Reklama

The Stooges odbierają nieoczekiwane hołdy

W marcu tego roku zespół The Stooges został wprowadzony do Rockandrollowego Salonu Sław. Iggy Pop nie starał się nawet ukryć swojej radości.

- Pieprzyć Woodstock! - krzyczał, wymachując nad głową dwoma środkowymi palcami. - Wygraliśmy! Kiedy zaczynaliśmy, nie wygrywaliśmy zbyt wiele.

Była to wymowna chwila. Pop i The Stooges wreszcie odbierają należny im hołd jako ikony rock and rolla, ale ich undergroundowa wrażliwość pozostaje nietknięta.

W 2003 roku reaktywacja pochodzącej z Michigan formacji, której członkowie spędzili niemal 30 lat osobno, została przyjęta z takim zainteresowaniem, o jakim w ciągu pierwszego okresu swojej działalności (przypadającego na lata 1967 - 1973) prekursorzy punk rocka nawet nie marzyli. Mimo iż w 2009 roku zmarł gitarzysta grupy, Ron Asheton, The Stooges wciąż trwają: do składu powrócił James Williamson, a w kwietniu ukazała się specjalna, dwupłytowa reedycja longplaya "Raw Power" (1973), historycznej płyty, która niczym klamra spina wszystkie zestawienia "najlepszych albumów rockowych wszech czasów".

Reklama

Dziś The Stooges - z perkusistą i współzałożycielem grupy Scottem "Rock Action" Ashetonem, saksofonistą Stevem McKayem oraz Mikiem Wattem, od 2003 roku basistą zespołu - są w trakcie długiej trasy koncertowej, a być może też zaprezentują wkrótce nowy materiał.

- Jest coś takiego w zespole, co chwyta za serce różnych ludzi - mówi mi przez telefon 63-letni Pop, którego zastałem w jego domu na Florydzie. - Zauważam to od pewnego czasu. Mamy też 20-letnich fanów, którzy dopiero co odkryli nas i polubili; tak samo rzecz się ma z ich rodzicami, a nawet dziadkami... Coś się zatem stało - nie jestem pewien, co, ale wydaje się, że ludzie nas lubią. I tak jest dobrze.

The Stooges dotarli do tego etapu nie bez trudności.

Po ukazaniu się jego pierwszych płyt, "The Stooges" (1969) i "Fun House" (1970), zespół był równie często lżony, co wychwalany pod niebiosa. Grupa, założona w Ann Arborn przez Popa (urodzonego jako James Osterberg, Jr.), braci Ashetonów i basistę Dave'a Alexandra (zmarł w 1975 roku), wyróżniała się brzmieniem, które było brutalne i - cóż, surowe i mocne, zdecydowanie nieprzystające do kontrkultury "pokoju i miłości" końca lat 60.

"Byli symbolem destrukcji 'flower power'" - powiedział Billie Joe Armstrong z Green Day, wprowadzając zespół do Rockandrollowego Salonu Sław. "The Stooges są jak taran. Nazwa zespołu przywodzi raczej na myśl uliczny gang. Ich utwory są jak spluwy."

Pop, któremu na scenie zmysł showmana kazał między innymi rozsmarowywać sobie na ciele masło orzechowe i tarzać się po tłuczonym szkle, nie przeczy - i, w rzeczy samej, jest z tego faktu dumny.

- Myślę, że przyczyniliśmy się do zagłady lat 60. - mówi. - Byliśmy bardzo niegrzecznymi chłopcami, może też trochę wyprzedzaliśmy naszą epokę...

Czas jednak ich dogonił. Przykład The Stooges jest rutynowo przywoływany w kontekście prekursorów punkowej rewolucji, która pod koniec lat 70. wybuchła w Nowym Jorku i Londynie. Utwór "Search and Destroy" (1973) stał się punkrockowym hymnem. Jego własne wersje nagrali między innymi Black Flag, The Damned, The Dead Boys, The Ramones i Sex Pistols.

"Search and Destroy" w wykonaniu The Stooges w 2010 roku:

Siła oddziaływania The Stooges nie słabnie. Josh Homme z Queens of the Stone Age i Them Crooked Vultures nazwał ich "największym zespołem rockandrollowym wszech czasów", a Augie Visocchi z pochodzącej z Detroit formacji The Hard Lessons mówi: "Za każdym razem, kiedy mówimy ludziom, że jesteśmy z Michigan, reakcja jest jedna: Gościu, The Stooges!"

The Stooges prowadzili zawsze mocno nieuporządkowany tryb życia, nawet przed wydaniem "Raw Power".

- Mieliśmy z narkotykami na pieńku - przyznaje Pop. Wypalenie i brak porozumienia między członkami zespołu kosztowały The Stooges ich pierwszy kontrakt z wytwórnią płytową, a w 1971 roku doprowadziły do rozpadu grupy.

Ale Pop, który ściągnął do zespołu Williamsona (jeszcze przed powstaniem The Stooges grał on z braćmi Asheton w formacji The Chosem Few), ani myślał spisywać swój zespół na straty.

- Wszyscy, z którymi rozmawiałem, w Londynie, Nowym Jorku, Detroit czy Los Angeles, mówili mi to samo: "Podobasz nam się. Zrezygnuj z zespołu" - wspomina. - A ja nie chciałem tego robić.

Zaprzyjaźniwszy się ze wschodzącą gwiazdą, Davidem Bowie, Pop postanowił podpisać kontrakt z wytwórnią Main Man, opiekującą się brytyjskim artystą. W efekcie zespół został przechrzczony przez menedżerów na "Iggy and The Stooges". - Szukali solowego artysty, a ja przyprowadziłem im The Stooges. Krok po kroku udało mi się wszystkich przemycić - opowiada Iggy.

Na albumie "Raw Power" Ron Asheton udzielał się już jako basista, co w tamtym czasie było postrzegane jako pomyłka - zupełnie niesłusznie, jak mówi Pop. - Ludzie nie doceniają wkładu, jaki Ron wniósł w "Raw Power", grając na basie. To, co miał do powiedzenia na naszych dwóch pierwszych płytach, doczekało się kontynuacji na "Raw Power", z tym, że wyraził to poprzez gitarę basową - w sposób unowocześniony i bardziej subtelny.

Zdaniem Jamesa Williamsona, w późniejszym okresie Ron Asheton zaczął odczuwać pewną zawiść w stosunku do kolegów z zespołu. "Cały czas towarzyszyło mu poczucie, że został zdegradowany czy coś w tym rodzaju, a przecież to nie była prawda. Z całą pewnością nie było to zamierzone. Był fantastycznym basistą."

The Stooges przystąpili do nagrywania "Raw Power" z ambitnymi muzycznymi zamiarami. Album został zarejestrowany w CBS Studios w Londynie.

- Wiedzieliśmy jedno: na tej płycie mieliśmy dać czadu - mówi Pop, który zresztą był współproducentem tej muzycznej, liczącej osiem utworów kanonady. - W tamtym czasie najważniejsze dla mnie było to, aby wyjść tą płytą w przyszłość, przekraczając ówczesne dokonania Marca Bolana, Davida Bowie, Jimmy'ego Page'a czy Stonesów. Owszem, wszyscy oni tworzyli dobrą muzykę, ale jednocześnie mieszali najróżniejsze elementy, od Broadwayu po Boba Dylana, albo odwoływali się do klimatów w stylu Chucka Berry'ego, Howlin' Wolfa czy Otisa Reddinga.

- Widziałem w tym naszą szansę - ciągnie Iggy. - Jeśli mieliśmy stać się znaczącym zespołem, nie mogliśmy po prostu grać czy śpiewać lepiej niż inni. Musieliśmy być nieco ostrzejsi i stać się nieodzowną, artystycznie niezbędną częścią składową świata w tamtym momencie historii.

Williamson, dla którego "Raw Power" był pierwszym albumem z prawdziwego zdarzenia, twierdzi, iż fakt, że wytwórnia była skoncentrowana przede wszystkim na Bowiem, pozwolił The Stooges nagrać dokładnie taki album, jaki chcieli. "Nie zwracali już na nas uwagi, co wyszło nam na dobre" - wspomina. "Wcześniej wszystko, co przedstawialiśmy im w formie demo, było odrzucane. Chyba po prostu nie potrafili ustosunkować się do nas, czy też do naszej muzyki. W ich opinii nie byliśmy skazani na komercyjny sukces, ale nam o sukces nie chodziło."

Menedżerowie z Main Man nie mylili się: "Raw Power" nie okazał się hitem. Album - którego brzmienie, zmiksowane przez Bowiego, od dawna uważane jest za zbyt delikatne w stosunku do zarejestrowanej na nim muzyki - dotarł zaledwie do 182. miejsca w zestawieniu najlepiej sprzedających się płyt "Billboardu". W tym samym roku doszło do rozpadu The Stooges, poprzedzonego krótką trasą koncertową, w ramach której zespół odwiedził Atlantę. Zapis tego koncertu, nie publikowany nigdy wcześniej, znalazł się na wspomnianej dwupłytowej reedycji "Raw Power".

Oddźwięk "Raw Power" był jednak znaczny. Magazyn "Rolling Stone" umieścił płytę na 125. miejscu zestawienia 500 największych albumów rockowych w historii, a Kurt Cobain publicznie ogłosił ją swoją "ulubioną płytą wszech czasów" - podobnie zresztą, jak Johnny Marr z The Smiths. Steve Jones z Sex Pistols wyznał kiedyś, że nauczył się gry na gitarze, ćwicząc przy dźwiękach "Raw Power". Były frontman Black Flag, Henry Rollins, wytatuował sobie w poprzek pleców słowa "Search and Destroy", a w książeczce załączonej do reedycji płyty napisał, że "Raw Power" jest "uchwyceniem istoty zespołu u szczytu jego destruktywnego geniuszu".

Po rozpadzie The Stooges, Pop i Williamson współpracowali przez krótki czas. Część nagrań, które zarejestrowali wspólnie z Johnem Cale z Velvet Underground, ukazała się na albumie zatytułowanym "Kill City" (1977) - ku niejakiej konsternacji Iggy'ego. Williamson udzielał się również na solowych albumach Popa, "New Values" (1979) i "Soldier" (1980). Jednak nieporozumienia, jakie zaistniały podczas nagrywania tej drugiej płyty, doprowadziły do długotrwałego rozdźwięku między muzykami.

Pop rozpoczął udaną karierę solową. W 2003 roku, wspólnie z braćmi Asheton, nagrał płytę "Skull Ring".

Zobacz teledysk do singla "Little Know It All" Iggy'ego Popa!

Williamson zarzucił muzykę na rzecz elektroniki - ścieżka ta doprowadziła go do stanowiska wiceprezesa ds. standardów technologicznych w koncernie Sony. Dopiero śmierć Rona Ashetona stała się dla niego swoistym bodźcem do powrotu do składu reaktywowanych The Stooges, którzy na 2009 rok mieli już zakontraktowanych kilka koncertów.

- Wchodziliśmy w to powoli - mówi Pop. - Obaj zaczęliśmy od umiarkowanej uprzejmości. Na początek to wystarczyło, a później znów poczuliśmy, że dobrze się nam razem pracuje.

Williamson, który w 2009 roku opuścił Sony, uważa, że powrót do The Stooges był "czymś bardzo dziwnym na tym etapie jego życia" - ale nie narzeka.

"Tak jest dobrze; jest tak, jak powinno być" - tłumaczył. "Kiedy stajemy twarzą w twarz z nagłą śmiercią, jak w przypadku Ronniego, wiele dawnych animozji schodzi po prostu na plan dalszy, bo w życiu są rzeczy o wiele ważniejsze, niż jakieś małe, głupie sprzeczki sprzed 35 lat. Po prostu - odbyliśmy rozmowę i podjęliśmy decyzję."

The Stooges w nowej wersji zaczęli od "rozgrzewki" (cytując Popa), jaką były koncerty w Brazylii w listopadzie ubiegłego roku. W 2010 roku zespół planuje grać przede wszystkim w Europie - aczkolwiek na 3 września zakontraktowany jest już występ na festiwalu All Tomorrow's Parties w Monticello w stanie Nowy Jork, podczas którego The Stooges zaprezentują w całości materiał z "Raw Power". Po tym koncercie Pop planuje trasę po Stanach Zjednoczonych - w 2011, a może w 2012 roku.

- Przez najbliższe trzy lata damy ostro popalić - mówi Pop - a później zluzujemy i zobaczymy, gdzie jesteśmy i co możemy dalej zrobić z tym, co mamy. Potem - niewykluczone, że damy sobie odpocząć, i od czasu do czasu będziemy grać okazjonalne koncerty. Może uda nam się uskutecznić taki model zespołu, który organizuje się na specjalne okazje.

Jeśli chodzi o nowy materiał, plany są konkretne. Pop chce, żeby zespół rozważył wydanie krążących w "nielegalnym obiegu" utworów, jakie The Stooges zarejestrowali pomiędzy "Fun House" i "Raw Power", a które w tamtym czasie zostały odrzucone przez wytwórnie płytowe. Jednocześnie Williamson pracuje już nad nową wersją "Kill City" i - jak mówi Pop - "molestuje go" w sprawie potencjalnego nowego materiału dla zespołu.

- Bez przerwy przysyła mi pliki z gitarowymi riffami, napisałem więc wokal do paru z nich, i zaczyna to już jakoś brzmieć - mówi. - Kiedy znów zacząłem pracować z Ronem i Scottem, zależało mi na tym, by zespół niejako zmartwychwstał, a nie tylko reaktywował się. Oznaczało to, że musimy pisać i wydawać nową muzykę. Ostatecznie chciałbym wejść do studia z kolegami, zarejestrować kilka starych i kilka nowych kompozycji, trochę poimprowizować - i zobaczyć, co z tego wyjdzie.

Williamsonowi podoba się ten pomysł: "Wydaje mi się, że nasza współpraca przynosi niezłe efekty, i że sprawia nam wszystkim przyjemność. Dopóki tak będzie, będziemy ją kontynuować. Kiedy to się skończy, zapewne przestaniemy grać."

Ze swej strony Pop ma nadzieję, że to się nigdy nie stanie.

- Miło jest odnosić wreszcie sukcesy z tym zespołem po tych wszystkich latach - mówi. - Wcale nie czuję się jak ktoś, komu przedłużono datę ważności. Myślę, że świat i The Stooges spotkali się w pół drogi. Połowę dystansu pokonaliśmy my, a połowę - świat.

Gary Graff, "New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Guardian | Iggy Pop
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy