Reklama

W polskim jazzie nie ma tolerancji

Tymon Tymański w rozmowie z INTERIA.PL ocenia polską scenę jazzową.

Artysta, wraz ze swoim zespołem Transistors, był jedną z gwiazd festiwalu Jazz Juniors. W rozmowie z INTERIA.PL - patronem medialnym festiwalu - Tymański wspominał swoje pierwsze występy na tej imprezie:

- Mam bardzo sentymentalny stosunek do Jazz Juniors, ponieważ lat temu bodajże - aż wstyd się przyznać - 16 zdarzyło nam się grać tutaj z Miłością. Pamiętam, że graliśmy przez dwa lata u Leszka Możdżera w mieszkaniu i nagle powstał pomysł, żeby pojawić się na Jazz Juniors z materiałem, który zawarliśmy na pierwszej płycie Miłości, bez nadziei, że ktoś tam zostanie zauważony. Okazało się, że ten establishment jazzowy zauważył przynajmniej Leszka Możdżera i Jacka Oltera. Przypadło nam w udziale drugie miejsce, co wiązało się z nagraniem pół godziny muzyki dla Radia Szczecin i docelowo w ogóle dla Polskiego Radia - mówi Tymon.

Reklama

- Wykorzystaliśmy to i zamieniliśmy na godzinę płyty i powiem szczerze, że mimo to, że jakoś niespecjalnie "pałuję się" - jak to się mówi młodzieżowo - festiwalami, to pamiętam to Jazz Juniors jako zdarzenie bardzo przyjazne i sympatyczne. W ogóle myślałem, że będzie gorzej, wydawało mi się, że zostaniemy po prostu zmiażdżeni. Było tam sporo ciekawych wykonawców, jeżeli chodzi o tę scenę jazzową. Był kolega Napiórkowski, był kolega Lesicki, był kolega, który gra na perkusji w zespole SBB... Mimo, że nie cierpię festiwali, a szczególnie konkursów, to pamiętam Jazz Juniors jako dobry festiwal, fajną imprezę - chwali Tymański.

- Nie ma co się obawiać, warto w takich akcjach brać udział, chociaż na pewno establishment jazzowy nie jest do końca taki - że się wyrażę - tolerancyjny. I to nie jest do końca miejsce dla ludzi, którzy grają muzykę odmienną.

A na czym polega ta nietolerancja?

- Dużo by mówić. Przede wszystkim jest taka zastałość w jazzie polskim, która się bierze z - wydaje mi się - skostnienia. W latach 60., jak wiadomo, jazz miał się bardzo dobrze. Pamiętamy Komedę czy Muniaka, czy Stańkę, czy Urbaniaka - z takich bardzo ciekawych składów, które wnosiły sporo do muzyki europejskiej. Później lata 70. to Steifert, Stańko, składy typu Laboratorium. W latach 80. kiedy zastaliśmy jazz jako muzycy nowofalowi czy punkowi, działo się bardzo mało. Jazz wycofał się do sytuacji gastronomicznych, restauracyjnych i ja pamiętam taki jazz bardzo zapyziały, z klubów, gdzie grało się dla pięciu osób - komentuje Tymon.

- Pamiętam takie koncerty w Akwarium, kiedy przyjeżdżaliśmy z Mazzollem czy Trzaską. Trudno było to nazwać takim jazzem przez duże "DŻ" czy "J". Wychowaliśmy się na muzyce bardziej światowej, owszem, na pewno był tam rock'n'roll wszelkiej maści - od Beatlesów, czy Stonesów czy Kinksów czy The Clash. Swojego czasu też zasłuchaliśmy się bardzo w amerykańską muzykę lat 60. - Coltrane'a czy Davisa. Tego nie było w tym czasie w Polsce. Panował klimat mocno konserwatywno-zapyziały i stąd powstał pomysł na yass i naszą odmienną twórczość w latach 90.

- Zresztą powstały różne jej muzyczne odnogi, typu muzyka Mazzolla czy Trzaski współczesna, czy nawet składy post-yassowe, takie Robotobibok czy Pink Freud, tudzież nawet Contemporary Noise - tu się teraz przyznaję - powiedział Tymon.

Przeczytaj cały wywiad z Tymonem Tymańskim.

Więcej na temat Jazz Juniors znajdziecie tutaj.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kolega | jazz | Tymon Tymański
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy