Coldplay w Warszawie: Wielokolorowa magia (relacja, zdjęcia)
Pięć lat na powrót Chrisa Martina ze swoją załogą czekali polscy fani. Po dzisiejszym koncercie na PGE Narodowym w Warszawie najwierniejsi sympatycy będą mieli tak dużo wspomnień, że spokojnie na następny koncert wytrzymaliby kolejne pół dekady.
Napięcie przed koncertem brytyjskiej formacji dało się wyczuć w powietrzu. Pod Narodowym zebrały się tłumy - od wytrwałych handlarzy biletami, po całkowicie zagubionych ludzi. Większość z nich przybyła, aby zobaczyć, co do zaoferowania ma im jedna z najpopularniejszych grup na świecie. Również ja, mimo sceptycznego nastawienia do Chrisa Martina i koncertów jego zespołu, chciałem przekonać się na żywo, jak bardzo spektakularny jest show Brytyjczyków.
Jednak zanim przejdziemy do głównego koncertu wspomnijmy, że w roli supportów pojawili się Lyves oraz Tove Lo. Zwłaszcza Szwedka, słynąca z nietypowych zachowań i występująca po raz pierwszy w Polsce, trafiła w gusta publiki. Tove w ciągu 40/45 minut zaprezentowała próbkę swoich umiejętności. Jej fani nie zobaczyli natomiast... piersi piosenkarki. Lo w ramach trasy koncertowej wytworzyła niemal tradycję obnażania się na scenie. W Polsce tego nie było, a być może związane jest to z tym, że Tove nie chciała być w centrum uwagi, zwłaszcza, że 19 czerwca gra drugi koncert w Warszawie, tym razem nie jako support, a główna gwiazda.