Reklama

Rysiek Riedel: Sen o wolności. 25. rocznica śmierci wokalisty grupy Dżem

Wraz z zespołem Dżem nagrał kilka ważnych dla polskiej muzyki bluesowej i rockowej płyt. Wystąpił na kilku tysiącach entuzjastycznie przyjętych koncertach. Życie poświęcił muzyce. Dość krótkie, gdyż zmarł przed czterdziestką. Przeżył co prawda swoich idoli - Jima Morrisona czy Janis Joplin, ale odchodził równie dramatycznie, jak oni. Na oczach swoich fanów. Niczego nie tuszował i nikogo nie udawał. 30 lipca mija 25 rocznica śmierci Ryszarda Riedla.

Z okazji okrągłej rocznicy śmierci wokalisty grupy Dżem specjalny tekst dla Interii przygotował Marcin Sitko, autor wydanej wiosną książki "Rysiek Riedel we wspomnieniach". To prawie pół tysiąca stron zapisanych chwilami z życia muzyka, ale i jego bliskich - rodziny, przyjaciół, muzyków, menedżerów. Poniższe wypowiedzi pochodzą właśnie z tej książki.

Marcin Sitko napisał także m.in. biografię Bogdana Łyszkiewicza (lider zespołu Chłopcy z Placu Broni), książki "The Rolling Stones za Żelazną Kurtyną. Warszawa 1967", "Woodstock 1969. Najpiękniejszy weekend XX wieku", "Marillion. The Iron Curtain", zbiór wspomnień o Mirku Bregule z Universe.

Reklama

Słowo wstępne napisał syn Ryśka - Sebastian Riedel (lider grupy Cree).

---

Stając przed tysiącami ludzi otwierał się przed nimi i śpiewał: "Panie pozwól mi spróbować jeszcze raz niepewność mą wyleczyć, wyleczyć mi... za pychę i kłamstwa, za me nałogi - rozgrzesz mnie, no rozgrzesz mnie. Uczyń bym był z kamienia, bym z kamienia był. I pozwól mi spróbować jeszcze raz...". Czy można dosadniej, czy można odważniej rozliczać się z własnymi słabościami? Kilka lat temu do radiowej "Trójki" dzwoni słuchacz - po wyemitowaniu tej właśnie piosenki, z głosem Riedla, wzruszony i jeszcze na gorąco - ocenia: "To jest taki utwór, który wstrzymuje ruch na ulicy...".

Koncerty z Ryśkiem przed mikrofonem były niczym teatralne spektakle.

Podczas wykonywania wspomnianej "Modlitwy" (sprawdź pełny tekst!) na statywie Ryśkowi zdarzało się zawieszać różaniec. Podczas antywojennego "Najemnika" (posłuchaj!) padał na scenę niczym ścięty serią z karabinu. Pamiętne koncerty w Jarocinie lub Brodnicy potrafił przedłużać, aż do świtu.

- Rysiek generalnie był bardzo wesołym człowiekiem - mówi Tadeusz Szczepański, przyjaciel Ryśka. Miał specyficzną naturę i takież poczucie humoru. Przez pół dnia potrafił nic nie mówić, ale kiedy nagle się odzywał, można było boki zrywać albo nawet wylądować pod stołem. Miał dryg do dobrych żartów, trafnych powiedzonek czy dziwacznych sformułowań. Sam też lubił tworzyć nowe, własne... Wskazując na przykład metalowy nożyk z drewnianą rękojeścią, mówił: "Widzisz, Tadek, tą metalodrewniannę? Podaj ją!" (śmiech). Nie był ponurakiem, bawił się słowami, ciągle coś wymyślał. Drażni mnie, że tak go nie zapamiętano, że na jego osobę patrzy się ciągle tylko przez pryzmat choroby.


- Potrafił śmiać się całym sobą. To było tak naturalne... aż uderzał dłońmi w kolana, jak dziecko - wspomina Kazimierz "Filo" Galaś, autor tekstów Dżemu i kolejny przyjaciel Ryśka.

Była też druga strona Riedla. Bardziej złożona i skomplikowana, z której wszyscy bliscy, ale też fani - zdawali sobie sprawę.

- Paweł Berger, bardzo ważna i również piękna postać w tym zespole, powiedział kiedyś o Ryśku, że był on jedynym człowiekiem na świecie, który mógł zaśpiewać słowa: "jestem wszystkim, jestem nawet Bogiem, tylko sobą być, sobą być nie mogę..." - dodaje Krzysztof Ranus, organizator wielu koncertów Dżemu z Ryśkiem przy mikrofonie.

Wszyscy jednak zgodnie powtarzają - żył w stu procentach w zgodzie ze swoimi uczuciami. Czy to był dobry czas, czy gorszy - Rysiek nie tuszował rzeczywistości. Lepszy - niech trwa, gorszy - przeczekam...

"Tam królował blues"

- Nie ćwiczył głosu. Nie pamiętam, żeby cokolwiek robił w tym kierunku, a mimo to był dla wielu wokalistów niedoścignionym wzorem. Dla mnie również. Był stuprocentowym naturszczykiem, ale wychodząc na scenę, zachwycał tłumy. Sam odczuwałem tę magię. Obserwując go, jak śpiewał i jak zachowywał się na scenie, doskonale rozumiałem entuzjazm publiczności. Byłem jednym z nich i czułem to samo. Nigdy mi to nie minęło, choć widziałem setki koncertów Dżemu z Ojcem przy mikrofonie - mówi o ojcu Sebastian Riedel, także muzyk.

Wojtek Denkiewicz, przyjaciel - Jak stał, tak szedł na scenę, przed ludzi. Tysiące ludzi. Był taki sam na scenie, jak w tramwaju czy na ulicy. Oczywiście, że nie każdy go rozumiał. Niejednokrotnie byłem świadkiem, kiedy w Tychach (a wtedy było tutaj skumulowane dość zaściankowe, robotnicze społeczeństwo) ludzie oglądali się za nim i mówili: "W lecie w kapeluszu? Świr... ". Później już wiedzieli, że to wokalista Dżemu. Popularność wybraniała go w ich oczach...

Mówi Karolina Riedel, córka: Akceptowałam to uwielbienie, jakim fani go obdarzali, choć bywałam o niego strasznie zazdrosna (śmiech). Cieszyłam się jednak, że ma taką publiczność. Byłam z niego dumna, myślałam w duchu: "To mój Tata, mój! Hej, widzicie mojego Tatę?" (śmiech). Tak, duma mnie rozpierała.

- Kiedyś, obserwując go na scenie, pomyślałem, że gdyby nie był muzykiem, to z pewnością byłby świetnym aktorem - ocenia Waldemar Łata, przyjaciel. Rysiek skupiał na sobie uwagę ludzi. Miał jakiś magnetyzm.

Kiedy spoglądało się na niego, wiedziało się, że to był "ktoś".

Jednocześnie zauważało się, że bardzo dużo się w nim działo, że był w nim pewien tragizm, który skrywał dramat jego życia i tego, co było mu pisane. Do dzisiaj nie potrafię tego wytłumaczyć - patrzysz na człowieka i widzisz więcej niż tylko postać, która stoi przed tobą.

Mówi Maciej Maleńczuk: Jego nie dało się zmienić, nie można było go ugłaskać. Na scenie zawsze dawał czadu i porywał publiczność. Świetnie śpiewał. Potrafił z byle tekstu ukręcić dzieło. Kiedyś próbowałem nawet śpiewać te jego "w życiu piękne są tylko chwile" i w ogóle mi to nie wychodziło, czar pryskał, a kiedy wypływało to z jego ust, to była to piękna pieśń. Widziałem film o nim i mam mocno mieszane uczucia odnośnie tego, jak go tam pokazano. Rysiek nie był wcale takim zapuszczonym i nieszczęśliwym brudasem. Moim zdaniem ten obraz w ogóle nie oddaje tej postaci i samego klimatu, jaki panował wokół niego. Już to kiedyś o nim powiedziałem - w moim odczuciu Rysiek Riedel był kimś w rodzaju naćpanego adonisa, był przepiękny!

Ponownie Sebastian Riedel - Pamiętam sytuację, kiedy przygrywałem sobie na niej jakieś melodie, siedząc przy otwartych drzwiach do przedpokoju, gdzie Ojciec akurat stroił się przed lustrem do wyjścia. Mierzył katanę, jakieś chusty, jak to on. W pewnym momencie zaczął sobie podśpiewywać do tego mojego brzdąkania. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić, jego śpiew brzmiał tak doskonale. Zmieszałem się, zawstydziło mnie to, a może i trochę zszokowało, ale niczego mu nie powiedziałem i nie dałem po sobie poznać. Do dzisiaj pamiętam to uczucie. Miał niezwykły głos, który a capella brzmiał naprawdę szczególnie. Między moją - nieudolną jeszcze - grą a jego śpiewem nawiązała się niewidzialna nić wyjątkowej harmonii. Do dzisiaj doskonale to pamiętam.

Janusz Wykpisz, muzyk i kolega Riedla - myślałem o nim dużo przed naszą rozmową, wspominałem i doszedłem do - smutnego w sumie - wniosku, że do tej pory nikt nie wypełnił po nim luki. Choć minęło dwadzieścia pięć lat od jego śmierci, to wciąż nie objawił się nikt takiego formatu. Jego miejsce pozostaje wciąż puste. Nie znajduję wokalisty z taką charyzmą, barwą głosu, z taką umiejętnością interpretacji tekstu. Jego śpiewanie i w ogóle bycie na scenie - to wszystko ocierało się o wielką sztukę.

- Niewiele osób wie, że przed wejściem na scenę zawsze walczył z dużą tremą - dodaje Leszek Winder, legenda śląskiego bluesa. Trema to rzecz szlachetna, żadna słabość, towarzyszy tylko świadomym artystom o dużych możliwościach. Oznacza, że na scenie wydarzy się coś wielkiego i wyjątkowego. Na deskach nie było już po niej śladu, był w swoim żywiole.

Typowy frontman

A co na to sam Riedel? Pytany o to przez dziennikarzy odpowiadał zwykle po swojemu... jak wtedy, kiedy padły pamiętne słowa - "dopóki będę czuł, że jest napięcie na scenie, będę to robił. Ale jak się na tym złapię, że ma to być tylko dla szmalu - pójdę w cholerę".

"Tylko Ty i Ja..."

Małgorzata "Gola" Riedel - żona Ryśka i jego największa miłość. Znajomi są co do tego zgodni - ostoja, przyjaciółka, matka ich dzieci.

Najbardziej stała materia w szalonym życiu muzyka. Łączyła ich prawdziwa miłość. Sprawdzona, ale i piękna. Tak, co wiele wybacza, szanuje, wzmacnia, prowadzi przez (czasami niełatwe) życie.

Wciąż pamiętam, jak puszczałem im piosenki The Eagles - tańczyli wtedy w pokoju, sami... - zamyśla się Sebastian Riedel.

Gizela Frączek, siostra Ryśka: - Pamiętam czasy, kiedy Rysiek przychodził w zaloty do Goli. Siostra była w niego wpatrzona. Zawsze uważała, że jeśli ona jest taka impulsywna, a Rysiek spokojny, to będą się dobrze uzupełniali. Przynosił do nas płyty. Zwykle słuchali wspólnie Jimiego Hendrixa. Rysiek uwielbiał muzykę. Już wtedy było to widać bardzo wyraźnie. Gola nie miała w sobie aż takiej pasji, ale mu towarzyszyła. Nasz ojciec Ryśka akceptował, ale drażniły go jego długie włosy. Pytał się go: "Rysiek, ty je kiedyś zetniesz? Chcesz tak do ślubu pójść?".

Rysio uspokajał teścia: "Jak urodzi mi się kiedyś syn, to obetnę!". Gola była w ciąży i pojawił się Sebastian, a Rysiek włosów nie ściął... Kiedy rodziła się Karolina, to miał je jeszcze dłuższe!

Mówi Jacek Strażecki, przyjaciel: Poznali się jako bardzo młodzi ludzie. Gola była piękną dziewczyną. Jedną z najładniejszych w tamtym czasie dziewczyn w Tychach. Miała długie, niesamowicie piękne, ciemne włosy i bardzo zgrabną figurę. Nie było chłopaka, który by się za nią nie obejrzał. Ryśkowi od początku wpadła w oko. Kiedy już ze sobą chodzili, często wykorzystywaliśmy urok Goli, gdy nie mieliśmy na piwo...

Namawialiśmy ją, żeby poderwała jakiegoś "gościa do gadki". Ten, najczęściej już po chwili, stawiał jej piwo. Wtedy Gola ulatniała się, a my mieliśmy kufel na dwóch. Szczeniackie, głupie zagrywki, ale fajnie się je wspomina... No i wniosek jest z tej historii taki, że Gola też miała niemałe poczucie humoru.

Na swój ślub Rysiek spóźnił się kilka godzin, a zaraz po uroczystości zniknął razem z przyjacielem na dwa tygodnie. Gola wiedziała już, że nie będzie łatwo.

- Byli niezwykłą parą. Ich kłótnie, choć rzadkie, były wyjątkowo wybuchowe i krótkie - wspomina Tadeusz Szczepański - Gośka miała temperament. Słyszałem, że kiedyś w złości pocięła i wyrzuciła przez okno obraz, który podarował Ryśkowi przyjaciel i malarz Danek Lisik. Był to portret Ryśka namalowany farbami olejnymi, przepiękny... Innym razem, to już widziałem na własne oczy, Gola wyrzuciła przez okno telewizor. To też był moment, impuls - mówiła coś do Ryśka, ale on jej nie słuchał, myślał jeszcze, że się wytłumaczy: "Gola, ale oglądam teraz film". Gola na to: "Nie będziesz oglądał!". I telewizor znalazł się za oknem. Była przebojową kobietą. Ryśkowi to się bardzo podobało. Mówił mi później: "Ale jazda, Ziomal! Ja to w niej właśnie lubię! Ona jest taka żywa, krwista baba!" (śmiech).

Waldemar Łata, przyjaciel - zawsze zastawiało mnie, jak proste było jego prywatne życie. Bywałem u niego w domu. Kiedy Rysiek nie był jeszcze uzależniony, to było piękne miejsce. Gola kręciła się po mieszkaniu, jak to żona. To był partnerski układ, choć ona wyraźnie była stróżem rodzinnego ogniska. Świetnie zdawała sobie sprawę, że Rysiek śmieci nie wyrzuci i gwoździa nie wbije. Sama wszystko organizowała. Mam dla niej wielki szacunek. Zawsze była dobrym i ciepłym człowiekiem. Gdyby nie Gola, Rysiek rozsypałby się dziesięć lat wcześniej... Dzięki niej i rodzinie zawsze miał dokąd wrócić. Jeśli nie miałby tego luksusu, nie wytrzymałby dłużej. Miało to dla niego ogromne znaczenie.

- Wiadomo, Rysiek - artysta - nie był panem domu, który chwytał za pędzel czy narzędzia i majsterkował (śmiech). Gola pod tym względem była dla niego wyrozumiała, miała do tego dystans i jako anegdotę opowiedziała mi kiedyś, że od dłuższego czasu zamiast szyby mieli w oknie obraz Beksińskiego... Rysiek taki był - w ich związku niczego nie gwarantował. Byli ze sobą na dobre i na złe - dodaje Janusz Wykpisz, muzyk i znajomy Riedlów.

Mówi Wojciech Zgirski, przyjaciel Ryśka: Z Golą byli fantastyczną parą. Rysiek szczerze ją kochał, była jego największą miłością, przyjaciółką, partnerką, kochanką. Bardzo mocna relacja. Sporo trudnych chwil razem przeszli. Wciąż mam w pamięci taki obrazek z 1980 roku, kiedy byli u mnie razem i Gola ręcznie wykonywała bilety na koncert Dżemu. Rysowała je, wypisywała. Później jechaliśmy na miejsce koncertu, ona stawała na jakieś dróżce, którą ciągnęli ludzie, i sprzedawała je, by zarobić na zakup kilku potrzebnych rzeczy. Zupełnie nie mieli w tamtym okresie pieniędzy, ale nie pamiętam, żeby powodowało to w nich jakieś wzajemne frustracje. Gola zawsze była dla Ryśka bardzo tolerancyjna. Wspierała go w jego marzeniach i planach. Nie wiem, czy wierzyła w nie tak mocno jak on, ale zawsze była przy nim. Bardzo ją lubiłem.

- Byli normalnym małżeństwem. Często można ich było spotkać razem. Rysiek nigdy nie podnosił głosu. Jeżeli się w czymś nie zgadzali, to długo starał się tłumaczyć swój punkt widzenia. Nasza córka lubiła do nich jeździć na weekendy. Dobrze się tam czuła. Kiedy Rysiek zmarł, Gola jeszcze przez całe lata mówiła o ich wspólnych chwilach: "Rysiek zrobiłby tak...", "Rysiek powiedziałby, że...", "A z Ryśkiem to było...". Bardzo go kochała i trudno jej było bez niego. Przede wszystkim emocjonalnie. Cieszyła się, kiedy ktoś go wspominał, napisał coś o nim. Nie chciała, żeby został zapomniany - wspomina Henryk Frączek, szwagier Ryśka.

Karolina Riedel, córka: - Czasy były trudne, raz było biedniej, raz "na bogato", ale zawsze było między nami wiele uczucia. Dużo miłości. Zasługa w tym rodziców. Myślę, że dobrze nam się dorastało z Bastkiem, widząc, jak Mama i Tata szanują się i kochają. Wiedzieliśmy, że naszych rodziców łączy właśnie miłość: prawdziwa, która wiele znosi, jest cierpliwa, ale też budująca i pełna troski. Dzisiaj potrafię to docenić i wiem też, jak wiele pracy trzeba włożyć, żeby takie uczucie mogło przetrwać. Jak wiele trzeba z siebie dać. Mama kochała Tatę i była wobec niego bardzo opiekuńcza. Można było to dostrzec nawet w drobnych gestach. Przygotowywała mu kanapki, kiedy wyjeżdżał na trasę, dbała, żeby przed koncertem wypił gorącą herbatę, a kiedy schodził ze sceny - zawsze okrywała go czymś ciepłym. Tata to doceniał. Był na tyle silną i indywidualną jednostką, że gdyby mu to w jakikolwiek sposób przeszkadzało, potrafiłby tę troskę odrzucić. A tego nigdy nie zrobił.

Kilka lat po śmierci swojego męża Małgorzata "Gola" Riedel wypowiedziała się dla jednej z gazet: "Myślę, że dzisiaj też wyszłabym za Ryśka, choć parę rzeczy bym zmieniła. Czasami ludzie mówią: Gosia, tyle lat minęło, a ty ciągle sama. Ale nie umiałabym inaczej."

Gola zmarła w 2007 roku. Na wspólnym nagrobku jej i Ryśka oprócz widnieje napis "Tylko Ty i Ja..." - cytat z piosenki, którą Riedel zaśpiewał przed laty specjalnie dla niej.

"Czy przyjmiesz mnie mój Boże, kiedy odejść przyjdzie czas..."

Problemy Ryśka nie były tajemnicą. Fani znali jego piosenki i bezbłędnie odczytywali treść wielu z nich, gdzie ich idol rozliczał się ze swoim życiem i swoimi wyborami. Narkotyki pojawiły się w jego życiu na przełomie lat 70. i 80. Była to po prostu rozrywka, alternatywa dla wszechobecnego wówczas alkoholu, którego Rysiek nie lubił. Nikt nie myślał, że to się źle kończy, że narkotyk silnie uzależnia. W PRL o tym się nie mówiło. Narkotyki długo były tematem tabu. W tę "zabawę" wciągnęło się wielu zdolnych i ciekawych ludzi - artystów, poetów, muzyków. Niektórzy z nich zapłacili za ten "romans" najwyższą stawkę, w tym i Riedel. Ostatnie lata to już czas poważnej walki, o ogromną stawkę... o życie.

Mówi Marta Gaszyńska, znajoma Ryśka - Jego dramat rozgrywał się na oczach rodziny, przyjaciół, zespołu, fanów - sama pamiętam jeden z detoksów na Sobieskiego w Warszawie i te słynne pielgrzymki pod okno.

Rysiek siadał na parapecie i śpiewał dla ludzi, którzy go wprost uwielbiali. Nigdy niczego nie tuszował. Mam wrażenie, że on jeszcze wtedy nie dotknął dna, że to nie był jeszcze ten moment, kiedy Rysiek Riedel był przygotowany na podjęcie ostatecznej walki. Z pewnością by to zrobił, ale śmierć niestety go wyprzedziła.

- Rysiek z Golą przyjechali kiedyś do mnie do Katowic... o drugiej w nocy - mówi Tadeusz Szczepański - był początek lipca 1994 roku, łatwo więc dopowiedzieć sobie, co wkrótce miało nadejść... Dziwnie to wszystko wyglądało. Zbierało się na deszcz, ale nie padało. Było strasznie parno... Rysiek nie mógł doczekać się świtu. Koniecznie chciał wyjść na zewnątrz, żeby pogadać. "A tutaj nie możesz? Mam trzy pokoje, pogadamy w jakimś ustronnym miejscu", pytałem. "Nie, nie chcę... Chciałbym wyjść", przekonywał. Męczył się w tym dusznym mieszkaniu. W końcu przyszedł świt i około piątej rano wyszliśmy w blasku słońca na zewnątrz. Powietrze było lżejsze. Usiedliśmy na pagórku i wtedy powiedział: "Ziomal, ja czuję, że to już koniec. Czuję, że już umieram".

Skoro ktoś przyjeżdża do ciebie w środku nocy i czeka do świtu, żeby pogadać, to musi być szczególna sprawa... Czułem, że chciał powiedzieć mi coś ważnego. Zbyt tajemnicze było to wszystko. Nie dowierzałem jednak temu, co usłyszałem, choć wyraził się bardzo jasno. Nie mogłem mu też wtedy odpowiedzieć: "Przestań, co tam opowiadasz...". To nie był moment na takie banały.

Zapytałem tylko: "Rysiu, a to się czuje?". Odpowiedział, że tak. Nie potrafił jednak nazwać tego uczucia ani opisać momentu spotkania z przeznaczeniem... Później zainteresowałem się tymi sprawami i faktycznie, ludzie uduchowieni odbierają pewne sygnały, znaki czy odczuwają wewnętrzny niepokój w obliczu śmierci. Wiele razy rozmawialiśmy o umieraniu, ale nigdy nie byliśmy tak blisko tego - nie wiem - stanu, momentu...

Rysiek Riedel umarł 30 lipca w chorzowskim szpitalu. W mieście, gdzie się urodził. We wrześniu obchodziłby 39. urodziny. Pogrzeb odbył się z początkiem sierpnia w Tychach.

Mówi Sebastian Riedel: - Było coś symbolicznego w jego pogrzebie. To wydarzenie było jego ostatnim koncertem. Był głównym bohaterem tego dnia, specjalnie dla niego znów zjechały się tysiące ludzi. Niestety z tego koncertu nie wracaliśmy już razem... Było to tak niezmiernie smutne i rozdzierające. Wcześniej zastanawialiśmy się w czym go pochować. Garnitur oczywiście nie wchodził w grę. Doszliśmy do wniosku, że powinien zostać ubrany tak jak lubił. Wybrałem z szafy jego najlepsze ciuchy: kowbojskie buty, spodnie, dobrą koszulę i zawieszkę na szyję. W dłoniach trzymał kapelusz. Jak w westernach. Na trumnę, zamiast ziemi, rzuciłem jego harmonijkę. Wszyscy w rodzinie przeżyliśmy to bardzo ciężko. Patrzyłem na Mamę i było mi jej tak bardzo żal... Straciła najbliższego sobie człowieka. Kochali się bardzo.

Jego mogiła oblegana była jeszcze kilka miesięcy, właściwie aż do zimy. Wiosną fani znów powrócili. Z gitarami, śpiewnikami. Grób Riedla jeszcze przez wiele miesięcy tonął w kwiatach, koralikach, harmonijkach, które fani oddawali swojemu idolowi. Nie inaczej jest i dzisiaj - w rocznicę śmierci czy urodzin Ryśka jego mogiła (z wykutymi na niej słowami "w życiu piękne są tylko chwile") tonie wtedy w zniczach i kwiatach. Nie brakuje też pamiątek, które fani jak dawniej, zostawiają na jego grobie.

"Wspaniali ludzie nie powrócą, nie powrócą już..."

Wiele się zmieniło od czasów, kiedy Rysiek Riedel wychodził na scenę z charakterystycznym zawołaniem - "się macie ludzie!". Czas jednak obszedł się z jego osobą dobrze. Jest przecież pamiętany i doceniany. Nie tylko, jako świetny wokalista, ale przede wszystkim jako niepoprawny niebieski ptak. W czym tkwił ten fenomen? Odpowiedź na to znajduje być może śląski dziennikarz Marek Twaróg - odczuwamy powszechną tęsknotę za ideałami, które Rysiek wyznawał. Bo przecież ideały te nosimy w sercu wszyscy, ale niewielu z nas decyduje się naprawdę za nimi podążać. Dlatego tak wzdychamy do Riedla - bo tylko on ten swój tobołek z marzeniami rozpakował.

Chciał być wolny i mu się udawało. Chciał żyć obok pędzącego świata, lekceważyć etaty, pensje, podwyżki cen i politykę - i żył rodziną, muzyką, miłością. Chciał grać, zawojować sceny, żyć sztuką muzyki i sztuką słowa - i to robił. Żyliśmy jego życiem, a właściwie on żył za nas. I do dzisiaj nas jego życie fascynuje, bo zrobił Riedel wszystko to, co my chcielibyśmy robić, gdyby nie osaczająca nas zwykłość życia. Pokazał, że z tyskich bloków można wyfrunąć ponad śląskie dachy, ponad szarość i codzienność, że można podążyć za snem, nawet jeśli to sen wariacki o kowbojach i Indianach w anturażu śląskich hałd. I gdyby tylko nie te przeklęte narkotyki...

Rysiek doczekał się filmu biograficznego pt. "Skazany na bluesa", sztuki teatralnej, pomnika w rodzinnych Tychach, dwóch książek (ostatnia wydana w tym roku pt. "Rysiek Riedel we wspomnieniach"), wykonania swojego tekstu ("Wehikuł czasu") przez słynną Metallicę, ale przede wszystkim szacunku fanów. "Dla Was będę śpiewał do końca!" - tymi słowami zakończył ostatnią w swoim życiu Rawę Blues. Przeczuwał, czy nie przeczuwał... w piosenkach wciąż żyje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: ryszard riedel | Dżem
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy