Reklama

Black Sabbath w Krakowie: To jest już koniec [relacja z koncertu w Tauron Arenie Kraków]

Kto nie był, ten trąba! Black Sabbath, zespół-legenda, wzorzec heavy metalu, po raz ostatni w swojej blisko 50-letniej karierze zagrał dla polskich fanów.

Kto nie był, ten trąba! Black Sabbath, zespół-legenda, wzorzec heavy metalu, po raz ostatni w swojej blisko 50-letniej karierze zagrał dla polskich fanów.
Ozzy "Książę Ciemności" Osbourne (Black Sabbath) w akcji /fot. Bartosz Nowicki

Gdy w 1968 r. w Birmingham Ozzy Osbourne, Tony Iommi, Geezer ButlerBill Ward stawiali swoje pierwsze muzyczne kroki (jeszcze pod nazwą Earth), PRL wyrzucał tysiące swoich obywatel w ramach marcowej czystki, a pobliską Pragę w Czechosłowacji rozjeżdżały sowieckie i bratnie czołgi. Powiedzieć, że od tego czasu zmieniło się wszystko, to nic nie powiedzieć. No, prawie wszystko, bo z Pragi do Krakowa przyjechali wciąż wysoko trzymający sztandar ciężkiego grania Osbourne, Iommi i Butler (z Wardem zdążyli się pokłócić, a w tle pojawiały się kwestie finansowe i zarzuty o słabą formę perkusisty).

Reklama

Black Sabbath - ten stały punkt w zmieniającej się rzeczywistości - właśnie przechodzi do historii. Rozpoczęta w tym roku trasa zatytułowana wymownie "The End Tour" jest pożegnaniem zespołu ze sceną. Ostatecznie kurtyna ma zapaść na początku lutego 2017 r., kiedy to grupa da dwa koncerty w swoim rodzinnym mieście.

Zanim do tego dojdzie, formacja żegna się z fanami - początkowo w Ameryce Północnej, Australii i Oceanii, a od czerwca w Europie. W Tauron Arenie Kraków stawiło się kilkanaście tysięcy osób, by sprawdzić aktualną formę weteranów. Liderzy są dobrze po 60-tce, nic więc dziwnego, że występują obecnie co dwa-trzy dni.

W porównaniu do poprzedniego koncertu Sabbathów w Polsce (Atlas Arena w Łodzi w ramach Impact Festival) grupa jeszcze mocniej zaprosiła nas w lata 70., bo repertuar stanowiły utwory z płyt "Paranoid", "Black Sabbath" (obie z 1970 r.), "Master of Reality" (1971), "Vol. 4" (1972) i "Technical Ecstasy" (1976). Setlista była krótsza w sumie o dwa utwory - zabrakło przede wszystkim tych z promowanego wówczas albumu "13" z 2013 r.: "Age of Reason", "End of the Beginning" i "God is Dead?". Zestaw różnił się o "After Forever" i "Hand of Doom", ale to nie one były przyjmowane najgoręcej.

Szaleństwo zaczęło się już od imiennego utworu "Black Sabbath", który wraz z opuszczeniem płachty zasłaniającej scenę (swoją drogą, coraz popularniejszy patent) rozpoczął koncert. Iommi i Butler - zdystansowani, oszczędni w gestach - rozstawieni po bokach, a w centralnym punkcie mistrz ceremonii, Książę Ciemności - Ozzy Osbourne. Nie wiem, z kim zawarł jakiś tajny pakt, ale prawda jest taka, że wokalista prezentował się znacznie korzystniej, niż dwa lata wcześniej w Łodzi. Tu nawet nie chodzi o kwestie wokalne (bez problemu można znaleźć fanów grupy, twierdzących, że znacznie lepiej w roli frontmana Sabbathów prezentowali się choćby Ronnie James Dio czy "wyjęty" na kilka lat z Deep Purple Ian Gillan), ale 67-letni Ozzy dawał z siebie wszystko - skakał, tupał, klaskał, dyrygował publicznością, istny "Madman"!

To właśnie on zaczął się nieco dystansować od decyzji kolegów o zakończeniu kariery. W jednym z ostatnich wywiadów wprost stwierdził, że nie planuje wybierać się na emeryturę. Jeśli wierzyć doniesieniom plotkarskich serwisów, nie tak dawno znalazł jeszcze siły na krótkotrwały romans ze znacznie młodszą stylistką gwiazd, choć kryzys małżeński z Sharon Osbourne chyba został ostatecznie zażegnany.

"Let Me See Your Fuckin' Hands" - nawoływał nas Osbourne, a tysiące osób (Arena wypełniona niemal do ostatniego miejsca) bez wahania słuchało jego wytycznych. W rewanżu Ozzy kilkakrotnie padał na kolana. "God Bless You All" - dziękował nam.

Na ołowianych riffach Iommiego wychowało się kilka pokoleń gitarzystów; o basowej podbudowie i nadbudowie (teksty) Geezera Butlera też powiedziano już wszystko. Kompletnie niewidoczny z trybun i niemal niesłyszalny był klawiszowiec Adam Wakeman, gdzieś całkiem schowany z boku za sceną. Warto zwrócić uwagę za to na perkusistę Tommy'ego Clufetosa, który do koncertowego składu wszedł w maju 2012 r., mając wcześniej na koncie m.in. występy w zespole Ozzy'ego. 36-latek miał swoje kilka minut po utworze "Rat Salad", kiedy to pokazał drive, moc, precyzję i szybkość. Z takim specem od kanonady na tyłach mogą dziać się rzeczy wielkie - i tak było w Krakowie.

"Jesteście bardziej szaleni, niż ja!" - ten kurtuazyjny tekst z ust Osbourne'a pada ze sceny często, ale publiczność w Krakowie nie ma powodu do wstydu. Nie zabrakło też tradycyjnego oblewania fanów wodą z wiadra i padania na kolana.

"Bądźcie jeszcze bardziej szaleni ten ostatni raz!" - zaapelował Ozzy przed zagranym na bis "Paranoid", a Arena Kraków oszalała. A potem pojawił się napis "The End" - aż trudno uwierzyć, że to był już ostatni raz u nas.

PS. Zadanie rozgrzania publiczności otrzymała amerykańska grupa Rival Sons, która na początku czerwca wydała nowy album "Hollow Bones". Ekipa łącząca hard rocka i blues rocka (momentami mocno słyszalne inspiracje Led Zeppelin) swoje zadanie wypełniła bardzo dobrze, bo ponad pół godziny z ich muzyką upłynęło bardzo sprawnie.

Setlista koncertu Black Sabbath w Krakowie:

"Black Sabbath"
"Fairies Wear Boots"
"After Forever"
"Into the Void"
"Snowblind"
"War Pigs"
"Behind the Wall of Sleep"
"N.I.B." (poprzedzone solo Geezera Butlera na basie)
"Hand of Doom"
"Rat Salad" (+ solo perkusyjne Tommy'ego Clufetosa)
"Iron Man"
"Dirty Women"
"Children of the Grave"
Bis:
"Paranoid".

Michał Boroń, Kraków

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Black Sabbath
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy