Paul Is Dead. Jak powstała najsłynniejsza teoria spiskowa dotycząca muzyka?

The Beatles w 1967 roku. Według legendy miejskiej już nie z Paulem McCartneyem /John Pratt/Keystone /Getty Images

W 1969 roku świat po raz pierwszy usłyszał o jednej z najsłynniejszych teorii spiskowych na świecie. Paul McCartney nie żyje, a The Beatles i sztab ludzi z wytwórni, chcąc uniknąć masowej histerii, ukrywają ten fakt przed opinią publiczną. Od tamtego minęło 50 lat, a teoria spiskowa znana jako "Paul Is Dead" rozpala wyobraźnie tropicieli tajemnic i konspiracji na równi ze śmiercią Elvisa i poszukiwaniem UFO.

Geneza

Jest rok 1966. Paul McCartney w trakcie jednej z sesji nagraniowych, kłóci się ze swoimi kolegami, zdenerwowany wsiada do samochodu, a następnie ginie w makabrycznym wypadku. O tragedii jako pierwsi dowiadują się członkowie zespołu, którzy wraz z menedżmentem decydują się zatuszować całą sprawę.

The Beatles mieli obawiać się masowej histerii i licznych samobójstwo, tak jak miało to miejsce m.in. przy okazji śmierci Marilyn Monroe. Zgon McCartneya został więc wyciszony, a sam muzyk został zastąpiony przez sobowtóra, którego wybrano podczas castingu. Legenda miejska głosi, że na "nowego McCartneya" wybrano Williama Shearsa Campbella. Aby wyeliminować możliwość rozpoznania nowego Beatlesa Szkot miał zostać wytrenowany - zachowywać się, mówić i śpiewać jak swój poprzednik. Teoria głosi, że to właśnie po śmierci McCartneya zdecydowano się zmienić wizerunek grupy.

Reklama

Początki spiskowej teorii sięgają jeszcze 1967 roku, jednak apogeum jej popularności to jesień 1969 roku. Zaczęło się od artykułu w gazecie studenckiej działającej przy Drake University pt. "Czy Paul McCartney nie żyje". To właśnie on jako pierwszy przedstawiał kompletną historię wypadku oraz odwoływał się do "dowodów", czyli do okładek płyt grupy oraz piosenek słuchanych od tyłu, w tym przede wszystkim utworu "Revolution 9" z "White Album".

Apogeum

Kluczowym momentem dla rozrostu całego mitu był październik 1969 roku, kiedy to Russ Gibb z radiostacji WKNR-FM odebrał telefon od mieszkańca Detroit - Toma - który na antenie opowiedział o całej tajemniczej historii. Mężczyzna o spisku mówił przez ponad godzinę, podając również cytaty, które odnalazł w od tyłu puszczanych piosenkach.

Plotka na temat śmierci McCartneya zaczęła rozchodzić się po mediach na całym świecie. Wkrótce o sytuacji wiedziały już tysiące zatroskanych fanów. W kolejnych dniach pojawiły się kolejne audycje, w których dyskutowano na temat prawdziwości teorii. Intrygę podsycał fakt, że z życia publicznego wycofał się McCartney, który zaszył się na farmie w Szkocji, gdyż nie mógł pogodzić się z tym, iż The Beatles powoli ulegają rozpadowi.

Aktywni byli natomiast inni członkowie formacji, którzy niemal na każdym kroku, wraz ze sztabem menedżerskim dementowali doniesienia o śmierci McCartneya. Jednak zanim przejdziemy do ich komentarzy, warto przeanalizować, jakimi dowodami posługiwali się piewcy teorii.

Ukryte szczegóły prawdę ci powiedzą

Warto zauważyć pewną rozbieżność w zwolennikach legendy o śmierci McCartneya. Kluczowa jest bowiem rzekoma data wypadku muzyka. Pierwsze teorie mówiły, że Paul zginął w styczniu 1966 roku, inne, że stało się to dopiero w listopadzie. Ci pierwsi ukryte znaki widzieli już na płycie "Yesterday and Today", gdzie pierwotna okładka przedstawiała zespół w otoczeniu zdefragmentowanych ciał oraz mięsa.

Taka scenografia miała sugerować okropny wypadek. Na ręce McCartneya znajduje się natomiast szczęka, co sugerować miało, że stracił zęby podczas wypadku.  W zmienionej wersji okładki artysta trafił do kufra, co sugerowało, że od dawna leży w trumnie.

Ci, który twierdzili, że McCartney zmarł w styczniu odwoływali się również do płyt "Rubber Soul" i "Revolver".

Większość zwolenników teorii była przekonana, że dowodów trzeba szukać jednak dopiero od płyty "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band". To właśnie na tej okładce znaleziono szereg argumentów za śmiercią McCartneya (zmarli ludzie wokół, wykopany grób). Kluczowy dla wielu okazał się szczegół we wkładce płyty - na ramieniu muzyka znajdowała się naszywka ze skrótem O.P.P. (Policja Prowincji Ontario), którą błędnie odczytywano jako O.P.D (officially pronounce dead - oficjalnie uznany za zmarłego). Inni natomiast uznawali, że sobowtór McCartneya był policjantem z Ontario i to jest tego dowód.

"White Album" analizowano natomiast pod kątem piosenek. To właśnie utwór "Revolution 9" cofnięty od tyłu miał zawierać słowa "Nakręć mnie, martwy człowieku", które zapoczątkowały całą spiralę domysłów w mediach.

Wnikliwie zbadano też nowy album The Beatles "Abbey Road".  Zwrócono uwagę na fakt, że muzycy idą w orszaku pogrzebowym, a McCartney jest bosy, co symbolizuje martwego człowieka. Po prawej stronie stać miał samochód z zakładu pogrzebowego, a na będącym po lewej Garbusie odczytano rejestrację 281F, co odszyfrowano jako "28 IF" - 28 lat miałby McCartney gdyby żył. Lider grupy trzyma też papierosa w prawej ręce, mimo że normalnie jest leworęczny, to również miał być dowód na istnienie sobowtóra.

Paul żyje i ma się dobrze

Jeszcze 10 października, zanim w radio opanowała słynna teoria, rzecznik zespołu Derek Taylor stwierdził: "Ostatnio zalewają nas pytania o to, czy Paul nie żyje. Jesteśmy pytani o to od lat, ale ostatnie kilka tygodni obserwujemy nasilenie. Dzwonią do mnie z radiostacji na całym  świecie" - mówił.

Biuro prasowe formacji w mocniejsze tony uderzyło dopiero 21 października, kiedy to całą historię nazwano "stekiem bzdur" i dodano, że ta legenda krąży już po świecie od dwóch lat. "Paul jest z nami" - zakończono.

"Jeśli ludzie chcą w to wierzyć, to w to uwierzą, mogę tylko powiedzieć, że to nie prawda" - mówił Ringo Starr. Wtórował mu również John Lennon, nazywając całą sprawę nonsensowną. "To jednak z najgłupszych rzeczy, jakie słyszałem w swoim życiu" - mówił. Artysta dostrzegał jednak fakt, że zamieszanie wokół  "Abbey Road" może przynieść korzyści marketingowe.

Sam McCartney, który w czasie wybuchu największego zamieszania przebywał na wsi, nieco nie zdawał sobie sprawy wokół afery, która zaistniała. "Gdybym zmarł, pewnie dowiedziałbym się jako ostatni" - żartował. Dopiero, gdy reporterzy dotarli na farmę McCartneya ten zdał sobie sprawę, co się wokół niego dzieje.

"Być może plotki wybuchły, bo ostatnio było mało mnie w mediach. Przez całą karierę pojawiałem się wystarczająco dużo i nie mam nic do powiedzenia obecnie. Cieszę się, że przebywam teraz z rodziną i mogę pracować, kiedy chcę. Ostatnie 10 lat byłem ciągle aktywny, pora nieco się wyciszyć. Robię to, gdy tylko mogę. Chciałbym być mniej znany" - mówił magazynowi "Life".

"Paul nie żyje" wciąż ciekawi

Po stanowczych dementi sprawa powoli ucichła, jednak nie oznacza to, że o niej zapomniano. Rozwój telewizji oraz internetu sprawił, że teoria wraca co jakiś czas. Na temat legendy powstał nawet film pt. "Paul McCartney Really Is Dead: The Last Testament of George Harrison", który stworzono na bazie rzekomych nagrań zmarłego w 2001 roku Beatlesa.

Dziennikarze "Rolling Stone" słusznie zauważyli, że gdyby nie "Paul Is Dead" i chwilowa histeria na ten temat, nikt w przyszłości nie próbowałby stworzyć podobnych teorii dotyczących 2Paca, Steviego Wondera i Avril Lavigne.

Cała teoria miała też wpływ na to, jak najwierniejsi z fanów konsumują muzykę. Bo nie chodziło już jedynie o słuchanie, a także o szukanie ukrytych szczegółów i faktów, które artysta chce przekazać tylko zagorzałemu sympatykowi.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: beatles | Paul McCartney
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama