Reklama

Koszmar, czyli ziszczony sen Alice'a Coopera

Alice Cooper marzył o tym, by znów przyśnił mu się koszmar.

W 1975 roku słynący z szokujących zachowań rockman rozstał się z zespołem, z którym dzielił swój sceniczny pseudonim, i w pojedynkę wydał album "Welcome to My Nightmare". Płyta dotarła do piątego miejsca na liście Billboardu i pokryła się platyną, a pochodząca z niej niekonwencjonalna ballada "Only Women Bleed" do dziś dnia pozostaje drugim najpopularniejszym singlem w dorobku artysty (w notowaniu Billboard Hot 100 wspięła się na dwunastą pozycję).

Zobacz teledysk "Only Woman Bleed":

Reklama


Powrót koszmaru

37 lat później Cooper powraca do krainy niesłodkich snów. "Welcome 2 My Nightmare", kontynuacja słynnego wydawnictwa, stała się dlań okazją do ponownego połączenia sił z członkami ekipy odpowiedzialnej za tamten sukces (do której należeli między innymi producent Bob Ezrin i tandem Dick Wagner - Steve Hunter). Na albumie udzielają się również trzej członkowie oryginalnego składu zespołu Alice Cooper - Michael Bruce, Dennis Dunaway i Neal Smith. Nie zabrakło też świetnych gości, wśród których znaleźli się Vince Gill, Ke$ha, Keith Nelson i Rob Zombie. Płyta zadebiutowała na 22. miejscu zestawienia Billboard 200, co stanowi najlepszy wynik Coopera od 22 lat. Jej sukces dowodzi nieprzemijającej fascynacji, jaką wzbudza "Welcome to My Nightmare". Co ciekawe, wokalista początkowo nosił się z zamiarem nagrania zupełnie innej płyty, co zresztą sam potwierdza.

- Skontaktowałem się z Bobem w związku z potrzebą wyprodukowania innego albumu - mówi 63-letni Cooper. - Chciałem skończyć "Along Came A Spider" (wydany w 2008 r. - przyp. aut.) i wyjaśnić słuchaczom, co stało się ze sportretowanym na płycie seryjnym mordercą. Powiedziałem o tym Bobowi, a on na to: "Eee tam, bardziej bym się tym ekscytował, gdyby "Along Came A Spider" był wielkim hitem. W tej sytuacji mamy do czynienia z pracą nad ciągiem dalszym wydawnictwa, które poradziło sobie nieźle, ale nie było rewelacją".

- A potem przeszliśmy do "Welcome to My Nightmare", bo, o ile pamiętam, zbliżała się 35. rocznica wydania tego krążka. I nagle wpadliśmy na pomysł: "A co, gdyby Alice'owi przyśnił się kolejny koszmar?" I tak niemal od razu przystąpiliśmy do pracy nad utworami... Pomysł zaskoczył od razu!

Oczywiście, nie jest to ten sam stary koszmar.

- Na pierwszej płycie alter ego Alice'a uczyniłem siedmioletniego chłopca o imieniu Stephen - przypomina Cooper. - Na nowej Alice śni swój koszmar 35 lat później. W efekcie powstała płyta bardziej przerażająca i intensywna.

Straszenie ludzi w ten czy inny sposób to coś, do czego Cooper zawsze miał słabość.

Wokalista urodził się w Detroit jako Vincent Furnier i... syn pastora. Jako nastolatek, przeprowadził się wraz z całą rodziną do Phoenix. Wkrótce później wygrał konkurs młodych talentów, podczas którego, wspólnie z zespołem o nazwie Earwigs, naśladował Beatlesów. Vincent i jego koledzy szybko nauczyli się grać na prawdziwych instrumentach, inspirując się muzyką Czwórki z Liverpoolu, Rolling Stonesów i innych wykonawców z tamtego okresu.

- Jeśli rzeczywiście mieliśmy jakiś wzór, to byli nim The Yardbirds - mówi Cooper, mając na myśli brytyjski zespół, w którym karierę rozpoczynali Jeff Beck, Eric Clapton i Jimmy Page. - Chcieliśmy być amerykańską wersją The Yardbirds. To oni stanowili dla nas inspirację, pod każdym względem.

Cooper określa swój zespół - który działał również jako The Spiders i The Nazz, zanim ostatecznie zaczął istnieć pod szyldem Alice Cooper - jako "garażową formację z mnóstwem naprawdę przerażających pomysłów. W naszej twórczości zawsze był obecny pierwiastek teatralności. Bez skrępowania żonglowaliśmy w naszej muzyce tematami z "West Side Story" czy "Diamonds Are Forever", a także tematami z produkcji telewizyjnych. To właśnie horrory i telewizyjne seriale detektywistyczne ukształtowały nas takimi, jaki wówczas byliśmy. Wychowywaliśmy się na telewizji i kinie, było więc rzeczą naturalną, że będzie to słychać w naszej muzyce.

- Nie mogliśmy przecież odrzucić własnej tożsamości.

Rzut żywym kurczakiem

Alice Cooper (na marginesie, zespół przyjął tę nazwę w wyniku wspólnej burzy mózgów, a nie, jak wielu uważa, zainspirowany do tego przez... ducha żyjącej w XVII wieku czarownicy, przywołanego podczas seansu spirytystycznego) ruszyli do Los Angeles, gdzie podpisali kontrakt z wytwórnią Straight Records należącą do Franka Zappy. To właśnie Zappa wydał dwie pierwsze płyty zespołu, "Pretties for You" (1969) oraz "Easy Action" (1970) - niestety, żadna z nich nie sprzedała się dobrze.

Jednocześnie o Alice Cooper zaczęło być głośno z powodu makabrycznych scenicznych show - a w szczególności za sprawą incydentu, który miał miejsce w 1969 r., podczas festiwalu Toronto Rock and Roll Revival. Cooper rzucił wówczas w tłum żywym kurczakiem. Historia wkrótce zaczęła żyć własnym życiem - w niektórych jej wersjach Cooper miał odgryźć głowę nieszczęsnego ptaka i wypić jego krew.

- Zappa zadzwonił do mnie z pytaniem, czy to prawda - wspomina ze śmiechem Cooper. - Odpowiedziałem, że nie, a on na to: "Tylko żeby nikt się o tym nie dowiedział! To świetna reklama!"

Mimo to płyty Alice Cooper nadal nie wzbudzały zainteresowania. - Było o nas głośno, ale nie byliśmy popularni - kwituje artysta.

W 1970 r. muzycy przenieśli się do Detroit, gdzie wchłonęła ich rozkwitająca lokalna scena muzyczna, na której działali m. in. The Amboy Dukes, MC5, The Bob Seger System i The Stooges. To tam właśnie po raz pierwszy podjęli współpracę z Ezrinem, czego efektem była ich trzecia płyta, "Love It to Death" (1971) i przełomowy dla kariery zespołu singel "I'm Eighteen".

Zobacz Alice'a Coopera w "I'm Eighteen":


- Ezrin cały czas powtarzał, żebyśmy uprościli swój repertuar, że naszym problemem jest nadmiar wszystkiego - mówi Cooper. - To było trudne zadanie. Ale wśród naszych kompozycji była jedna o potężnym przekazie, prosta, oparta na trzech akordach. Koniec końców zyskała status hymnu, bo muzyka wyrażała w niej to samo, co słowa. I wtedy zrozumieliśmy nareszcie, o co chodzi.

"Love It to Death" stał się pierwszym z czterech kolejnych platynowych albumów Alice Cooper. Zespół zaczął też być obecny w eterze, dzięki kawałkom "School's Out" (1972) i "No More Mr. Nice Guy'" (1973). Koncerty, podczas których odbywały się symulowane egzekucje, w powietrzu fruwały strzępy dziecinnych lalek, a ze sceny straszyły żywe węże i tańczące sztuczne szczęki, zapewniały grupie stałe miejsce na czołówkach gazet, a czasami były też powodem, dla którego zakazywano im występów w danym mieście.

Zobacz Alice'a Coopera na żywo w "School's Out":


Walka o akceptację

W ciągu swojej solowej kariery - opisanej (podobnie jak jego walka z alkoholizmem) w dwóch wspomnieniowych książkach, "Me Alice" (1976) i "Alice Cooper, Golf Monster" (2007) - Cooper wzbogacił ten dorobek o jeszcze kilka hitów. Ale to właśnie okres przypadający na lata 1971 - 1974, który miał największy wpływ na całe pokolenia artystów, od Kiss po Slipknot, rozstrzygnął o wprowadzeniu zespołu do Rockandrollowego Salonu Sławy w 2010 r. (...) Wielu fanów jest jednak zdania, że Cooper i spółka powinny byli dołączyć do tego szacownego grona wiele lat wcześniej. Sam artysta również podziela ten pogląd.

- Tak właśnie wygląda cała nasza kariera - mówi Cooper, który mieszka w Arizonie ze swoją żoną Sheryl (para ma troje dzieci, 30-letnią Calico, 26-letniego Dasha i 17-letnią Sonorę). - Nawet w 1973 roku, kiedy byliśmy na szczycie z płytą "Billion Dollar Babies", walczyliśmy o akceptację, bo ludzie skupiali się na teatralnym aspekcie naszej scenicznej działalności. Musieli zacząć o nas mówić Dylan, Lennon i McCartney, byśmy w końcu zdobyli uznanie jako zespół i zaczęli być traktowani poważnie. Do pewnych ludzi - uważających nas za jakieś nowe cudo - wreszcie dotarło, że mamy na koncie piętnaście platynowych płyt i czternaście kompozycji w pierwszej czterdziestce oficjalnego zestawienia najpopularniejszych singli w Ameryce.

- To trochę tak, jak z Lady Gagą. Pod całym jej teatrum kryje się naprawdę dobra wokalistka. Komponuje całkiem niezłe kawałki, dobrze gra na pianinie, jest w stanie wytrzymać konkurencję z każdym. Ale niewielu ludzi obchodzi dziś jej dobry głos. Mówią raczej o tym, jak wychodzi z wielkiego jaja.

Prace nad "Welcome 2 My Nightmare" trwały już, kiedy Alice Cooper byli wprowadzani do Rockowego Salonu Sław. I właśnie dzięki temu Cooper mógł ponownie nawiązać kontakt z Bruce'em, Dunawayem i Smithem (gitarzysta Glenn Buxton zmarł w 1997 r.). Muzycy podjęli współpracę na wspomnianej płycie, a także zagrali serię koncertów na żywo.

- Wszystko znów pasowało do siebie idealnie - mówi Cooper, który "wykorzystał" swoich starych kolegów w trzech kompozycjach, które znalazły się na "Welcome 2 My Nightmare". - Weźmy taki utwór "When Hell Comes Home". Zależało mi na tym, żeby miał to żywe brzmienie charakterystyczne dla lat siedemdziesiątych. Nie musiałem im nawet tego mówić, bo oni właśnie tak grają! Tutaj nie trzeba żadnych instrukcji - tak właśnie gra Alice Cooper.

- Wtedy powiedziałem do Bobby'ego Ezrina: "To jest to! Znalazłem to, czego szukałem".

Zobacz teledysk "I'll Bite Your Face Off" promujący płytę "Welcome 2 My Nightmare":


Gary Graff, New York Times / International Herald Tribune

Tłum. Katarzyna Kasińska

New York Times/©The International Herald Tribune
Dowiedz się więcej na temat: Alice Cooper | płyta | koszmar
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy