Dlaczego bilety na koncerty są takie drogie?

Publiczność na Stadionie Narodowym w Warszawie /Piotr Tracz /Reporter

Płacz i płać, drogi fanie, bo słuchanie i oglądanie muzycznych idoli to coraz droższa rozrywka. W ostatnich latach ceny wejściówek na koncerty gwiazd wzrosły radykalnie. 300, 400 czy 500 złotych to już żaden szok, to normalka.

Na naszych oczach pada ostatni bastion niskich cen, mianowicie miejsca stojące. Żeby obejrzeć jesienny koncert amerykańskiej grupy Foo Fighters z poziomu płyty Kraków Areny, trzeba wyłożyć 300 złotych (dla bezpieczeństwa formalnego uściślijmy - 299 złotych). Dziś najtańsze wejściówki sprzedaje się na miejsca siedzące umieszczone na samej górze koncertowych hal i stadionów, skąd rozpościera się wspaniały widok na... trybuny dolne. Ale zapomnijmy o oglądaniu zagranicznej gwiazdy za stówkę - z góry czy z dołu - to już zamierzchłe czasy.

Ceny biletów na występ Eltona Johna w Krakowie (5 listopada 2014 r.) zaczynały się od 295 złotych, a kończyły na 495 złotych. I nie mówimy tu wcale o pakietach VIP! Za Robbiego Williamsa (17 kwietnia 2015 r.) kasowano od 249 do 559 złotych, za Katy Perry (24 lutego 2015 r.) od 169 do 449 zł, a żeby podziwiać AC/DC na Stadionie Narodowym (25 lipca 2015 r.) wysupłać należy od 209 do 419 zł. Na Narodowym wystąpią również idole najmłodszych - gwiazdy disneyowskiego serialu "Violetta" (22 sierpnia 2015 r.), których występ kosztuje od 129 do 330 złotych. I nikt nie nadmieni, że w zamian otrzymujemy produkt wątpliwej jakości. Broń Boże, nie z winy artystów, a z powodu niesławnej akustyki Stadionu Narodowego.

Reklama

Porównywarka cen

- Nie ma innego rozwiązania. Jeżeli kupujemy samochód, to w Polsce płacimy za samochód dokładnie tyle samo, ile w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii - przekonywał nas Mikołaj Ziółkowski, szef Alter Artu, organizatora festiwalu Open'er czy Kraków Live Festival.

- Z festiwalami jest tak samo. Wszystkie koszty, które generują artyści międzynarodowi - honoraria w Polsce są takie same, a czasem nawet i wyższe niż w innych krajach - a także najlepszy sprzęt nagłośnieniowy, światła, wielka przestrzeń do zagospodarowania, transport, benzyna... te koszty są bardzo porównywalne - wyliczał Ziółkowski.

Ceny karnetów na gdyńskiego Open'era sukcesywnie rosną. Czterodniowa wejściówka na tegoroczną edycję kosztuje już 550 złotych (z polem namiotowym - 630 złotych).

Ziółkowski ma rację w jednym - wymieniane powyżej kwoty stają się porównywalne z tymi na zachodzie. Przy, podkreślmy to najgrubszym pisakiem, dużo gorzej zarabiającym społeczeństwie.

Ceny wejściówek na koncert Queen z Adamem Lambertem w Berlinie zaczynały się od 66 euro, czyli ok. 267 złotych. W Polsce najtańszy bilet na Queen kosztował 210 złotych, a miejsce na płycie 280 złotych. Rzeczywiście, ceny są zbliżone - sprawdzaliśmy m.in. koncerty Queen, Robbiego Williamsa czy Scorpions w Berlinie, Pradze, Paryżu, Barcelonie. Z kolei duże festiwale zagraniczne - Glastonbury, Pukkelpop, Primavera - to już dużo większy koszt, ale i więcej atrakcji.

- Staram się budować budżet, nie obniżając jakości festiwalu, ale prawda jest taka, że [podwyżka cen] to jest proces, który musi następować i musimy się z tym liczyć. Mam nadzieję, że fani muzyki, w miarę rosnącej zamożności nas wszystkich, będą w tym partycypowali - mówił nam Mikołaj Ziółkowski.

Taki mamy kapitalizm

Cóż to za koszty, którymi zasłaniają się organizatorzy koncertów? Promotorzy wyliczają je jednym tchem: wynajęcie obiektu (Stadion Narodowy - nawet 650 tys. złotych, jak podawała "Gazeta Wyborcza"), honorarium artysty, produkcja imprezy (nagłośnienie, oświetlenie, wideo itd.), do tego obsługa terenu imprezy (ochrona, toalety, barierki itd.), obsługa gwiazd (hotele, limuzyny, catering), ubezpieczenia, dystrybucja biletów, wreszcie - promocja koncertu.

Największe wrażenie robią oczywiście honoraria: gwiazdy światowego popu czy rocka biorą od pół miliona euro do kilku milionów euro (Beyonce - milion, Coldplay - milion, Paul McCartney - trzy i pół, The Rolling Stones - siedem). Te kwoty nie dziwią, wziąwszy pod uwagę, że dziś koncerty są najważniejszym źródłem dochodu dla artystów. Płyty i single już się nie sprzedają tak, jak kiedyś (eufemistycznie rzecz biorąc), muzyki można słuchać legalnie i za darmo, tantiemy z publicznych odtworzeń to ułamek zarobków słynnych muzyków, no i nie każdy ma szczęście podpisać intratny kontrakt reklamowy. Szczęście lub wolę, bo przecież wielu artystów nie upokorzy się, machając czipsami w telewizorze.

Zabijamy klimat!

Koszty kosztami, ale należy wspomnieć o jeszcze jednej regule rządzącej biznesem: jeśli można brać po 300 złotych za bilet i zapełnić halę, to dlaczego mielibyśmy kasować mniej? - zapyta koncertowy kapitalista. Robbie Williams, mimo bardzo drogich biletów, wypełnił Kraków Arenę do ostatniego miejsca i dał show na najwyższym poziomie. Gdyby z jakichś badań wynikło, że jeszcze większy zysk będzie przy wejściówkach po 600 złotych, nie miejcie złudzeń - koncertowy kapitalista nie zawahałby się ani chwili. Podaż i popyt.

Skoro to wszystko takie spójne i logiczne, to czy warto rozdzierać szaty, bić na alarm, jęczeć i protestować? Otóż warto. Jeśli tak dalej pójdzie, koncerty staną się snobistyczną, nadętą rozrywką klasy średniej i wyższej. To już się dzieje. Żyjące z kieszonkowego dzieciaki - nie licząc bananowej młodzieży - są z koncertów, siłą "niewidzialnej ręki rynku", rugowane. A to właśnie oni współtworzą wyjątkową atmosferę, którą tak się później zachwycają pozostali widzowie, artyści i dziennikarze. Nastolatkowie, którzy płacą stówę za bilet na płytę i w momencie otwarcia bram biegną na złamanie karku pod samą scenę. Wyobrażacie sobie koncert The Rolling Stones czy Foo Fighters, na którym nikt nie krzyczy, nikt nie piszczy, nikt nie rzuca bielizną, mało kto śpiewa, wszyscy siedzą lub stoją z założonymi rękami tylko od czasu do czasu rozkładanymi do oklasków? To nie wyobrażajcie sobie, niedługo to zobaczycie.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koncerty | ceny biletów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy