"Festiwal szaleństwa": Jak hartowała się stal [FRAGMENTY KSIĄŻKI]

TSA w 1985 r. - w środku Marek Piekarczyk /Witold Kuliński /Agencja FORUM

Już w piątek, 26 listopada, swą premierę mieć będzie "Festiwal szaleństwa", nowa książka Wojciecha Lisa, nadwornego kronikarza polskiej sceny metalowej. Tylko na stronach Interii możecie zapoznać się z jej obszernymi fragmentami.

Tym razem na 320, bogato ilustrowanych stronach "Festiwalu szaleństwa" Wojciech Lis (autor "Metalowych wersetów", "Decybelowego obszaru radiowego" i współautor "Jaskini hałasu") wziął na warsztat narodziny i rozkwit polskiej metalowej sceny koncertowej w latach 80. i na początku lat 90.

Wspomnienia własne oraz licznych muzyków, organizatorów, dziennikarzy i fanów zebrane w tej cennej publikacji dokumentują nie tylko dziedzictwo jakże siermiężnych czasów PRL-u i początków drapieżnego kapitalizmu, uzupełniając kronikarską lukę, którą wreszcie udało się zasypać, ale i w często przejmujący, a zarazem zabawny sposób opisują coś, o czym jedni dawno już zapomnieli, a drudzy nigdy nie mieli okazji doświadczyć.

Reklama

To książka o ludziach, którzy - na przekór socrealistycznym zrządzeniom losu - organizując, promując, pisząc, kolportując i przemierzając kraj nad Wisłą nie bali się brać spraw w swoje ręce.

--- 

Ksero, ocet i deficyt wiadomości

W latach 80. panował głód muzyki i zarazem deficyt wiadomości na jej temat - tym bardziej na temat ekstremalnego metalu. Podziemna scena metalowa rodziła się, a wraz z nią wszystkie jej składowe elementy - w tym fanziny. Ludzie, którzy je tworzyli, byli dostarczycielami wiedzy wówczas niedostępnej, a przez to ważnej. Byli posłańcami informacji o tej muzyce, która to informacja w latach 80. była nie do przecenienia. Nie bez kozery wiele tytułów z tamtych czasów pozostaje do dziś na ustach archeologów, eksplorujących tematy ekstremy podziemnej i to nie tylko w Polsce. Mam na myśli chociażby Eternal Torment zine, pionierski i bardzo poczytny, a wydawany w Warszawie.

To właśnie pod koniec lat 80. zaintrygował mnie swoimi artykułami publikowanymi w "Na Przełaj", Marcin Wawrzyńczak ze wspomnianego Eternal Torment zine. Wówczas w inspirującym artykule Marcina pt. "Kilka słów o muzyce ekstremalnej", dowiedziałem się o czymś takim, jak scena podziemna. A styl, w jakim pisał o tym zjawisku Wawrzyńczak, był jedyny i niepowtarzalny. W 1989 roku zacząłem smarować pierwsze listy.

Kiedy udławił się Bon Scott?

Zdjęcie ze strzelnicy, naprasowanka na koszulkę z wizerunkiem ulubionego wykonawcy, wycinek z gazety o tymże artyście czy piosenka nagrana z radia. To wszystko cieszyło mnie w beztroskich, szczenięcych latach. W tzw. czasach formacyjnych, które w moim przypadku obejmowały drugą połowę lat 80.

Pasja i determinacja w poszukiwaniu nagrań oraz informacji na temat artystów była u młodych ludzi ogromna. Fani znali składy zespołów, ich dyskografie, pikantne szczegóły dotyczące ekscesów pozakoncertowych i daty. Używając dosadnego przykładu, każdy szanujący się adept heavy metalu, wiedział kiedy Bon Scott (AC/DC) udławił się własnymi wymiocinami, albo, jak ma na imię kochanka Abaddona (Venom), której tenże sprezentował na urodziny rolls-royce'a.

Młodzież kupowała gazety typu "Zielony sztandar", który był periodykiem Naczelnego Komitetu Wykonawczego Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, tylko dla plakatów. Jedni byli szczęśliwi, gdy trafił się Boy George, innych radował wizerunek trio Alphaville, a inni zacierali dłonie na wieść, że na plakacie czeka na nich Sabrina.

Polscy fani z tamtych czasów byli głodni muzyki i koncertów. Zespół TSA grywał aż trzy koncerty dziennie. Wiedziałem o tym, bo w kioskach Ruchu były sprzedawane książeczki o popularnych, polskich zespołach rockowych. O Lombardzie, Maanamie i właśnie o TSA, autorstwa Piotra Nagłowskiego.

Już przyznałem się, że padłem na kolana przed zawartością pierwszej płyty Oddziału Zamkniętego. Natomiast mój drugi przełom muzyczno-estetyczny nastąpił w wakacje 1988 roku w Rybniku. Kupiłem wydany w PRL krążek Venom - "Possessed". Czwarta płyta Brytyjczyków była dla mnie rewolucyjna. Ten konglomerat thrashu, punka i rock'n'rolla, serwowany przez trio z Newcastle, zawładną mną do reszty.            

Album "Possessed" Venom możecie przypomnieć sobie poniżej:

Kakofoniczna donkiszoteria

Pod koniec lat 80. zacząłem pojawiać się na koncertach. Natomiast w 1990 roku, jako 14-latek trafiłem na pierwsze, biletowane imprezy. Nigdy nie zapomnę dwóch składów z Tarnobrzega, tj. DesecrationSuka. To, co sobą prezentowały, było okrutną kakofoniczną donkiszoterią, przepuszczoną przez popularne wówczas głośniki Eltrony. Ta niewyobrażalna nawałnica dźwięków, serwowana przez oba zespoły, wówczas bardzo mi odpowiadała.

W wakacje 1990 roku, zarówno Desecration i Suka zagrały w tarnobrzeskim MPiK-u. Przed budynkiem stała jeszcze milicyjna nysa z funkcjonariuszami pilnującymi ładu i porządku na tym dzikim spędzie. Wtedy w MPiK-u zagrał też staszowski Septic Core. Cały skład zespołów wówczas występujących był mocno inspirowany wczesną twórczością Extreme Noise Terror oraz Napalm Death. Cały koncert był jednym wielkim sprzężeniem gitar oraz nieokrzesaną furią szalejących bębnów. Zaś wariacji młodzieży, nie było końca. Przed koncertem ujrzałem pierwszy raz stoisko z kasetami i zinami, które prowadził niejaki Melon. Wtedy kupiłem od niego swoje pierwsze demo. Była to kaseta pt. "Piąta prostytucja" warszawskiego zespołu Joanna Makabresku.

Festiwale szaleństwa - wariacji młodzieży nie było końca

Warto wymienić te ważniejsze, szalone koncerty z czasów PRL, które inspirowały mnie do napisanie tej publikacji: Slade (1978), Budgie (1982), UFO (1983), Nazareth (1984), Iron Maiden (1984, 1986), Hanoi Rocks (1985), Pretty Maids (1985), Killer (1986), Saxon (1986), Accept (1986), Helloween (1987), Metallica (1987), Overkill (1987), Helloween (1987), Running Wild (1987), Kreator (1988), Nasty Savage (1988), Pungent Stench (1988), DesExult (1988), Exumer (1988), Atomkraft (1988), Samael (1989), Protector (1989), Coroner (1989), Bulldozer (1989), Active Minds (1989), President Fetch (1989), Schizo (1990), Napalm Death (1991).

Wszystkie te koncerty mogły odbyć się w Polsce dzięki wsparciu Przedsiębiorstwa Państwowego Polskiej Agencji Artystycznej "Pagart". To także dzięki kooperacji "Pagartu" oraz Śląskiego Jazz Clubu w Katowicach, powstała Metalmania. Największy festiwal heavymetalowy w Europie Środkowej, którego pierwsza edycja miała miejsce w 1986 roku.

Zobacz archiwalny reportaż telewizyjny (w tym bezcenny wywiad z raczkującym Vaderem!) z pierwszej edycji Metalmanii, która odbyła się w dniach 4-5 kwietnia 1986 roku w katowickim Spodku:

Andrzej Marzec przez 20 lat pracował w Polskiej Agencji Artystycznej Pagart. Odgrywał ogromną rolę w życiu koncertowym kraju. To on zaczął sprowadzać do Polski w latach 80. artystów światowego formatu. Byli wśród nich tacy wykonawcy jak Elton John, Iron Maiden czy Depeche Mode.

W latach 1969-1989 Andrzej Marzec sprowadził do Polski bardzo wielu, różnych stylistycznie artystów.

- Co o tym decydowało? Ciekawa muzyka, którą grali, w połączeniu z popularnością światową i w Polsce. To było kryterium tzw. artystyczno-komercyjne, a drugie - nie mniej ważne, to żądania (oczekiwania) finansowe - naprzeciw naszych możliwości finansowych. Była robiona kalkulacja finansowa, czyli tzw. kosztorys. Następnie zapytania do lokalnych organizatorów, czy są zainteresowani, czy "udźwigną" finansowo imprezę. Oprócz finansów, ważne były możliwości realizacyjne, tj. sala, technika i obsługa na odpowiednim poziomie. Ważną rolę odgrywali także zaufani "eksperci", tzn. dziennikarze muzyczni, fani, prowadzący fanziny, będący często zapraszani wraz z muzyką do radia. To nie była jednoosobowa decyzja, a już w sprawach stricte finansowych (pieniądze z państwowej kasy), to była decyzja dyrekcji PAA Pagart. Moim zadaniem było takie przedstawienie sprawy, aby została zaakceptowana. Teraz często - gwoli kretyńskiej sensacji, pożal się Boże "dziennikarze" z radia i prasy - podają, że decyzje były podejmowane w KC PZPR. Albo, że sekretarz partii, konsultował to z synem / córką lub wnukiem / wnuczką.

Andrzej Marzec podkreśla, że muzycy szkockiego Nazareth i brytyjskiego UFO zmierzyli się z rzeczywistością realnego socjalizmu lat 80. - Nazareth - to bardzo mili, bezproblemowi, wielcy muzycy. To była prawdziwa przyjemność móc z nimi pracować. TSA sprawiało więcej kłopotu niż gwiazdy. Trasa UFO byłą w zimie. Zespół zmienił skład, był to come back z nowym menedżerem i agentem. Z Philem Moggiem przyjechała jego ówczesna dziewczyna - Amerykanka, która traktowało przyjazd do Polski rozrywkowo. Karmiła siebie i narzeczonego wódką i wodą, by nie ulec zatruciu, bo w Polsce, jak słyszała, jest głód i straszna bieda - więc jedzenie może być marne. Dlatego stosowali dietę, ale atmosfera była miła, zespół wesoły i muzycznie bez zarzutu.

Piotr Miecznikowski to dziennikarz muzyczny związany z "Noise Magazine". Znany jest także ze współpracy z "Mystic Art", "Machiną", "Przekrojem", Onet.pl oraz Tattoofest. Miecznikowski ma na koncie kilkaset wywiadów z artystami z całego świata. Doskonale pamięta swój pierwszy wyjazdowy koncert.

- Oczywiście Jarocin. Lat miałem chyba trzynaście, rodzice z jednej strony mi ufali (w szkole byłem straszliwym kujonem) a z drugiej za bardzo byli zajęci swoimi sprawami, żeby się zainteresować czy ten wyjazd "pod namiot" to aby na pewno prawda. Wówczas byłem jeszcze bardziej skoncentrowany na punk rocku i najlepiej pamiętam koncerty Dezertera (do dziś, za każdym razem, ich występy zmiatają mnie z planszy), Defektu Mózgu i Rejestracji. Całego festiwalu nie zobaczyłem, bo trwał bodajże tydzień i to było jednak trochę za dużo, jak dla dzieciaka bez kasy. Poza tym, moja niezdiagnozowana wówczas fobia społeczna dawała o sobie znać w taki natrętny sposób, że najzwyczajniej w świecie nie wyrabiałem w tłumie ludzi. Wciąż mam z tym spory kłopot - deklaruje Piotr Miecznikowski.

Zobacz Kata na żywo w utworze "Wyrocznia" z Jarocina 1986:

---

Fragmenty książki "Festiwal szaleństwa" dzięki uprzejmości Wojciecha Lisa i wydawnictwa KAGRA.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy