Elvis '69

Elvis Presley podczas konferencji prasowej po pierwszym występie w Hotelu International /Michael Ochs Archives /Getty Images

"Chciałem ponownie występować przed publicznością już od dłuższego czasu" - wyjaśniał Elvis Presley na krótko po swoim triumfalnym powrocie na estradę pod koniec lipca 1969 roku. "(Hotel, przyp. autor) International dał mi szansę zagrać tam, gdzie przychodzą ludzie z całego świata. Potrzebuję żywej publiczności. Coraz trudniej było mi występować przed kamerą".

Analizując najbardziej przełomowe momenty w karierze Elvisa Presleya śmiało można postawić tezę, że wydarzenia z końca lipca 1969 roku należały do tych, które można by sklasyfikować w ścisłej czołówce takiego rankingu zaraz po nagraniu przez piosenkarza pierwszej piosenki w 1953 roku, wydaniu singla z utworem "That's All Right (Mama)", zrealizowaniu przez wytwórnię RCA Victor debiutanckiego longplaya "Elvis Presley" w 1956 roku i programie "Elvis" stacji NBC z 1968 roku. Dlaczego? Odpowiedź wydaje się prosta. Po ośmiu latach spędzonych w Hollywood (nie licząc złotego okresu lat pięćdziesiątych) Elvis Presley - ikona muzyki rozrywkowej, człowiek, który dał światu rock'n'rolla i zrewolucjonizował cały przemysł rozrywkowy lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych - powrócił do działalności koncertowej.

Reklama

Decyzję o podjęciu takiego kroku przyspieszyły dwa czynniki. Pierwszym z nich było bez wątpienia wyemitowane w grudniu 1968 roku widowisko stacji NBC. Będące jego częścią koncerty z udziałem publiczności (dwa typu sit down show oraz dwa stand up show) w doskonały sposób unaoczniły osobom ze sztabu Presleya, jak bardzo fani pragną ponownie zobaczyć swojego idola na estradzie. A warto podkreślić, że oddziaływanie programu było znacznie szersze niż obszar Stanów Zjednoczonych. Zapotrzebowanie na Elvisa i jego muzykę po premierze show ze zdwojoną siłą zaczęło płynąć także z Wielkiej Brytanii i krajów europejskich.

W Anglii, w której nie został wyemitowany nowy show stacji NBC, fani piosenkarza zorganizowali nawet specjalną akcję, której celem było doprowadzenie do choćby jednorazowego pokazu. Siedziby największych stacji telewizyjnych zostały zalane listami od brytyjskich fanów Elvisa.

Drugim, równie istotnym, czynnikiem który zadecydował o rozpoczęciu nowego etapu w karierze króla rock'n'rolla były wygasające zobowiązania względem Hollywood. Wiosną 1969 roku Elvis przystąpił do pracy nad swoim ostatnim filmem o proroczym tytule "Change Of Habit" (co w wolnym tłumaczeniu brzmiałoby "Zmiana przyzwyczajenia").

Nim jednak Elvis wcielił się w rolę przystojnego dr Johna Carpentera, właściciela gabinetu w biednej dzielnicy, udał się na plac budowy największego kompleksu hotelowego w całym ówczesnym Las Vegas - hotelu International, w którym jego menedżer wynegocjował kontrakt wart blisko milion dolarów (dodatkowo umowa zapewniała mu zakwaterowanie i transport)! Budynek liczący sobie dwa tysiące dziewięćset pięćdziesiąt sześć pokoi oraz trzysta pięć apartamentów powstawał na terenie dawnego toru wyścigowego, Las Vegas Park Speedway.

26 lutego 1969 roku, pod czujnym okiem przedstawicieli prasy, Elvis zapoznał się z przebiegiem prac a na koniec wizyty w obecności dyrektora hotelu, Alexa Shoofeya oraz impresaria Billa Millera podpisał symboliczny kontrakt (właściwy dokument został podpisany dopiero w kwietniu) na serię występów.

Pierwszy show miał odbyć się niedługo po oddaniu hotelu do użytku - w lipcu 1969 roku. Do tego czasu Presley musiał skompletować zespół i opracować nowy repertuar.

"Elvis był pasjonatem swojej muzyki i perfekcjonistą jednocześnie. Odbywaliśmy próby przez pełne dwa tygodnie śpiewając jego piosenki w kółko przez dziesięć godzin dziennie!" - wyjaśnił mi Terry Blackwood z grupy The Imperials, która wraz z żeńskim kwartetem The Sweet Inspirations została zaangażowana na dwutygodniową turę występów w Las Vegas. "Wszystko wyglądało bardzo podobnie do tego, co mogłeś zobaczyć w filmie "That's The Way It Is". Zaczynaliśmy próby a on (Elvis, przyp.autor) przychodził kilka godzin później. Przez resztę dnia tworzyliśmy muzykę aranżując dla niego piosenki. Śpiewaliśmy co najmniej trzydzieści piosenek. Wiele z nich nigdy nie zostało wykorzystanych podczas występów scenicznych ale musieliśmy sprawdzić (upewnić się) czy mu się podobają. Wszystkie piosenki, które tworzyły sztukę (show) były ćwiczone wielokrotnie".

Obok swoich największych klasyków takich jak "I Got A Woman", "Love Me Tender", "Jailhouse Rock" czy "Hound Dog" Elvis próbował z muzykami także utwory ze swoich ostatnich sesji - "Rubberneckin'", "Any Day Now", "From A Jack To A King", "Inherit The Wind" czy "This Is The Story". Ponadto, z zachowanych odręcznych notatek jak również wspomnień uczestników tamtych wydarzeń wynika, że muzycy ćwiczyli wiele kompozycji z repertuaru innych gwiazd. Wśród najczęściej wymienianych tytułów znaleźć można m.in. "Folsom Prison Blues" i "I Walk The Line" Johnny'ego Casha, "Hello Josephine" Fatsa Domino a także "Matchbox", "Slow Down", "When The Snow Is On The Roses" i wiele wiele innych.

Na czele grupy akompaniującej Elvisowi na scenie stanął utytułowany i niezwykle ceniony w ówczesnym środowisku muzycznym gitarzysta, James Burton. Nim z ust samego Presleya otrzymał propozycję skompletowania dla niego nowego zespołu miał już na swoim koncie współpracę m.in. z Rickym Nelsonem (zagrał z nim m.in. na jego ponadczasowym przeboju "Hello Mary Lou"). "Następnie, w 1969 roku, Elvis zadzwonił do mnie" - opowiadał Burton w jednym z wywiadów. "Rozmawialiśmy przez długą chwilę. Jedno z jego pierwszych stwierdzeń dotyczyło tego, że widział moje telewizyjne występy w programach Ricky'ego (Nelsona, przyp. autor) oraz w 'Shinding'. Powiedział, że przyglądał się mojej karierze od dłuższego czasu. Rozmawialiśmy o tworzeniu zespołu. A kiedy się po raz pierwszy spotkaliśmy było tak jakbyśmy znali się przez całe nasze życie - przeszłość, muzyka i wszystko". 

Mówiąc o Jamesie Burtonie warto nadmienić, że ścieżki jego muzycznej kariery już znacznie wcześniej (i to nie raz) przecinały się z twórczością Elvisa Presleya (choć nigdy wcześniej nie była to tak zażyła współpraca jak od 1969 roku). Wystarczy choćby wspomnieć w tym miejscu fakt, że w 1963 roku gitarzysta zagrał podczas tzw. sesji overdub na której nagrywano materiał do ścieżki dźwiękowej z komedii "Viva Las Vegas". Ale to nie wszystko! Jeszcze w latach pięćdziesiątych bowiem Burton akompaniował na gitarze wokaliście o nazwisku P.J.Proby, który... nagrywał płyty demo dla Presleya! I... jest jeszcze coś. Z uwagi na wcześniejsze zobowiązania ("byłem wówczas w studiu i nagrywałem płytę z Frankiem Sinatrą", wyjaśniał w jednym z wywiadów) James Burton nie mógł skorzystać z zaproszenia Stevea Bindera do udziału w programie telewizyjnym stacji NBC z 1968 roku - "ELVIS".

Miano nowego perkusisty w zespole otrzymał trzydziestojednoletni wówczas Ronnie Tutt z Dallas w Teksasie (choć początkowo rola ta zarezerwowana była dla Richiego Crossa). "Poproszono mnie bym wziął udział w przesłuchaniach w Los Angeles" - opowiadał mi w wywiadzie udzielonym na początku 2018 roku. "Musiałem więc lecieć na nie z własnym zestawem perkusyjnym. Na miejscu jakiś inny perkusista zapytał mnie, czy mógłby z niego skorzystać zanim zagram. Nie pamiętam, jakie utwory czy piosenki zagraliśmy, ale nie muszę mówić że zostałem wybrany z powodu naszej niewyjaśnionej komunikacji między sobą (między Ronniem a Elvisem, przyp.autor). (Elvis, przyp. autor) Miał tak wiele charyzmy!".

Do podstawowego składu, koncertowej początkowo, grupy Presleya dołączył także znakomity gitarzysta basowy, Jerry Scheff (który choć dzisiaj mało kto o tym wie, ba on sam prawie już o tym nie pamięta, zagrał na trąbce podczas sesji na których nagrywano ścieżki dźwiękowe do filmów Elvisa - "Double Trouble" i "Clambake"). Jak sam wielokrotnie podkreślał w wywiadach, praca w zespole Elvisa, do którego trafił z polecenia Jamesa Burtona, była dla niego niczym "chodzenie do szkoły" ponieważ musiał pracować z gatunkami muzycznymi, z którymi dotychczas nie miał zbyt wiele do czynienia.

W odróżnieniu od Jamesa Burtona i Jerry'ego Scheffa doświadczenie klawiszowca, Larry Muchoberaca, w pracy z Elvisem było o wiele bogatsze. Obaj muzycy bowiem kilkukrotnie spotykali się razem w studiu nagraniowym podczas rejestrowania piosenek do takich filmów jak "Frankie And Johnny", "Paradise, Hawaiian Style", "Speedway" oraz "Stay Away, Joe".

Z historycznego punktu widzenia jednak najbogatszą i najciekawszą historię związaną z Presleyem miał ostatni z instrumentalistów, który dołączył do nowo powoływanego składu - grający na gitarze rytmicznej John Wilkinson. Historia jego pierwszego spotkania ze słynnym piosenkarzem sięga 16 maja 1956 roku czyli dnia, w którym Elvis występował w budynku Shrine Mosque w Springfield w stanie Missouri.

Może dzisiaj, patrząc z perspektywy czasu i przez pryzmat wypełnionych do ostatniego miejsca potężnych aren widowiskowych w latach siedemdziesiątych, może się to komuś wydać dziwne ale w tamtym okresie Presley nie wypełniał jeszcze całych sal koncertowych. Świadkowie tego występu, do których udało mi się dotrzeć dzięki pomocy Teda Hutchensa, zapamiętali, że widownia zapełniona była jedynie do połowy ("nie zapamiętałem by było tam zbyt wielu ludzi", opowiadał Hoot Gibson, który widział artystę tego dnia na scenie. Z kolei Curtis Norman pisał w swoim liście: "widownia podczas koncertu była zapełniona tylko do połowy. Według mojej wiedzy, nie było wówczas na niej żadnej histerii").

Również sam show nie był jak w późniejszym okresie rozbudowanym widowiskiem muzycznym lecz jedynie krótkim występem. W trakcie tego majowego koncertu Elvis przedstawił swoim fanom około dziewięciu piosenek (ich tytuły odręcznie spisał na kartce jeden z uczestników): "Heartbreak Hotel", "Long Tall Sally", "I Don't Care If The Sun Don't Shine", "I Was The One", "Money Honey", "I Got A Woman", "Blue Suede Shoes" oraz "Hound Dog".  Po wybrzmieniu ostatniego utworu Elvis zniknął za kulisami.

Tam właśnie, na krótko przed opisanymi powyżej wydarzeniami jedenastoletni wówczas John Wilkinson udzielił mu... lekcji gry na gitarze!

Przyszły członek zespołu Elvisa (paradoksalnie, Wilkinson nie zobaczył Presleya na scenie w 1956 roku ponieważ jego rodzice uznali pójście na ten występ za niestosowne) postawił sobie za cel zwrócenie piosenkarzowi uwagi na fakt, że w niewłaściwy sposób obchodzi się ze swoją gitarą marki Martin D-18 ("wszystkie dzieciaki dałyby się zabić za taką gitarę jak ta", wyjaśniał po latach). Gdy więc tylko znalazł się za kulisami Shrine Mosque i spotkał Elvisa siedzącego w garderobie wyjawił mu cel swojej wizyty: "Elvis, jest powód dla którego Cię szukałem", wypalił młody muzyk do gwiazdy rock'n'rolla. "Muszę Ci powiedzieć, że nie możesz grać na tej gitarze w ten cholerny sposób". Zaskoczony piosenkarz miał się uśmiechnąć na te słowa i zapytać, czy chłopak potrafiłby zagrać na niej lepiej od niego. W odpowiedzi usłyszał... "wiem, że potrafię". Następnie na stojącej w koncie pokoju gitarze marki Gibson J-45 (w swoich opowieściach Wilkinson był zawsze bardzo skrupulatny w kwestii określania marek konkretnych instrumentów) John zagrał i zaśpiewał dla Elvisa kilka piosenek folkowych oraz kompozycję "Foggy Mountain Breakdown", która rozpisana była głównie na banjo. Zdumiony tym niecodziennym występem Presley miał stwierdzić - "jesteś naprawdę dobry". "Wiem" - odparł mu John Wilkinson po czym obaj zaczęli się głośno śmiać.

Spotkanie Elvisa i Johna przerwali członkowie ochrony tego pierwszego, którzy pomimo próśb wokalisty nie pozwolili młodemu gitarzyście pozostać dłużej w garderobie. Na pożegnanie Elvis uścisnął mocno swojego gościa i zwrócił się do niego słowami: "Johnny, wiem, że któregoś dnia spotkamy się ponownie".

Elvis i John Wilkinson spotkali się ponownie w roku 1965. Cztery lata później, w 1969 roku, Elvis osobiście zadzwonił do Johna i zaprosił go na przesłuchania.

Moment triumfalnego powrotu Presleya na scenę nastąpił 31 lipca 1969 roku. Jego pierwszy od 1961 roku koncert 'na żywo' stał się prawdziwą sensacją zarówno wśród zagorzałych wielbicieli jak i dla całej ówczesnej branży muzycznej. Do Las Vegas ściągnęły prawdziwe tłumy ludzi chcących zobaczyć Elvisa na estradzie. Bilety na koncert otwierający pierwszy sezon artysty w hotelu International rozeszły się już miesiąc wcześniej!

"To była bardzo ekscytująca noc, której nigdy nie zapomnę" - opowiadał mi Terry Blackwood. "Na widowni było wielu sławnych ludzi, którzy chcieli celebrować powrót Elvisa do występów na żywo. Kiedy (Elvis, przyp. autor) chodził po scenie rozbłyskało tyle żarówek, że wyglądało to tak jakby w teatrze (amfiteatrze) był właśnie dzień". 

W sumie, wchodzącego przy dźwiękach orkiestry pod dyrekcją Bobby Morrisa, Elvisa powitał huragan braw wydobywający się z ponad dwóch tysięcy par rąk!

Presley ubrany w specjalnie zaprojektowany na ten wieczór czarny strój, będący luźnym nawiązaniem do tradycyjnych strojów karate (projekt Billa Bellewa), rozpoczął show porywającą wersją przeboju "Blue Suede Shoes". Po nim nastąpiły równie energetyczne, opracowane na nowo wersje "Jailhouse Rock", "Hound Dog", "Don't Be Cruel" i "All Shook Up". "Koncert otwierający (tzw. Opening Night, przyp. aut.) był niesamowity, bo Elvis miał tak wiele do udowodnienia" - tłumaczył mi Ronnie Tutt. "Wszyscy daliśmy wtedy z siebie tyle, ile tylko mogliśmy".

Oprócz hitów z początków kariery Elvisa w nowoczesnym showroomie hotelu International wybrzmiały także utwory z ostatnich sesji nagraniowych artysty - "In The Ghetto" i "Suspicious Minds". Ponadto Elvis jakby chcąc udowodnić, że nie wypadł z branży i jest na bieżąco z tym, co dzieje się w muzyce zaprezentował publiczności przebój grupy Bee Gees, "Words", ze stycznia 1968 i medley ponadczasowych kompozycji spółki Lennon/McCartney - "Yesterday"/"Hey Jude". Show zamknęła skrócona wersja "Can't Help Falling In Love" z uznawanej za najlepszą w dorobku filmowym Presleya komedii, "Blue Hawaii". Wkrótce ten sposób kończenia koncertów miał stać się niepisaną tradycją, którą Elvis z niewielkimi tylko wyjątkami kultywował aż do swojego ostatniego publicznego występu, 26 czerwca 1977 roku. 

"Bardzo się cieszę, że mogę z powrotem występować przed publicznością" - tłumaczył Elvis podczas zwołanej na krótko po zakończeniu występu konferencji prasowej. "Nie sądzę bym kiedykolwiek był bardziej podekscytowany niż dzisiejszego wieczoru".

Powrót Presleya na estradę już następnego dnia stał się tematem numer jeden w prasie, zarówno tej amerykańskiej jak i światowej! Dziennikarze, szczególnie z Wielkiej Brytanii, podsycali podpaloną na nowo iskrę nadziei na przyjazd legendarnego piosenkarza na Wyspy. Magazyn "Melody Maker" z sierpnia 1969 roku poświęcił całą pierwszą stronę na artykuł "Presley powiedział: przyjadę do Wielkiej Brytanii. Dynamiczny show w Las Vegas". W tekście przeczytać można było m.in: "Elvis Presley obiecał przyjechać do Brytanii!" I dalej: "Presley - od wielu lat wielokrotnie powtarzały się pogłoski, że jego wizyta w Brytanii czeka jedynie na swoją kolej - w tym tygodniu potwierdzono, że jednak chce odbyć tą podróż. 'Wiem, że mówiłem już o tym wcześniej przez wiele lat ale to jest coś, co chciałbym teraz naprawdę zrobić' - powiedział. Król przekazał te wieści Donowi Shortowi z 'Daily Mirror', który relacjonuje obecne występy El'a w nowym International Hotel w Las Vegas".

Nim jednak Elvis przyjechał do Europy (a jak wiadomo, pomimo iż obiecał, że nastąpi to "wkrótce" - nie nastąpiło nigdy), Europa przyjechała do niego. Tysiące fanów z Anglii, Francji czy Belgii wyruszali w swoją podróż życial. by tylko zobaczyć swojego idola na scenie. "Od zawsze chciałem jechać do USA, żeby go spotkać, ale oczekiwałem jego powrotu na scenę" - tłumaczył mi założyciel francuskiego fanklubu Elvisa, "Treat Me Nice", Jean Marc Garguilo. "Na początku 1969 roku Colonel wysłał mi wiadomość, że Elvis będzie w Las Vegas w sierpniu. Zdecydowałem się pojechać. Pierwszego dnia po przylocie do Las Vegas widziałem go trzy razy - podczas koncertów Dinner Show i Midnight Show, a pomiędzy nimi spotkałem go za kulisami razem z trójką przyjaciół. Był tak fantastyczny i miły, że zdecydowałem się wrócić w 1970 roku i nigdy nie przestawać".  

Pomiędzy 31 lipca a 28 sierpnia 1969 roku Elvis zagrał w International Hotel w Las Vegas pięćdziesiąt siedem w pełni wyprzedanych koncertów. Jego pierwszy sezon w stolicy rozrywki obejrzało blisko sto trzydzieści tysięcy gości. Tym samym Presley złamał wszystkie dotychczasowe rekordy frekwencji w Las Vegas (a warto dodać, że w kolejnych latach Elvis trzykrotnie bił ustanowiony przez siebie rekord)!

Tak oszałamiający sukces nie mógł umknąć uwadze szefów wytwórni RCA Victor. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom całych zastępów wielbicieli Presleya jeszcze tego samego roku (1960) zdecydowano się wydać płytę długogrającą dokumentującą te historyczne dzisiaj koncerty.

Materiał na nią rejestrowano pod koniec pierwszej tury występów Elvisa w hotelu International,  pomiędzy 21 a 26 sierpnia 1969 roku. "Do tego czasu Elvis był zrelaksowany, pewny siebie a nawet zabawny" - uważał Collin Escott.

We wspomnianym powyżej okresie ekipa RCA nagrała kilka kompletnych koncertów Presleya, które sukcesywnie publikowano w późniejszych latach (już po śmierci artysty). Tymczasem na podwójnym albumie (pierwszym w całej dotychczasowej dyskografii Elvisa) "From Memphis To Vegas"/"From Vegas To Memphis", który na półki sklepowe trafił już 14 października fani otrzymali fragmenty występów z 24, 25 i 26 sierpnia 1969 roku.

Kolekcja zawierała zarówno najbardziej lubiane przez fanów hity artysty takie jak "Blue Suede Shoes", "All Shook Up", "Are You Lonesome Tonight?" czy "Hound Dog" jak również rzadkie lub nigdzie dotąd niepublikowane wykonania "My Babe", "Words" oraz porywające medley "Mystery Train"/"Tiger Man".

Pierwszy oficjalny koncertowy album Elvisa okazał się prawdziwym muzycznym wydarzeniem. Nieco ponad miesiąc po premierze, 29 listopada 1969 roku, longplay zadebiutował w zestawieniu Top 200 magazynu Billboard skąd po zaledwie czterech tygodniach (27 grudnia) awansował na pozycję dwunastą. Kilka dni wcześniej, 13 grudnia, Zrzeszenie Amerykańskich Wydawców Muzyki nagrodziło opisywane wydawnictwo statusem Złotej Płyty. 

Na wydanie albumu "From Memphis To Vegas"/"From Vegas To Memphis" zareagował także rynek brytyjski. W tamtejszych gazetach, takich jak "New Musical Express", na pierwszych stronach informowano o wydaniu "specjalnego podwójnego LP Elvisa".

Promocja połączona z gorącymi relacjami wprost z hotelu International sprawiły, że płyta święciła triumfy także na brytyjskiej liście przebojów. W tamtejszym oficjalnym rankingu longplay spędził aż piętnaście tygodni (!) docierając do wysokiej trzeciej lokaty.

Powrót Elvisa Presleya do występów przed publicznością był spektakularny. Dochód osiągnięty ze sprzedaży biletów, gadżetów i pamiątek wyniósł blisko półtora miliona dolarów! Las Vegas jeszcze nigdy nie przeżyło czegoś takiego! W dowód uznania władze hotelu uhonorowały Presleya złotym (autentycznie) pasem, na którym wygrawerowano tekst: "Elvis. Światowe mistrzostwo w rekordzie frekwencji. Las Vegas. Nevada. International Hotel".

Mariusz Ogiegło, www.elvispromisedland.pl


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Elvis Presley
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy