Reklama

Bon Jovi w Warszawie: Butelka wódki i biało-czerwona flaga [RELACJA, ZDJĘCIA]

Po długich sześciu latach grupa Bon Jovi powróciła do Polski. Co wydarzyło się podczas koncertu na stadionie PGE Narodowy w Warszawie?

Po długich sześciu latach grupa Bon Jovi powróciła do Polski. Co wydarzyło się podczas koncertu na stadionie PGE Narodowy w Warszawie?
Jon Bon Jovi na scenie w Warszawie /Ewelina Wójcik /Show The Show

Jeszcze przed rozpoczęciem koncertu było wiadomo, że udała się akcja przygotowana przez polskich fanów - członkowie autoryzowanego fanklubu Always w czwartek (11 lipca) wręczyli Jonowi Bon Joviemu prezent. Wokalista otrzymał koszulkę z nadrukiem wykonanym z ponad tysiąca zdjęć swoich sympatyków oraz butelkę wódki ze specjalnym grawerem.

"Dla nas to już sukces. Czekamy teraz na to, by Jon ją założył podczas dzisiejszego koncertu" - mówił ucieszony Adrian Burnus, pomysłodawca prezentu.

Sukces akcji #dressupJBJ okazał się kompletny - rockman z dumą zaprezentował koszulkę na ostatnie dwa utwory zagrane na bis: balladę "I'll Be There for You" (posłuchaj!) i najgoręcej przyjęty "Livin' On a Prayer".

Reklama

Fanklub przygotował jeszcze jedną akcję - oprawę z 12500 czerwonych kartek, które zostały podświetlone telefonami podczas utworu "Wanted Dead Or Alive". W ten sposób wypełnione prawie w pełni trybuny i płyta stadionu zamieniła się w polską flagę.

Schodzącą się publiczność rozgrzali rodacy Bon Jovi z rockowej grupy Switchfoot, którzy poza swoimi numerami przypomnieli klasyk "Rock and Roll" Led Zeppelin (sprawdź!).

W oczekiwaniu na gwiazdę wieczoru mieliśmy okazję zobaczyć na telebimach zdjęcia wrzucane przez fanów do mediów społecznościowych, a także sprawdzić swoją wiedzę o muzykach grupy w quizie (wśród pytań było m.in. o to, kto był fryzjerem Jona na początku kariery - prawidłowa odpowiedź: jego ojciec).

W relacji z PGE Narodowego ponownie nie sposób nie odnieść się do akustyki tego obiektu. Po raz kolejny słychać było głównie niosące się dudnienie, a spora część słuchaczy musiała mocno wytężać uszy, by rozpoznać swoje ulubione piosenki. "Nagłośnienie masakra", "akustycznie - fatalnie", "porażka", "dramat" - to tylko kilka z komentarzy na facebookowym profilu Live Nation, który organizował koncert.

Stojąc na środku płyty na wprost sceny basistę Hugh McDonalda usłyszałem w zasadzie dopiero podczas charakterystycznego wstępu do "Keep the Faith", a był to dziesiąty utwór z kolei.

Drugą kwestią był głos Jona Bon Joviego i tu należy postawić mocny znak zapytania, czy to była akurat tylko kwestia związana z nagłośnieniem. Momentami wokal 57-letniego rockmana "pływał", tracąc moc pamiętaną sprzed tych kilku dekad. Najwyraźniej lider uznał, że w jego przypadku czas się zatrzymał, choć nie zawsze trafiał w tonację, co bywało słyszalne nawet dla mniej wprawnych uszu.

Na pewno Jon Bon Jovi nie stracił swojej charyzmy, która nawet w obliczu słabszej formy wokalnej pozwala pociągnąć mu 2,5-godzinny koncert, dając fanom to, czego oczekują. Wokalista nie szczędził sił, skacząc po całej scenie (a przez moment nawet poza nią, schodząc do ludzi przy barierkach podczas "Lay Your Hands on Me"), wciągał do zabawy, nie dając opaść entuzjazmowi, z jakim był witany.

Zapowiadając przebój "Runaway" otwierający debiutancki album "Bon Jovi" z 1984 r. Jon Bon Jovi podkreślił wieloletni związek pomiędzy zespołem a publicznością. To było widać, wciąż ma to coś, nawet jeśli jest to tak ograny patent, jak króciutki taniec na scenie z fanką podczas "Bed of Roses".

Podczas przedstawiania zespołu najwięcej owacji otrzymali muzycy, którzy towarzyszą liderowi od początku: perkusista Tico Torres i klawiszowiec David Bryan ("polish blood" - dziadkowie ze strony ojca urodzili się w Warszawie).

Na scenie pojawili się jeszcze wspomniany Hugh McDonald i ten, na którego zwrócone były oczy wielu fanów - gitarzysta Phil X, który w przededniu światowej trasy "Because We Can" w 2013 r. (wówczas Bon Jovi po raz pierwszy zagrali w Polsce - w czerwcu 2013 r. na PGE Arenie w Gdańsku) zastąpił Richiego Samborę, współtwórcę największych przebojów grupy. Koncertowy skład uzupełniają drugi gitarzysta i producent płyt Bon Jovi od lat - John Shanks i obsługujący perkusjonalia Everett Bradley.

Wizyta w Warszawie formalnie związana była z promocją płyty "This House Is Not For Sale" z jesieni 2016 r. - to pierwszy w ponad 30-letniej karierze grupy studyjny materiał nagrany bez żadnego udziału Sambory. Jakoś jestem jednak spokojny, że zaprezentowane z niej utwór tytułowy (na otwarcie) i drugi singel "Roller Coaster" nie zagrzeją miejsca w setliście na długie lata.

Program oparty był bowiem na tym, na co najbardziej czekali fani - płytach "New Jersey" i "Slippery When Wet", które dały grupie status gwiazdy pudel metalu (w latach 80.), oraz albumie "Keep the Faith", który katapultował ją do czołówki stadionowego rocka na początku lat 90. A Jon z kolegami te stadiony wciąż wypełnia pod koniec drugiej dekady XXI wieku.

Setlista koncertu Bon Jovi na PGE Narodowym w Warszawie:

"This House Is Not for Sale"
"Raise Your Hands"
"You Give Love a Bad Name"
"Born to Be My Baby"
"Whole Lot of Leavin'"
"Lost Highway"
"Runaway"
"We Weren't Born to Follow"
"Have a Nice Day"
"Keep the Faith"
"Amen"
"Bed of Roses"
"Roller Coaster"
"It's My Life"
"We Don't Run"
"Wanted Dead or Alive"
"Lay Your Hands on Me"
"Captain Crash & the Beauty Queen from Mars"
"I'll Sleep When I'm Dead"
"Bad Medicine"
bis:
"I'll Be There for You"
"Livin' on a Prayer".

Michał Boroń, Warszawa



INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bon Jovi | koncert w Polsce
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy