Red Hot Chili Peppers w Krakowie: Miasto aniołów (relacja, zdjęcia)

Anthony Kiedis (Red Hot Chili Peppers) w Krakowie /fot. Bartosz Nowicki

Od pamiętnego pierwszego koncertu "Papryczek" w Polsce minęło nieco ponad 10 lat, a do dziś trwają dyskusje, czy naprawdę był on aż tak zły. Wtorkowy (25 lipca) występ Red Hot Chili Peppers na Stadionie Cracovii takiego wrażenia nie wywołał, ale na pewno nie zabraknie tematów do dłuższych rozważań.

3 lipca 2007 r., 60 tysięcy fanów na Stadionie Śląskim w Chorzowie przeciera oczy (i uszy) ze zdumienia. Wokalista Anthony Kiedis zachowywał się tak, jakby na scenie był za karę, w dodatku jego forma głosowa na pewno nie była najwyższa. Pozostali muzycy niespecjalnie byli zainteresowani publicznością, na dłuższe chwile odjeżdżali w improwizacje, które sprawiały, że temperatura wyraźnie opadała.

Repertuar - jak na pierwszą wizytę w naszym kraju - też pozostawił niedosyt, bo w programie zabrakło wówczas m.in. wielkich przebojów "Under the Bridge", "Give It Away" i "Otherside".

Reklama

Dwa kolejne koncerty w Polsce, podczas Impact Festival w Warszawie (27 lipca 2012 r.) i Open'er Festival w Gdyni (niemal równo rok temu, 30 czerwca 2016 r.), nieco przekreśliły ten wątpliwej jakości obraz. Ostatnia płyta "The Getaway" (2016) pokazała, że kryzys po poprzednim albumie "I’m With You" (2011) najwyraźniej też został zażegnany.

Amerykanie nie są mistrzami równej formy koncertowej, wziętej jak spod sztancy, że nigdy nie schodzą poniżej pewnego, wysokiego poziomu. Zdarzają im się ewidentne wpadki (Chorzów nie był wyjątkiem), zdarzają się też rzeczy wielkie. To sprawia, że jest o co się kłócić i o czym dyskutować. Tak samo zapewne będzie po występie w Krakowie.

Co ciekawe, poprzednio tak duży koncert zagranicznej gwiazdy na Stadionie Cracovii (jeszcze starym, na miejscu którego we wrześniu 2010 r. otwarto nowy na 15 tys. krzesełek) odbył się niemal dokładnie 23 lata temu. W strugach ulewnego deszczu dla niewielu ponad 4 tys. przemokniętych fanów wystąpił wówczas Bob Dylan. Teraz dopisała zarówno pogoda, jak i frekwencja (choć do wyprzedanego stadionu nieco zabrakło, a ochroniarze tuż przed rozpoczęciem koncertu wpuszczali fanów z płyty do sektora Golden Circle pod sceną).

Początek dał mocne nadzieje, że tym razem forma Red Hot Chili Peppers będzie powyżej średniej. Przy "Around the World", "Dani California" i "Scar Tissue" ciężko było ustać w miejscu, a funkująco-rockowa maszyna szybko weszła na wysokie obroty.

Główna w tym zasługa basisty Flea, który wykonywał dzikie podskoki, dośpiewywał chórki, a w "Pea" całkiem przejął mikrofon. Pochodzący z płyty "One Hot Minute" utwór był sporą niespodzianką w Krakowie, bo zespół sięgnął po niego dopiero po raz czwarty w tym roku, a do setlisty wrócił po trzech miesiącach.

Takich rarytasów było całkiem sporo, bo Amerykanie rzadko kiedy grają identyczny zestaw dwa razy pod rząd. To przeciwieństwo innych rockowych weteranów, którzy na trwających po kilkanaście miesięcy trasach dokonują czasem tylko kosmetycznej zmiany trzech czy czterech utworów.

A "Papryczki"? Poza wspomnianym "Pea" przypomniały tytułowy przebój z pomnikowej płyty "Blood Sugar Sex Magik" z 1991 r., uznawanej dość zgodnie za najlepszą w dorobku kalifornijskiej formacji. W tym roku fani mogli go usłyszeć dopiero po raz piąty, stosunkowo rzadko grali też "Wet Sand" ze "Stadium Arcadium" (2006).

Po mocniejszym początku tempo nieco siadło w środkowej części koncertu, choć "Dark Necessites" i "Go Robot" z najnowszej płyty pokazują ciekawy kierunek poszukiwań - szczególnie ten drugi przywołujący klimat tanecznych lat 70. i 80. W "Go Robot" bas Flea dodatkowo wzmacniał również obsługujący cztery struny asystent koncertowego menedżera Samuel Bañuelos III. Na scenie pojawiali się też incydentalnie Chris Warren (instrumenty perkusyjne) i Nate Walcott (klawisze), ale ich rola była niemal niezauważalna.

A jak wypadli pozostali liderzy Red Hotów? Mieszane uczucia wzbudził u mnie Anthony Kiedis. Czasami wokalista wydawał mi się wprost najsłabszym ogniwem kwartetu, gdy jego głos sprawiał wrażenie pozbawionego siły i żaru. Wiemy też nie od dziś, że Kiedis mistrzem konferansjerki nie jest, trochę honor w tej kwestii ratował Flea (na koniec dziękował "z głębi serca", życząc wszystkim "pokoju i miłości").

Zdaniem wielu fanów gitarzysta Josh Klinghoffer nigdy nie dorówna Johnowi Frusciante, którego zastąpił w 2009 r. Muzyk wciąż sprawia wrażenie wycofanego, bardziej zainteresowanego swoimi butami, niż nawiązaniem kontaktu z osobami pod sceną. Bardziej od jego solówek w pamięć zapadają jednak wyeksponowane partie Flea i solidnie czadowe dudnienie perkusisty Chada Smitha.

Najlepsze wrażenie na mnie zrobił sentymentalny powrót do początku lat 90. "Blood Sugar Sex Magik" i "Suck My Kiss" przypomniały czasy, gdy w Kalifornii wykuwał się crossover (czyli mieszanka m.in. funku, rocka, punk rocka, hip hopu, a nawet jazzu).

"Sometimes I feel/Like I don't have a partner/Sometimes I feel/Like my only friend/Is the city I live in/The city of angels" - te wersy rozpoczynające balladę "Under the Bridge" z Kiedisem śpiewał cały stadion.

A koniec nie mógł być inny - wykrzyczany "Give It Away" sprawił, że choć na moment zapomnieliśmy o wszystkich wątpliwościach, które pojawiły się w ciągu poprzednich niespełna dwóch godzin.

Sprawdź tekst utworu "Under The Bridge" w serwisie Teksciory.pl!

Setlista koncertu Red Hot Chili Peppers w Krakowie:

"Intro Jam"
"Around the World"
"Dani California"
"Scar Tissue"
"Dark Necessites"
"Pea"
"Wet Sands"
"Search and Destroy" (cover The Stooges)
"Go Robot"
"Californication"
"Aeroplane"
"Blood Sugar Sex Magik"
"Sick Love"
"Suck My Kiss"
"Under the Bridge"
Bis:
"Goodbye Angels"
"Give It Away".

Michał Boroń, Kraków

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Red Hot Chili Peppers
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy