /

Wrocławska scena zawsze szła swoją drogą i nie inaczej było z jednymi z jej reprezentantów, Wrooclyn Dodgers. To był ciekawy projekt, chyba aż za ciekawy dla przeciętnego polskiego słuchacza, więc pozostaje tylko żałować, że już ich nie ma. Jak ktoś nie miał okazji ich sprawdzić to polecam odpuścić sobie drożdżówkę lub wątpliwej jakości piwo, bo właśnie w porównywalnej cenie można obecnie nabyć ich dzieło. W sklepach, nie na aukcjach.

Składu już nie ma, ale najciekawsza postać kolektywu - Kościey - robi swoje. Prowokująca okładka zaprasza do specyficznego świata, który rządzi się swoimi prawami i na kilku płaszczyznach potrafi zaimponować. Są tutaj powrót Tymona ze zwrotką, która spokojnie mogłaby się znaleźć na legendarnej "Szelmie", i produkcja O.S.T.R.-a, za którą jeszcze kilka lat temu pół sceny dałoby się zabić. Dodajmy jeszcze do tego niezły featuring Jota i niepodrabialny styl gospodarza. Zapowiada się co najmniej dobrze.

Reklama

Z całym szacunkiem dla O.S.T.R.-a, ale nie do końca się postarał i wcale nie mam na myśli "W bałaganie", kawałka, dla którego lepiej by było, gdyby został w jego szufladzie. To już nie jest ten sam producent co kiedyś i parafrazując jednego ze znanych polityków można stwierdzić, że coś się popsuło, ale ciągle było go słychać. Sama magia nazwiska już nie wystarczy i jego cztery numery na "Kto jak nie my? EP" są... zwyczajnie dziwne.

Jasne, że taka "Miłość" powinna być na rotacjach, nawet w komercyjnych stacjach radiowych (i piszę to z pełną odpowiedzialnością, bo na tym beacie Kościey stworzył "potencjalny hit"), a swoim brzmieniem rodzi sentymentalne wycieczki nawet w czasy "O.C.B.". "Panama Papers" również nie należy do cieniasów, ale zbyt dużo traci w bezpośredniej konfrontacji z remiksem Opiata, nie mówiąc już o cudownej głębokiej aurze nadanej "Miłości" przez Romańskiego. Te dwa zremiksowane utwory zdecydowanie biorą górę nad oryginałami i dostarczają o wiele więcej wrażeń niż robione trochę na jedno kopyto syntezatorowe wycieczki łodzianina.

"To dawaj mordo, bo tu hity są". Żartami są sztuczna pozerka i śmieszkowanie, ale kończą się w momencie, kiedy zaczynamy słuchać "Kto jak nie my? EP". Obecnie łatka śmieszka jest w jego przypadku nie do końca trafna, bo te cztery numery mówią więcej niż niejeden pełny longplay, a przy okazji pokazują Kościeya z trochę innej strony.

Masa porównań, zabawa słowem (królewskie wręcz "Kołnierz wysoko, Zenith nie G-Shock, chłopcze / Młodzież chce złoto za coś, co jest nam obce"), świetne opisy, chwytliwy refren i głos, który jest trudny w odbiorze, ale jest przynajmniej "inny" (jak widać nie tylko wzrost łączy naszego rapera z... Kendrickiem Lamarem).

Świetnie ze sobą kontrastują pełna szczerości "Miłość" i cwaniactwo w "Panama Papers", dobrze wychodzi podśpiewywanie, więc czego można więcej oczekiwać? Dodatkowych minut, bo tych ponad 20 tutaj obecnych, to zdecydowanie za mało na Andrzeja w... życiowej formie.

Kto jak nie on? Zapewne wielu, ale jako jeden z nielicznych reprezentantów Wrocławia stara się zamieszać na rodzimej scenie. Nikomu nie powinno przeszkadzać też to, że trochę posłużył się wypaloną pod względem beatmakingu postacią, która i tak na samym końcu pozostaje w cieniu nie tylko jego, ale również wszystkich tych, którzy dodali EP-ce wyjątkowości. Nieźle.

Kościey "Kto jak nie my? EP", Dwaem Media Group

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy