Reklama

Przewodnik rockowy. Criss Oliva (Savatage): "18 miesięcy za... życie"

20 lat temu, 17 października 1993 roku w wypadku samochodowym zginął Criss Oliva, gitarzysta amerykańskiej grupy Savatage. To jemu poświęcamy ten odcinek "Przewodnika rockowego".

Bardziej spostrzegawczy czytacze moich opowieści zapewne zauważyli, że powstają one "pod pretekstem". Pod pretekstem, czyli, że do wyboru ich tematu skłania mnie głównie... kalendarz. A to - w wersji radosnej - zbliżanie się jakiejś okrągłej rocznicy czyichś urodzin, a to - w wersji smutnej - wyliczenie, że tyle, a tyle dekad temu, odszedł od nas ten czy ów. Bywa też, że do pisania, prowokuje mnie data jakiegoś znaczącego (na skalę kraju) koncertu.

Wspominam o tym, bo chcę wyjaśnić, czemu zdarza się niekiedy, że całkiem świadomie w swoich tekstach zajmuję się nie tylko tymi, którzy są ich podstawowymi bohaterami, lecz także osobami i wydarzeniami (przynajmniej pozornie) częściowo nie mającymi z nimi wiele wspólnego. I dziś będzie nieco podobnie, bo część tego tekstu, poświęcę temu co, przy ujęciu chronologicznym, dość daleko wybiega poza biogram artysty, o którym zaraz pogawędzę.

Reklama

Skoro ma być o życiu konkretnej osoby, a nie o jakimś wydarzeniu kulturalnym, to wypadałoby zacząć od dnia jej urodzin. Ale tak nie będzie, bo zacznę od daty, o trzy lata poprzedzającej owo zdarzenie. Otóż 22 lipca 1960 r., w nowojorskiej dzielnicy Bronx (dzięki bocianowi lub beczce kapusty), pojawił się na świecie malec, któremu rodzice, państwo Oliva, nadali imiona John Nicholas. Po kilku latach cała familia przeniosła się na cztery lata do Kalifornii, a potem, to już 1976, na Florydę. Tak się szczęśliwie złożyło, że już w czasie pobytu na zachodnim wybrzeżu, jak nieskończenie wielu, John poczuł, iż pragnie zostać muzykiem. Zaczął od brzdąkania na fortepianie taty (widać miał), a potem kolejno poznawał tajniki grania na gitarze, perkusji i basie. Koniec końców, "los" zdecydował, że jednak został wokalistą, który gdy potrzeba potrafi z klasą obsłużyć niemal każdy instrument. A słowo - los - ująłem w zgrabny cudzysłów, bo tak naprawdę o jego roli w show-biznesie, zdecydował nie przypadek, lecz (raczej) nieprzypadkowo biegający po świecie jego młodszy brat - Criss.

Crisstopher powiększył swoją rodzinę rodząc się 3 kwietnia 1963 r. w miasteczku Pompton Plains, koło New Jersey. Potem, wraz z familią, wędrował z jednego krańca Stanów na drugi. A ponieważ nie był wiele młodszy od Jona, to nie ma się co dziwić, że jak on, w pewnym momencie zainteresował się rockiem. Tyle tylko, że od razu postawił na gitarę. Dość też szybko okazało się, że jeśli chodzi o wioślarstwo, to jest zdecydowanie zdolniejszym z braci. Tym sposobem problem, który ma na czym grać, został rozwiązany definitywnie.

Tak się "szczęśliwie" złożyło, że w 1978 r. Jon Oliva został wyrzucony z liceum, co oznaczało, iż potrzebował gdzieś się "zahaczyć". Tym sposobem trafił do zespołu o nazwie Metropolis. Formacja nie była zbyt oryginalna, bowiem wykonywała głównie covery Bad Company i Alice Coopera, ale robiła to na tyle dobrze, że często występowała w najróżniejszych klubach oraz barach. A to przecież najlepsza szkoła rock'n'rollowego życia.

W rok później, Jon mając już dość chałturzenia, postanowił zająć się robieniem "kariery" na własny rachunek. I tak doszło do powstania projektu, który najpierw używał szyldu Alien, a potem Avatar. To do tej właśnie grupy dołączył jako gitarzysta Criss. Niestety, jak to często bywa, po pewnym czasie nieznana szerzej formacja zaczęła się sypać, co sprawiło, że przez moment na polu bitwy pozostali jedynie bracia O. W końcu jednak udało im się zreformować band i zainteresować swoją muzykę jednego z dziennikarzy z pisma "Music Magazine". Ten polecił ją prezenterom z miejscowej stacji radiowej WYNF. Dzięki temu zespół dokonał swoich pierwszych rejestracji studyjnych i zaistniał w eterze. Pojawiła się też okazja do prawdziwych koncertów, a w końcu... propozycja podpisania kontraktu z firmą Par Records. Na jego bazie muzycy zaczęli nagrywać swój pierwszy krążek, EP-kę "City Beneath The Surface", a gdy ta sprzedała się w nakładzie 1000 kopii, firma dała im szansę na przygotowanie całego albumu. Tyle tylko, że gdy ten był już gotowy, okazało się że w Europie działa już jakiś inny zespół używający nazwy Avatar. Nie było wyboru Olivowie musieli przechrzcić swoją grupę. Po namyśle postawili na... Savatage.

Wraz z wydaniem nagranego zaraz potem debiutanckiego longplaya - "Sirens" (1983), popularność Savatage zaczęła rosnąć dość szybko. Najważniejszym tego przejawem, było ujawnienie zainteresowania formacją przez amerykańskiego giganta fonograficznego - Atlantic Records. W związku z tym, aby wywiązać się z wcześniejszych zobowiązań, zespół wydał minialbum - "The Dungeons Are Calling", a potem przeszedł pod skrzydła Atlantic. Dzięki temu, zarejestrowany w 1985 r. krążek - "Power Of The Night" został zrealizowany na profesjonalnym poziomie i wsparty sporą akcją promocyjną. Wszystko to zadziałało i sprawiło, że Savatage zyskał sukces na skalę całego kraju. I wówczas bossowie z ich nowej wytwórni chcąc zdyskontować owo powodzenie..., zmusili zespół do nagrania płyty, która teoretycznie miała (dzięki ukłonowi w kierunku komercji) przynieść duże pieniądze. Okazało się jednak, że przygotowane pod presją wydawnictwo było nieudane i "poległo". Miało tytuł "Fight For The Rock".

Po owym potknięciu, Atlantic oddał muzykom inicjatywę i dzięki temu kolejne długograje Savatage ("Hall of the Mountain King" z 1987; prog-metalowy "Gutter Ballet" z 1989 oraz koncepcyjny oraz wyrafinowany "Streets: A Rock Opera" z 1991) były dziełami bardzo, bardzo dobrymi, cieszącymi się uznaniem zarówno krytyki jak i zwykłych zjadaczy płyt.

Niestety, tuż po wydaniu ostatniej ze wspomnianych płyt, nastąpiło coś, co sprawiło, że formacja Jona i Crissa nagle zaczęła tracić popularność. Cóż to takiego? Odpowiedź można by sprowadzić do jednego słowa - grunge, ale ja dodam do niego, że brzmienie, emocjonalność i estetyka oraz image muzyków nowego nurtu błyskawicznie (na szczęście tylko na jakiś czas) zepchnął gwiazdy poprzedniej epoki na pozycje outsiderów.

Szaleństwo wywołane przez Nirvanę i innych graczy oraz śpiewaczy z Seattle sprawiło, że po trasie promującej "Streets", zdając sobie sprawę, iż to już nie jego czas, od Savatage odszedł Jon Oliva. Natomiast jego koledzy, pod wodzą Crissa, z nowym wokalistą Zacharym Stevensem, w 1993 r. nagrali kolejny LP - "Edge Of Thorns". Krążek był bardziej przejrzysty niż trzy poprzednie, ale miał klasę i siłę, które sprawiały, że wszystko wskazywało, iż kolejne mogą być jeszcze lepsze. Mogły być...

Równo dwadzieścia lat temu, 17 października 1993, nad ranem, Criss Oliva wraz z żoną - Dawn Hoppert, wracał do domu z IV Dorocznych Targów Żywego Inwentarza w miejscowości Zephyrhills na Florydzie. Gdzieś około 3:30, jadący z przeciwka samochód nagle przejechał środek jezdni i z całym impetem uderzył w Mazdę RX-7 Chrissa. Gitarzysta zginął na miejscu! Został pochowany na cmentarzu Curlew Hills Memorial Gardens w Palm Harbor na Florydzie.

23 listopada 1993 r., odbył się specjalny koncert poświęcony pamięci gitarzysty, w czasie którego wystąpili jego koledzy z Savatage i, czego się można domyśleć, Jon Oliva. I jeszcze jedno... Kierowca-zabójca był pijany (podobno wcześniej siedmiokrotnie karano go za jazdę w stanie wskazującym na "spożycie")! Za spowodowanie wypadku dostał 5 lat, z których odsiedział... 18 miesięcy. Skąd my to znamy!

Wydawało się, że po takiej tragedii historia Savatage powinna dobiec końca. Ale tak się nie stało. Oto bowiem Jon postanowił wrócić do działalności pod dawnym szyldem. Efektem jego pracy kompozytorskiej, był świetny krążek "Handful Of Rain", na którym partie gitarowe zagrał Alex Skolnick z Testamentu, a śpiewał Zachary Stevens. Płyta przyniosła m.in. jedną z największych pereł progresywnego metalu - wspaniały utwór "Chance".

Następne lata przyniosły: w 1995 r., kolejny interesujący koncept-album, opowiadający o walkach Serbów z Muzułmanami LP - "Dead Winter Dead"; wstrząsający, bo poruszający temat autentycznego wydarzenia z 1996 r. (chodziło o wyrzucenie za burtę przez kapitana i oficerów tajwańskiego statku Maersk Dubai trzech rumuńskich uchodźców. Niby nic takiego, gdyby nie fakt, że... stało się to na pełnym morzu) - " Wake of Magellan" (1988) i wreszcie doskonały długograj - "Poets And Madmen". Trzecia z tych płyt, okazała się być ostatnią jak do tej pory w dyskografii Savatage i przyniosła serię arcydzieł z 10-minutowym, godnym porównania z "Bohemian Rhapsody" Queenu (nie przesadzam!) tematem - "Morphine Child".

Kończąc dodam że: raz, w międzyczasie pojawiło się kilka innych płyt firmowanych nazwą Savatage, ale były to publikacje koncertowe lub kompilacyjne; dwa, że na ostatnich albumach zespół wspierał gitarzysta Al Pitrelli (grał też z Alice Cooperem, w Asii i Megadeth); trzy, że na "Poets And Madmen" głównym wokalistą był już sam Jon Oliva i wreszcie cztery, że Jon jest też od lat związany, z wymagającym szerszego omówienia (przy jakiejś okazji) projektem - Trans-Siberian Orchestra.

Czytaj poprzednie odcinki "Przewodnika rockowego"!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zginął | wypadku | życia | 18+ | +18 | "Przewodnik..." | Savatage | rocznica śmierci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy