Steven Wilson: Czarodziej emocji
Przy solowych odjazdach Stevena Wilsona jego macierzysta, przecież też poszukująca, grupa Porcupine Tree wygląda nader... konwencjonalnie. Brytyjczyk w piątkowy wieczór (21 października) w Krakowie znów udowodnił, że jest mistrzem czarowania emocjami.
Stevena Wilsona na żywo widziałem już kilkakrotnie w różnych układach personalnych - z Porcupine Tree, Blackfield czy jako gościa specjalnego na koncercie Aviva Geffena z Blackfield. Jednak to, co przygotował pod szyldem "Evening with Steven Wilson" było czymś wyjątkowym. Scenę w Hali Wisły od publiczności odgradzała przezroczysta zasłona, na której wyświetlano wizualizacje, specjalnie przygotowane przez Lasse Hoile, stałego współpracownika Wilsona, twórcę teledysków Porcupine Tree, Blackfield czy solowych klipów brytyjskiego wokalisty i multiinstrumentalisty.
Na planszach mogliśmy zobaczyć m.in. drzewa, płonące maski, płynącą wodę, ludzkie sylwetki, rogacza, sowę czy schody. Obrazy intrygujące, budzące zarazem zaciekawienie i niepokój, drażniące raczej te mroczne strony ludzkiego umysłu. Momentami można było się w nich zatracić, a wizualizacje nadawały całości wręcz wymiar widowiska z muzyką graną na żywo.
"Życie obecnie jest tak intensywnym przeżyciem, że ma się wrażenie, iż w pewnym stopniu wszyscy toniemy w stresie i szybkim tempie współczesnego bytu. Osobiście czuję, że z wiekiem osiągnąłem niemal taki właśnie stan spokoju, że już mi nie zależy. Nie zależy mi na tym, co inni sądzą o mojej muzyce albo czy ubieram się właściwie według opinii innych" - mówił Wilson po wrześniowej premierze podwójnego albumu "Grace For Drowning".
Brytyjczyk jest takim twórcą, za którym się podąża, najczęściej po prostu "łykając" go w całości. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że na sali nie było przypadkowych osób. Albo to kupujesz z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo po prostu odrzucasz.
Choć oczywiście to Wilson był najważniejszą postacią na scenie, która nadawała rytm całości, decydowała o zmianie nastrojów, to warto szczególnie podkreślić grę perkusisty Marco Minnemanna oraz grającego m.in. na saksofonie, flecie i klarnecie Theo Travisa. Ten pierwszy nie bez powodu znalazł się w finałowym gronie siedmiu kandydatów do gry w Dream Theater. U boku Wilsona czarował niemal triphopowymi zagrywkami, by za moment "przyładować" w bębny z metalową werwą ("Raider II", "Sectarian"). Z kolei odjazdowe dźwięki Travisa dodawały freejazzowych barw, budząc nieodmienne skojarzenia z King Crimson czy Focus.
Zobacz teledysk do singla "Remainder The Black Dog":
Osobną kategorią w zróżnicowanym repertuarze Wilsona (od minimalistycznych, ambientowych dźwięków, przez triphopowe klimaty, psychodeliczne, freejazzowe odjazdy, po drone i metal) stanowią balladowe perełki, w których w pełni uwydatnia się kunszt brytyjskiego muzyka. Od niemal klasycznej "Deform To Form A Star", po pinkfloydowe "Postcard" i "Like Dust I Have Cleared From My Eye", kończąc na "Venemo Para Las Hadas" z debiutanckiej płyty "Insurgentes". Piękny wieczór.
Michał Boroń, Kraków
Czytaj także: