Najlepsze muzyczne dokumenty z ostatnich lat

Na czele Foo Fighters stoi Dave Grohl /fot. Fiona Goodall /Getty Images

Niektóre oczywiste, inne zaskakujące. Ale wszystkie w równym stopniu przyciągające uwagę. Bo dobry muzyczny dokument powinien trzymać w napięciu, jak porządna hollywoodzka produkcja. Oto 10 najciekawszych z ostatniego dwudziestolecia.

Gdyby zapytać o najbardziej znane dokumenty o muzyce, w czołówce byłyby zapewne te rockowe - z największymi postaciami gitarowej sceny w rolach głównych. Od Rolling Stonesów, przez Kurta Cobaina i Led Zeppelin, na Bobie Dylanie skończywszy. Ale to nie ten ranking.

Korzystając z okazji, że na rynku pojawił się kilkuodcinkowy "Sonic Highways" w reżyserii Dave'a Grohla z zespołu Foo Fighters, postanowiliśmy przypomnieć produkcje kuszące nie tyle nazwiskami głównych bohaterów, co ich tematyką. Ekscytującą, inspirującą i wpływającą także na tych ludzi, którzy niekoniecznie muszą namiętnie słuchać muzyki. Bo jak pokazuje historia, dobry dokument poznasz nie tyle po ilości pozytywnych opinii najbardziej oddanych fanów, których ulubiony zespół właśnie sfilmowano, ale po liczbie widzów, którzy wcześniej o nim nie słyszeli, a jednak zaczęli chętnie o nim mówić.

Reklama

Odnosi się to także do festiwali, ruchów około muzycznych i nowo powstających gatunków - jeżeli więc o kimś lub o czymś dowiedzieliście się z jakiegoś niewymienionego tu dokumentu, koniecznie dopiszcie jego tytuł w komentarzach. Niech inni też go zobaczą.

"Sonic Highways", reż. Dave Grohl, 2014

Numer jeden nie tylko ze względu na datę premiery. Wyprodukowany przez HBO dokument Dave'a Grohla właśnie ukazał się u nas w sprzedaży i dał przyczynek do powstania tej listy. "Sonic Highways" jest bowiem najlepszym dowodem na przytoczoną na początku tego tekstu tezę - sam znam kilka osób, które oglądały go w telewizji jak zahipnotyzowane, chociaż nie miały w swojej kolekcji nie tyle ani jednej płyty Foo Fighters (a to właśnie przy okazji realizacji jej najnowszego materiału dokument kręcono), co nawet nie znały większości pojawiających się w kilkuodcinkowej serii bohaterów. A Grohl jeżdżąc ze swoją nową muzyką po całej Ameryce spotyka się z imponującą liczbą artystów i producentów, pytając o ich kariery, inspiracje i... samo życie, montując jednocześnie jeden z najładniejszych muzycznych obrazów, jakie kiedykolwiek powstały na małym i dużym ekranie.

Zobacz zwiastun "Sonic Highways":

"Dig!", reż. Ondi Timoner, 2004

Muzyczne fascynacje i obsesje, artystyczna rywalizacja i lata 90. w tle - "Dig!" elektryzuje przede wszystkim historią, która choć opowiadana na przestrzeni siedmiu lat, to przyciąga jak jeden dobrze zmontowany wideoklip. Poznali się na niej na festiwalu Sundance, gdzie dokument zdobył Grand Prix, oklaskiwany za porywający obraz dwóch konkurujących ze sobą artystów: liderów zespołów Brian Jonestown MassacreThe Dandy Warhols. Kiedy go obejrzycie, zerkniecie inaczej na muzyczną branżę, przy okazji fundując sobie wciągającą podróż do czasów, kiedy internet dopiero się rozkręcał, a próby zrewolucjonizowania sceny traktowano zupełnie na poważnie. Przy "Dig!" zapomnicie też o wszystkich innych, kiepskich dokumentach - ten, chociaż nie jest o Rolling Stonesach czy Led Zeppelinach, należy do pozycji obowiązkowych nie tylko dla fanów muzyki, ale i miłośników dobrego kina.

"Some Kind Of Monster", reż. Joe Berlinger, Bruce Sinofsky, 2004

Ręka do góry kto twierdzi, że Metallica nie skończyła się na "Kill 'Em All"? Ale nie trzeba być wcale wielkim zwolennikiem ekipy Hetfielda i Ulricha, by dokument w reżyserii nominowanego do Oscara Joe Berlingera, uważać za jeden z najlepszych w swojej kategorii. Bo to przede wszystkim film o muzyce - tu akurat w wydaniu lubianych bądź nie wielkich gwiazdorów metalu, ale wciąż będących takimi samymi śmiertelnikami, jak my sami. Oni też mają swoje przypadłości, ich też trzeba wysyłać do terapeuty i uczyć pokory. Uprzedzenia co do samej Metalliki są niewskazane - "Some Kind Of Monster" ogląda się jak dobry film z życia wzięty i kto go dotąd nie widział, powinien szybko nadrobić zaległości.

"Awesome; I Fuckin' Shot That!", reż. Adam Yauch, 2006

"'Obywatel Kane' wśród filmów koncertowych" - i na tym powinniśmy skończyć. Bo ta zaczerpnięta z sieci recenzja najlepiej podsumowuje wyreżyserowany przez nieżyjącego już niestety Adama Yaucha dokument zmontowany z klipów nagrywanych przez fanów w trakcie występu Beastie Boys w nowojorskiej Madison Square Garden. Na długo jeszcze przed nastaniem ery HD i koncertów masowo udostępnianych na YouTube. Koncertowa esencja z perspektywy widza, emocje od pierwszej do ostatniej minuty, choć bez użycia iPada (a 50 kamer Hi8). Pamiętacie to jeszcze?

"Beats of Freedom", reż. Wojciech Słota i Leszek Gnoiński, 2010

Jeden z dwóch polskich reprezentantów w tym zestawieniu. Ale też na rodzimym gruncie bezkonkurencyjny - Gnoińskiemu i Słocie należą się wielkie brawa za ten ważny dokument, który posłuży kolejnym pokoleniom w zrozumieniu roli muzyki rockowej w naszym kraju. "Beats of Freedom" to oczywiście w pierwszej kolejności fascynująca lekcja historii, ale też materiał uzmysławiający, jak istotna może być w życiu muzyka. Co jest lekcją, zwłaszcza w kontekście dzisiejszej kondycji rodzimej branży, niemniej cenną.

"20,000 Days On Earth", reż. Iain Forsyth, Jane Pollard, 2014

Różne filmy notował na swoim koncie Nick Cave, zarówno w roli aktora, jak i scenarzysty, ale kto wie czy to właśnie nie dokument "20,000 Days On Earth" jest najlepszym z jego udziałem. W końcu to obraz bardzo osobisty i też mocno inspirujący - jeżeli interesuje was szeroko pojęta sztuka, musicie go obejrzeć. Z okładki wita was lider Grindermana i The Bad Seeds, ale nie musicie znać się na muzyce rockowej, by z projekcji tego dokumentu wynieść tuzin nowych pomysłów na siebie. Nawet jeśli spędziliście na Ziemi już więcej niż tytułowe "20,000 Days".

"Keepintime", reż. Brian Cross, 2004

Jeśli już jesteśmy przy inspiracjach... Scena hiphopowa widziała dotąd mnóstwo różnych dokumentów, ale ten należy do najmocniej inspirujących. Reżyserowi Brianowi Crossowi udało się w fantastyczny sposób uchwycić spotkanie trzech genialnych perkusistów z trójką dużo młodszych mistrzów gramofonów, którzy pod szyldem "Keepintime" towarzyszyli DJ-owi Shadowi na jego światowej trasie. Z jednej strony Earl Palmer, Paul Humphrey i James Gadson, z drugiej Cut Chemist, Babu i J-Rocc. Instrumentalna finezja i didżejska precyzja, old school kontra new school. Tylko podziwiać.

"Buena Vista Social Club", reż. Wim Wenders, 1999

Kubańska klasyka, o której jednak wielu zdążyło już zapomnieć. Ale choć od 1999 roku wiele się na muzycznej scenie zmieniło, wciąż warto mieć ten dokument (i wydaną pod takim samym tytułem płytę) pod ręką. Działa na wyobraźnie lepiej niż niejedna wydawana dzisiaj składanka z muzyką świata - Wimowi Wendersowi udało się stworzyć dzieło uniwersalne i emocjonujące równie mocno kilkanaście lat później. "Kiedy po raz pierwszy słuchałem tej muzyki, dotarło do mnie głęboko wzruszające uczucie doświadczenia połączonego ze szczerością, coś czegoś nigdy przedtem nie słyszałem" - mówił chwilę po premierze. W 2015 roku "Buena" może już tak nie wzrusza, ale nadal jest świetnym przykładem na to, że dobra muzyka po prostu się nie starzeje.

"Miłość", reż. Filip Dzierżawski, 2013

"Byliśmy bandą skur****ów, wiesz, którzy nap*****lali, ku**a... Byliśmy przyjaciółmi" - nie, to nie cytat z krwistego kryminału, ale dokumentu o yassowej ekipie Miłość, którą w latach 90. - jak ci cytowani "przyjaciele" - tworzyli Tymon Tymański, Leszek Możdżer, Mikołaj Trzaska, Maciej Sikała i Jacek Olter. Tworzyli, bo historia tego zespołu do najprzyjemniejszych nie należy, zwłaszcza w kontekście personalnym, na którym Filip Dzierżawski buduje swoją opowieść. "Miłość" emocjami stoi, co czuć szczególnie mocno, kiedy samobójczą śmierć Jacka Oltera, wspominają jego starzy koledzy. 

"Anvil", reż. Sacha Gervasi, 2008

Drugi - po wcześniej wymienionym "Some Kind Of Monster" - dokument pozornie tylko o zespole, który gra metal. "Anvil" to materiał w pierwszej kolejności o ludziach, których kiedyś nazywano w ojczystej Kanadzie muzycznymi bogami, którzy są tu wspominani przez takie sławy najgłośniejszej estrady, jak Slash, Tom Araya czy Lemmy, a jednak nie wiodą tak kolorowego życia, jakiego im w latach 70. wróżono. Dziś są już grubo po 50-tce i żyją przede wszystkim wspomnieniami. No i marzeniami, bo tych muzycy heavymetalowej załogi Anvil chyba nigdy się nie wyzbędą. Bardzo dobrze, że Sacha Gervasi, reżyser "Hitchocka" i scenarzysta "Terminalu", wziął się za tę historię, bo to naprawdę poruszający dokument.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: film dokumentalny | Foo Fighters
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy