Jan Lewan: Niespełniony amerykański sen króla polki

Jack Black jako Jan Lewan w filmie "Król polki" /RED HOUR FILMS/ELECTRIC DYNAMITE/PERMUT PRESENTATIONS/SHIVHA / B /East News

Wyjechał do Stanów Zjednoczonych, bo chciał zrobić karierę i stać się wielką gwiazdą tamtego show-biznesu. W tym wypadku historia "od pucybuta do milionera" skończyła się jednak ogromną aferą, aresztowaniem i niemal utratą życia. Jednak król polki, bo tak nazywają w USA Jana Lewana, mimo upadku na dno, jeden ze swoich celów osiągnął - nie odejdzie w całkowite zapomnienie.

Polak za Oceanem

Jan Lewandowski urodził się w 1941 roku w Bydgoszczy. Przyszły król polki od najmłodszych lat interesował się śpiewaniem. "Muzyka była całym jego życiem" - wspominała w dokumencie "Człowiek, który chciał zostać królem polki" była już żona Lewana, Rhonda. Właśnie ze śpiewaniem ambitny Polak postanowił związać swoje życie. Występował m.in. w Teatrze Syrena w Warszawie, a także W Opolu i za granicą - w Niemczech, Bułgarii, Czechosłowacji, ZSRR i Rumunii.

Lewandowski uznał jednak, że w komunistycznym kraju jego kariera nigdy nie rozwinie się tak, jakby sobie tego życzył. Przy nadążającej się sposobności, a taka zdarzyła się na początku lat 70., Lewandowski uciekł z kraju. "To było jego największym marzeniem. Myślał, że ktoś się do niego zgłosi i że wystąpi w telewizji" - mówił jego były kolega, Pete Chacho.

Reklama

Polak najpierw mieszkał w Kanadzie, a następnie przedostał się do Stanów Zjednoczonych. Jednak z przekroczeniem granicy USA, okazało się, że nikt na Lewana nie czekał z kwiatami, a sny o potędze musiał odłożyć na potem.

Marzenia o bogactwie

Jeszcze w Kanadzie zaczynał od najniższego szczebla - pracował na stacji benzynowej, w rzeźni, był śmieciarzem oraz pracownikiem obsługi hotelowej w Niagara Falls (menedżer hotelu widząc jego sytuację, zlitował się nad nim i dał mu pracę).

Swoją pasją, która miała przynieść mu sławę, Lewan zajmował się wieczorem - śpiewając piosenki zabawiał imigrantów z Europy w klubach. "Gdy zaczynał, ludzie się z niego śmiali" - opowiadał Chacho. Problematyczna okazała się znajomość języka angielskiego, którego piosenkarz nie opanował biegle przez wszystkie swojego lata życia w Stanach. 

Los Lewandowskiego odmienił się dopiero w Pensylwanii, a dokładniej w Hazleton. Tam, w trakcie jednego z występów, poznał swoją żonę, Rhondę. "Zauroczyłam się. Był szarmancki, wyrafinowany. Artysta z klasą i akcentem" - wspominała.

Kluczem do sukcesu okazały się dwie rzeczy - polka oraz inwestycje. Wokalista wcześniej nie był wyjątkowo mocno związany z tym gatunkiem muzyki, ale zdał sobie sprawę, że różne środowiska, głównie polonijne, za polką dosłownie szalały. Założył więc swój zespół o nazwie Jan Lewan Ochestra, w skład którego weszli początkowo: wspomniany Pete Chacho, Berni Gurnari, Bob Streit, Stephen Kaminski, Andrzej Chwastek, Wash King, Marty Delehanty oraz prawa ręka Lewandowskiego, Steve Saive.

Lewandowski dla fanów polki stał się niemal bogiem, co najlepiej oddają nagrania z tamtych lat, na których starsi ludzie szczelnie wypełniają sale, w których występował. Szybko okazało się jednak, że samozwańczy król polki na swoich koncertach nie zarabia kilkudziesięciu lub chociaż kilkunastu tysięcy dolarów. Stawki dla Polaka i jego bandu były symboliczne, a biorąc pod uwagę to, że musiał opłacić muzyków, Lewan nie wychodził nawet na zero.

Jednak duma nie pozwalała przyznać mu, że jest bez grosza przy duszy. Postanowił rozszerzyć swoją działalność i zbudować imperium, w które każdy z jego fanów mógł inwestować, a następnie sam z tego czerpać korzyści. Problem polegał jednak na tym, że jego zapleczem finansowym były słabo opłacane koncerty, do których niedługo później doszedł nierentowny sklep z pamiątkami.

Oczywiście o tym, że Lewandowski jest bankrutem, nie wiedzieli jego fani, którzy bezproblemowo zaczęli wokaliście oddawać swoje oszczędności. Dodajmy, że skusiła ich też perspektywa niebagatelnego zysku. W czasie, gdy banki w Stanach oferowały jedynie trzy procent zysku, Lewan obiecywał 12 procent zarobku od zainwestowanych pieniędzy. Na potwierdzenie swoich słów, król polki wystawiał swoim klientom weksle, oczywiście nie mając na to zgody, co w przyszłości okazało się jednym z jego gwoździ do trumny.

Jednak początkowo interes szedł świetnie, a ludzie nie widzieli problemu w tym, że w czasach kryzysu oferuje im "gruszki na wierzbie", bo przecież Lewandowski był sympatycznym człowiekiem.

Apogeum imperium króla Polki z papieżem w tle

Wekslowy biznes Jana Lewana nabrał rozpędu za sprawą poczty pantoflowej. Lewan przyjmował pieniądze od nowych inwestorów, mimo że pod obserwację wzięła go skarbówka, a Pensylwańska Komisja Papierów Wartościowych zagroziła Polakowi konsekwencjami prawnymi.

Czy muzyk przejął się coraz większymi problemami? Nie bardzo. Ciągle szukał kolejnych osób, mogących powierzyć mu pieniądze, a przy okazji, w nieco zaskakujący sposób, zaczął pracować nad swoją wiarygodnością. Umocnienie wizerunku poważnego biznesmena przyszło wraz z utworzeniem biura podróży. Lewan oferował ekskluzywne wycieczki po Europie, a największym hitem była podróż do Rzymu, gdzie dzięki jego koneksjom uczestnicy wycieczki mogli spotkać... Jana Pawła II.

Znajomość Lewandowskiego z papieżem była tematem licznych dyskusji. Zastanawiano się, w jaki sposób zwykłemu wokaliście udało się zaskarbić sympatię głowy Kościoła. Spekulowano, że Karola Wojtyłę znał jeszcze ojciec Jana lub sam gwiazdor przyjaźnił się z sekretarzem papieża. Mówiło się też, że do Watykanu przekazano odpowiednią kwotę pieniędzy. Jedno jest pewne - dla wielu fakt, że Jan Lewandowski potrafił zorganizować prywatną audiencję u papieża, miał dowodzić jego nieposzlakowanej opinii. "Gdybyś był na tej wycieczce, zaufałbyś mu" - mówił jeden z inwestorów.

Również kariera muzyczna rozwijała się w najlepsze. Mimo iż Lewan wciąż na koncertach zarabiał grosze, mógł pochwalić się nie lada wyróżnieniem. W 1995 roku został nominowany do nagrody Grammy w kategorii najlepszy album polka ("Jan Lewan And His Orchestra"), a w Los Angeles poznał się z największymi gwiazdami branży muzycznej.

Jednak finansowy monolit króla Polki wkrótce się zawalił. Wątpliwości członków zespołu i inwestorów nasilały się z każdym tygodniem, a system załamał się po... wyborach Mrs. Pensylwanii, w których startowała żona Jana, Rhonda.

Początek końca

Od 1998 roku historia Jana Lewana dynamicznie przyśpieszyła. Zaczęło się od wspomnianych wyborów missis. Wokalista intensywnie wspierał swoją żonę, która wygrywając chciała udowodnić, że nie jest jedynie żoną sławnego męża. Ten zafundował miłości swojego życia lekcje tańca i dykcji oraz najdroższe stroje. Dodatkowo w dniu wyborów, na imprezę Polak przywiózł kilka autobusów swoich fanów, aby kibicowali Rhondzie.

Ostatecznie żona Lewandowskiego zwyciężyła, jednak zanim laureatka zdążyła nacieszyć się tytułem, wybuchł skandal. Lokalne media ustaliły, że jeden z jurorów został przekupiony. Organizatorzy nakazali oddanie korony pierwszej wicemissis, co stało się dopiero po latach.  

Jak natomiast sytuacja wpłynęła na stan finansów Lewana? Skandal z łapówką w tle, o wręczenie której posądzano Polaka (czego jednak nigdy mu nie udowodniono), sprawił, że nikt więcej nie chciał powierzyć mu swoich pieniędzy. Co więcej, inwestujący wcześniej zażądali zwrotu swoich oszczędności wraz z odsetkami. Roszczenia oraz brak nowej gotówki sprawiły, że jego piramida finansowa całkowicie się rozpadła.

Prowadzący sprawę wokalisty zwrócili uwagę, że jego system przypominał schemat Ponziego, który polegał na wykorzystywaniu pieniędzy od nowych inwestorów na spłatę odsetek dla starych klientów. Gdy fundusze przestały napływać, źródło Lewana wyschło.

Jakby tego było mało, w trakcie podróżowania na jeden z koncertów doszło do tragicznego wypadku, wskutek którego zginęło dwóch członków zespołu, a syn lidera grupy w stanie krytycznym trafił do szpitala.

To załamało Lewana, który przestał występować i tonął w długach. Jego klienci nie uwierzyli mu w zapewnienia, że dokładny spis kwot do oddania uległ zniszczeniu podczas wypadku. Jego finansów nie podratowała również wyprzedaż majątku. Ponownie zainteresowała się nim również Komisja Papierów Wartościowych po otrzymaniu anonimowego donosu o łamaniu prawa przez gwiazdora.

W końcu w 2001 rok Jan Lewan został aresztowany za liczne oszustwa oraz stworzenie piramidy finansowej. Według śledczych król polki oszukał ponad 400 osób w 22 stanach na łączną kwotę prawie pięciu milionów dolarów. Sam Lewan do końca twierdził, że nie był świadomy tego, co robi i jego aresztowanie nie pozwoli zwrócić mu długów.

Sąd wymierzył mu karę pięciu lat i 11 miesięcy pozbawieni wolności. Polak trafił do więzienia o zaostrzonym rygorze, gdzie przesiadywali zazwyczaj mordercy i gangsterzy. Nie wszyscy rozumieli, jak doszło do tego, że piosenkarz trafił między skazanych za najcięższe przestępstwa. Wśród więźniów pojawiła się natomiast plotka, że Lewandowski był pedofilem, co skończyło się atakiem w celi i poderżnięciem mu gardła.

Morał? Nie w tym przypadku

Wokalista przeżył atak i dzięki temu został przeniesiony do lżejszej placówki. Tam odsiedział resztę kary aż w 2009 roku wyszedł na wolność. Czy w związku z tym przemyślał swoje zachowanie? "Otaczałem się złymi ludźmi, a dobre rady ignorowałem" - mówił po latach.

Lewan wciąż nagrywa płyty, sprzedaje pamiątki, tym razem za pośrednictwem swojej strony internetowej oraz organizuje wycieczki do Polski (najbliższa o nazwie Farwell Tour 2018 startuje we wrześniu). Czy coś się zmieniło w jego podejściu do życia? W więzieniu Lewandowski zetknął się z rapem, który po wyjściu na wolność stał się jednym z ważnych elementów jego muzyki (tzw. polka-rap).

"Popełniłem przestępstwo. Byłem za to w więzieniu, teraz jestem na wolności i nie mam problemu, aby o tym rozmawiać. Nie wstydzę się i nie uciekam" - mówił Lewan telewizji ABC.

Królowi polki jednego odebrać nie można - jego marzenie o zostawieniu po sobie pamiątki na całe życie w pośredni sposób się spełniło.

W 2009 roku ukazał się dokument na temat życia Lewana - "Człowiek, który chciał zostać królem polki", a dziewięć lat później Netflix pokazał film fabularny inspirowany jego życiem (w rolę głównego bohatera wcielił się Jack Black). Sam Lewan, który wciąż walczy o jak największą popularność, nie tylko pomagał twórcom przy filmie, ale miał swój wkład w dobranie ścieżki dźwiękowej. "Powiedział mi (Black- przyp. red.): 'Jan, będę stuprocentowym tobą'. I faktycznie był jak ja" - przyznał muzyk.

Lewan liczy na to, że wiele osób, widząc jego losy na ekranie, zastanowi się w przyszłości na swoimi działaniami, a historia doprowadzi do czegoś pozytywnego. "Kiedy toniesz, łapiesz się wszystkiego, aby pozostać na powierzchni. W przypadku jakichkolwiek konsekwencji musisz je zaakceptować" - stwierdził Lewan.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy