Reklama

Brutal Assault: Twierdza metalu

Blisko 80 zespołów z całego świata, kilkanaście tysięcy fanów, "brutalna napaść" na kondycję fizyczną - w niedzielę, 14 sierpnia, w późnych godzinach nocnych dobiegła końca 16. edycja czeskiego Brutal Assault Festival.

"We are Motörhead, and we play rock and roll!". Pierwszy z trzech festiwalowych dni stał m.in. pod znakiem nieśmiertelnej formacji Lemmy'ego Kilmistera, Phila Campbella i Mikkeya Dee. Legenda brytyjskiego rocka zagrała sporo klasyków, na które wszyscy czekali, w tym "Iron Fist" (na początek), "Metropolis", "Over The Top", obowiązkowy "Ace Of Spades" oraz "Overkill" (na bis). Kapitalny koncert i jeszcze lepsze brzmienie.

Najbardziej żywiołowy występ czwartku (11 sierpnia) należał jednak do Amerykanów z Suicidal Tendencies. Pionierzy kalifornijskiego hardcore punka i crossover thrashu zasypali nas swoimi najlepszymi kompozycjami, które w koncertowej formule zmusiły wielu do sprawdzenia własnej kondycji fizycznej. Uchwycenie w obiektywie szalejącego wokalisty Mike'a Muira graniczyło z cudem, zaś wszelkie ruchy siedzącego za perkusją, gigantycznego Erika Moore'a budziły obawy co do stabilności sceny, poddając ją - dosłownie - najcięższej z prób, niczym test na wytrzymałość konstrukcji mostu. Nie zabrakło "Institutionalized", "Join The Army", "Pledge Your Allegiance", "Possessed To Skate" oraz, rzecz jasna, sztandarowego "War Inside My Head". Młodzieńcza energia w panach grubo po 40-tce. Jak oni to robią, pozostaje zagadką.

Reklama

Trzecią największą gwiazdą pierwszego dnia był również Morbid Angel. Koncert przyzwoity, choć nie powalający. Ojcowie florydzkiego death metalu podarowali sobie na szczęście electro-industrialne wykwity z ostatniej, kontrowersyjnej płyty "Illud Divinum Insanus", stawiając głównie na pomnikowe kompozycje w rodzaju "Immortal Rites", "Fall From Grace", "Rapture", "Maze Of Torment" czy "Angel Of Disease". Po dobrych pięciu latach stojący za mikrofonem David Vincent zmienił też wreszcie swoje lateksowe wdzianko na coś bardziej męskiego. Tak trzymać!

Bez ikry wypadł za to Kreator, ikona teutońskiego thrashu (koncert pozbawiony większego wyrazu); nieco lepiej holenderski Asphyx (choć tu zawiódł nieco dobór utworów) i amerykański Exhumed (lekkie zmęczenie materiału). Udanie zaprezentował się z kolei grecki Septicflesh, których orkiestralny death metal spowił XVIII-wieczną twierdzę "Josefov" tuż po północy.

Drugi dzień (piątek, 12 sierpnia) rozpoczął się od "letnich przebojów" niemieckiego Excrementory Grindfukcers w wersji grind (w tym "The Final Countdown" Europe na koniec), oraz upalonej dawki death metalu w wykonaniu Cannabis Corpse z USA, niepokonanych epigonów Cannibal Corpse. Widać było (i czuć), że wielu z tych, którzy stawili się o tak wczesnej porze, wzięło sobie do serca (płuc?) przewodnią myśl działalności zespołu. Gdy wokalista Cannabis Corpse wołał między utworami "Are you stoned?!", z pewnością nie chodziło o kamienowanie. A może?

Znacznie lepiej od Asphyx poradził sobie powiązany z nim personalnie Hail Of Bullets, dając jeden z najlepszych deathmetalowych koncertów tegorocznej odsłony Brutal Assault. "Udręczony", choć jakże potężny growling Martina Van Drunena w połączeniu batalistyczną perkusją Eda Warby'ego (Gorefest) oraz wojennymi riffami kolegów z Thanatosa, wzbudziły zasłużony szacunek.

Precyzją, ale i potężną energią zaatakował także polski Decapitated. Nieskrywana radość, jaka pojawił się na twarzy Vogga (gitara) tuż po wejściu na scenę, mówiła wszystko. Nowy wokalista Rafał Piotrowski na żywo rozwiał chyba wszelkie wątpliwości "przychylnych inaczej", a austriacki perkusista Krimh poskładał mnie jak kostkę Rubika. Bez wątpienia jeden z najmocniejszych akcentów Brutal Assault 2011. Miazga, moc i nowoczesność.

Zawiodła nieco szwedzka Katatonia (za dużo nowych numerów z "opethowskiej", smętnej płyty "Night Is The New Day" - do tego tych najsłabszych - za mało najlepszych kompozycji z wcześniejszych albumów). Na otarcie łez: "Ghost Of The Sun", "July", "For My Demons". Mogło być znacznie lepiej.

Choćby tak, jak w przypadku "piątego członka Wielkiej Czwórki", czyli grupy Exodus, która dała nam obszerny wykład z dziedziny klasycznego amerykańskiego thrashu; oraz ich krajanów z The Dillinger Escape Plan, których sceniczny ADHD napędzany atomowym math metalem zadaje kłam twierdzeniu, że nadpobudliwość ruchowa wiąże się z deficytem uwagi. Taki show warto zobaczyć choćby raz w życiu.

Majestatu norweskiej sceny, po kiepskim Tsjuderze z poprzedniego dnia (myślę o samym koncercie), bronił Satyricon. I zrobił to świetnie. Wybrzmiały m.in.: "The Wolfpack", "Now, Diabolical" (odśpiewany na co najmniej kilka tysięcy gardeł), "The Pentagram Burns", "Fuel For Hatred", a na koniec musowa "Mother North" - czy można chcieć więcej? Ołowiana perkusja Frosta, potężne gitary i jedyny w sowim rodzaju wokal Satyra.

Podobny efekt uzyskał także Mayhem - otoczony kultem protoplasta norweskiego black metalu. Attila Csihar, tym razem w stroju "Czarnego Papieża" w pełnym corpsepaincie, mógł budzić uzasadniony strach okolicznej ludności. W zachrypłym głosie wydobywającym się z Węgra jest coś przerażającego. Z ludzką (ponoć prawdziwą) czaszką w dłoni wyglądał niczym duch Hamleta w wersji bardziej niż necro.

Sporą gratką był bez wątpienia koncert Cathedral - goliatów brytyjskiego doom metalu, którzy oficjalnie ogłosili już zakończenie kariery. Występ na Brutal Assault był więc jedną z ostatnich, nielicznych okazji, by zobaczyć tę legendarną formację na żywo. Lee Dorrian wraz z kolegami zagrali sporo utworów z zamierzchłej przeszłości: "Ebony Tears", "Soul Sacrifice", "Enter The Worms", "Midnight Mountain", "Vampire Sun", "Cosmic Funeral", "Ride" i - na zakończenie - "Hopkins (Witchfinder General)". Z płyt nagrywanych w ostatnim dziesięcioleciu nie było właściwie nic. Zdecydowanie za krótko!

Wśród gwiazd drugiego dnia pojawił się również szwedzki Soilwork. Zastanawiałem się przed tym koncertem, czy Björn "Speed" Strid w końcu nauczył się śpiewać czyste partie tak jak na płytach. Chyba jednak nie.

Ostatni dzień festiwalu (sobota, 13 sierpnia) należał - zdaniem niżej podpisanego - do szwajcarskiego Triptykona, nowego zespołu Thomasa Gabriela Fishera z Celtic Frost, który w godzinę uwinął się z zaledwie czterema kompozycjami (według mnie 20-minutowy "The Prolonging" na koniec można było jednak zastąpić czymś innym); oraz fenomenalnej norweskiej formacji Kvelertak, której punk rock podlany blackmetalowym sosem (lub na odwrót) potwierdził, iż obecny hajp na ten zespół nie jest z pewnością zabiegiem marketingowym. The Hellacopters black metalu? Jestem za!

Blado wypadł kanadyjski Cryptopsy (kwintesencja sztuki dla sztuki), podobnie jak Genitorturers (zespół żony Vincenta z Morbid Angel), który znalazł się tam chyba przez przypadek (lub po znajomości). Sporym zaskoczeniem, na plus, był za to amerykański, metalcore'owy As I Lay Dying, o którym od tej pory złego słowa nie powiem, choć Boga w sercu u mnie raczej niewiele - w przeciwieństwie do muzyków z San Diego. Równie pozytywnie można się wypowiedzieć o występie brytyjskiej Anathemy - muzycy, którzy z doom / death / gothic metalu przedzierzgnęli się z biegiem lat w rockowy twór, byli wyraźnie zdumieni tak pozytywnym przyjęciem. Na misterium zaprosił też nasz Vader - poza "Sothis" zagrali także przeróbki "Black Sabbath" i "Raining Blood"; nowych numerów, póki co, nie znam.

Największą atrakcją trzeciego dnia była dla wielu brazylijska Sepultura. Dla wiarusów wybrzmiały m.in. "Arise", "Inner Self" czy "Troops Of Doom"; dla lubiących poskakać "Ratamahatta", "Roots Bloody Roots"; były też "Territory", "Refuse / Resist", a z nowej płyty tytułowy "Kairos" oraz "Just One Fix" z repertuaru Ministry. Per saldo całkiem udanie, choć raczej bez szału.

Pozytywnie wypadli też okultyści z amerykańskiego Absu oraz fiński Kypck (Kursk) spod znaku doom metalu.

Wszystko to jednak tylko część z tego, co działo się w trakcie 16. edycji Brutal Assault Festival, odbywającego się w czeskiej miejscowości Jaromierz. Wysoki poziom imprezy został utrzymany, a poziom jej organizacji rośnie z roku na rok. Obejrzenie wszystkich 80 zespołów wymaga wręcz benedyktyńskiej wytrwałości lub zachowania trzeźwości, co w Czechach bywa niestety dość trudne. Od nadmiaru głowa ponoć nie boli. Oby każdy festiwal miał taki problem.

Bartosz Donarski, Jaromierz, Czechy

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: festiwal | metal | Czechy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy