Peja chce skończyć z muzyką
W wypadku skazania za niesławny incydent z Zielonej Góry, poznański raper deklaruje zakończenie przygody z hip hopem.
Przypomnijmy, że podczas koncertu w Zielonej Górze Peja dał się sprowokować jednemu z widzów. Zamiast wezwać ochronę i wyrzucić mężczyznę z koncertu, raper zaczął nawoływać do pobicia prowokatora.
"Straciłem kontrolę nad sobą, bo pokazałem na klienta, a dwa tysiące osób zaczęło skandować, żeby wyp***alał. I dalej miało być inaczej" - deklaruje Peja w rozmowie z "Machiną".
Hiphopowiec przyznał, że prowokującego go mężczyznę powinna wyprowadzić ochrona.
"Tego elementu u mnie zabrakło, ponieważ w Polsce jest przyjęta taka zasada, że gdybym prosił o ochronę, to zaraz byłbym pedałem i konfidentem trzymającym z policją" - tłumaczy pobudki swojego zachowania.
"W Zielonej Górze chciałem wziąć sprawy w swoje ręce i ponoszę za to odpowiedzialność" - Peja bije się w pierś dodając, że w przypadku kolejnej prowokacji zachowa się "zgodnie z procedurą" i wezwie "bramkarzy".
"Wygląda to na skarżenie się. Mam to gdzieś i zawołam ochronę, bo oni są w pracy i to jest ich obowiązek" - podkreśla.
W rozmowie z "Machiną" Peja dosyć zaskakująco zadeklarował, że w wypadku skazania przez sąd za incydent skończy z muzyką:
"Uważam, że nie ma sensu robić czegoś, co zaprowadzi cię wprost za kraty" - powiedział.
Raper zaznaczył, że w dorosłym życiu problemy z prawem miał tylko po zdobyciu popularności.
"Jeśli poniosę karę za to, że wykonywałem swoją pracę w ciężkich warunkach i nie sprostałem presji otoczenia, to po prostu pie***lę tę muzykę i tyle" - rzucił.
Peja zdradził również szczegóły incydentu w Zielonej Górze. Jak się okazuje, doniesienie o pobiciu złożył nie prowokujący rapera mężczyzna, ale ojciec innego nastolatka, który przez przypadek został uderzony podczas koncertu.
"Ojciec obejrzał po trzech dniach newsy w stacjach telewizyjnych i formalnie zgłosił pobicie syna. Żąda teraz odszkodowania za, cytuję, rozciętą wargę. W tym przypadku chodzi jedynie o to, żeby Rychu Peja stracił dobre imię i znaczną sumę pieniędzy" - mówi.
"Prawda jest taka, że prowodyr całego zajścia nie został nawet zidentyfikowany, a przypadkowa ofiara z pomocą ojca wyczuła koniunkturę" - ocenił Peja.
Przeczytaj również: