Reklama

Unsound Festival za nami

W niedzielę (20 października) zakończyła się 11. edycja festiwalu Unsound. Przez tydzień w Krakowie mogliśmy podziwiać muzyczne eksperymenty w przeróżnych klimatach. Od folku i ambientu, po mocne techno, noise i metal. Nie brakowało opinii, że to najbardziej udana zarówno pod względem artystycznym, jak i frekwencyjnym edycja krakowskiego festiwalu.

Pantha du Prince & The Bell Laboratory

Moment ciszy, trzy może cztery sekundy całkowitej ciszy, jakie nastały w pełnej ludzi hali Muzeum Inżynierii Miejskiej tuż po zakończeniu pierwszego półgodzinnego utworu Pantha du Prince & The Bell Laboratory, były wyrazem najwyższego uznania publiczności dla niezwykłego klimatu, jaki stworzył ten sześcioosobowy kolektyw. Ta chwila ciszy, po której oczywiście nastąpiły euforyczne reakcje, była chyba najlepszym podsumowaniem zakończonego w niedzielę festiwalu. To ucieleśnienie pojęcia Interference (z ang. przerwa, zakłócenie), które było hasłem i myślą przewodnią tegorocznej edycji. Moment, w którym zahipnotyzowana publiczność stara się chłonąć utwór do ostatniej jego nuty, a potem potrzebowała czasu przed wybuchem aplauzu, to jedna z tych chwil, które pamięta się długo.

Reklama

Publiczność

Mimo coraz większej frekwencji wśród publiczności zdecydowanie przeważają osoby o bardzo sprecyzowanych oczekiwaniach, gotowe na muzyczne eksperymenty jakie oferują występujący na festiwalu artyści. Wciąż przeważają przyjezdni. Spotkałem grupy Niemców, Australijczyków i Brytyjczyków, którzy przyjechali na cały festiwalowy tydzień. Wszystkim niezwykle podobał się zarówno Kraków, jak i sam festiwal, i miejsca w jakich się odbywały koncerty. Nie brakowało też osób, które zjechały na niego z całej Polski, zazwyczaj biorąc urlop na cały tydzień. Nikt z nich nie miał wątpliwości, czy było warto.

Komórki

Eksperyment z zakazem filmowania udał się znacznie lepiej, niż można się było tego spodziewać. Wydawało się, że prośba organizatorów, aby nie filmować i nie robić zdjęć telefonami, może być trudna do wyegzekwowania. Tymczasem publiczność w 99% zaakceptowała tą koncepcję i muszę przyznać, że koncert bez lasu komórek w górze to duże udogodnienie w przeżywaniu muzyki. Brawa dla organizatorów za decyzję i publiczności za konsekwencję w stosowaniu się do niej. Teraz już wiem że nie był to tylko PR-owy zabieg, ale decyzja która sprawiła, że festiwal odbierało się jeszcze lepiej.

Ogień!

We wtorkowy wieczór w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha był prawdziwy ogień! Szwedzkie trio Fire! po raz kolejny udowodniło, że ich wersja transowego jazzu napędzanego mocną perkusją i pulsującym basem, które robiły podkład pod saksofonowe wariacje, ma siłę dwóch kapel metalowych i 4 techno DJ-ów. Wcześniej publiczność rozgrzał świetny set Innode. Świeże bity i dwie perkusje, to zestaw, który zazwyczaj rozkręca dobrą imprezę. Nie inaczej było i tym razem.

Czwartkowy hip hop

Pierwsze tegoroczne spotkanie z niezwykłymi wnętrzami hotelu Forum okazało się wyjątkowo spójne stylistycznie. Przeplatające się koncerty hiphopowe i dubowe świetnie się uzupełniały bujając licznie przybyłą publiczność. Mykki Blanco wydawał się pewniakiem do zgarnięcia miana gwiazdy wieczoru, tymczasem jego występ był znacznie słabszy od pełnego show z tancerzami i wizualizacjami, które przedstawił na Off Festival w Katowicach w sierpniu tego roku. Do tego set był znacznie za krótki i skończył się dokładnie w momencie, w którym zaczął się na dobre rozkręcać. Na szczęście wcześniej doskonały koncert zagrali Clipping. Świetny MC i bardzo mocne bity, które momentami dochodziły do intensywności hardcore techno, to były dźwięki przyszłości.

Party

Unsound to nie tylko mroczne i ciężkie koncerty, ale również okazja do zabawy przy pierwszorzędnej muzyce klubowej. Piątkowy (18 października) wieczór na scenie głównej miał należeć do klasyków z Underground Resistance. Ich występ okazał się dla mnie jednak zbyt "oldschoolowy". Te bity robiły wrażenie w latach 90., teraz wydają się już nieświeże, a przydługie ideologiczne wywody frontmana wybijały z tanecznego klimatu. Szybka zmiana sali na scenę numer 2, a tu miłe zaskoczenie. Svengalisghost to młody producent z Chicago, który do bardzo surowych wręcz lo-fi bitów wykrzykuje energicznie melorecytacje. Przypominało to klimatem mocniejszą wersję Dirty Beaches, bez melodii, ale z charyzmą i świeżym pomysłem. Jedno z ciekawszych odkryć festiwalu. Podobnie jak sobotni (19 października) występ RP Boo- przykładem eklektycznego DJ setu, który zahaczał o współczesne brzmienia z pogranicza techno, ale i dubstepu, łącząc to w zgraną całość. Tego wieczoru nie zawiedli również faworyzowani Damdike Stare i Andy Stott, oraz Pearson Sound. To była świetna impreza!

Podsumowanie

Unsound tegoroczną edycją ugruntował swoją pozycję jako jednego z najciekawszych festiwali w Polsce, a dla wielu fanów muzycznych poszukiwań nowych brzmień i eksperymentów, to wciąż jedna z ważniejszych muzycznych imprez na świecie. Jak to z eksperymentami bywa, nie wszystkie koncerty się udają, nie wszystkie spełniają oczekiwania, ale dzięki temu, że nawet gwiazdy festiwalu operują w niszy, to tutaj jak nigdzie indziej można każdego artystę traktować na równi bez bagażu aury gwiazdy. Z kolei wspomniana na wstępie rozpiętość stylistyczna pozwala każdemu dobrać swoją ścieżkę koncertów oraz innych imprez towarzyszących (pokazy filmowe, spotkania z artystami). Zostawiamy więc na rok Unsound silniejszy niż kiedykolwiek i spokojnie czekamy na kolejną udaną edycję już za dwanaście miesięcy.

Filip Lenart, Kraków

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: festiwal | Unsound | Unsound Festival
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy